środa, 11 stycznia 2012

Drużyna amalgamatowej plomby na biegunie czyli słodka recenzja"The Thing"



„The Thing” czyli „Coś” czyli kultowy film mojego dzieciństwa z Kurtem Russelem owłosionym jak niedźwiedź polarny doczekał się prequela. Myślałam co prawda, że sequela, ale nie (zresztą co za różnica, prequel, sequel - jak przedobrzymy zabawę, to zawsze jedną z dwóch stron wyjdzie ;). Myślałam, że zdołam ów wstydliwy fakt obejrzenia prequela zataić, ale dziarski Pingu spowodował przerwanie tej imitacji milczenia w temacie Cosia.
Nowy „Thing” jest efekciarsko o wiele bardziej oczywiście zaawansowany i oko pieszczący, niemniej kosztem dramaturgii, kosztem procesu budowania napięcia i paranoi  i nieskończenie krwawych rozważań o istocie człowieczeństwa i niebezpieczeństwach jej imitacji.
Oczywiście główną bohaterką została tym razem kobieta. Aż odetchnęłam z ulgą, że nie gej w różowych spandeksach.
W nowym Cosiu jest również wiele dowodów na zgłupienie – w ciągu ostatniego trzydziestolecia – społeczeństwa amerykańskiego. Tak jak w wersji z 1982 roku imitację człowienia rozpoznać można było po prymitywnym, ale jednak, krwi badaniu, tak w wersji zeszłorocznej jest to obecność amalgamatowych plomb, ponieważ z jakiegoś powodu cywilizacja obca, która przybyła tu super nadświetlnym, mega-wypasionym statkiem międzygalaktycznym, przy próbie imitacji plomby amalgamatowej dostaje zatwardzenia i skrętu kiszek, heh.

Dobra nowina dla tych (czyli np. mię), którym po czasach podstawówkowych został w paszczy jakiś amalgamat. W razie niezapowiedzianej wizyty - rzut oka w rzeczoną paszczę i jestem zakwalifikowana do drużyny rodzaju ludzkiego. Tylko kamień nazębny wypadałoby usunąć. A może lepiej nie? Może w części trzeciej i kamień okaże się decydujący? Żaden tam filozoficzny, tylko nazębny, bo to w końcu wytwór science-fiction jest.

Jakby nie było, w czasie gdy my uwijaliśmy się jak mróweczki przy Stanie Wojennym, filmografia amerykańska kręciła historię niezbyt udanego randez-vous z obcą cywilizacją, żeby po kilku dekadach nakręcić je znowu, dokonując fabularnej fuszerki.

Wracając jeszcze do tematu amalgamatu – dosyć mam niesprawiedliwego potraktowania tego surowca w amerykańskich filmach. Gdyby zaciukano mnie na wycieczce w Stanach, patolog sądowy bez cienia wątpliwości mógłby stwierdzić, iż jestem rosyjską prostytutką - ponieważ rosyjskie prostytutki nieodmiennie identyfikuje się po amalgamatach w zębie. Ewentualnie - w wersji męskiej – identyfikuje się tak ukraińskich sutenerów. Tymczasem materiałowi, który trzyma się w gębie 20 lat bez żadnego „przepraszam, wypadam” należałby się chyba jakiś większy szacunek i bardziej szacowne skojarzenia.

A tu krótki materiał z kręcenia wersji z 1982r:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

No to cyk! Nie ma się co pieścić.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...