W tym roku prawdziwa "uczta duchowa"- jako że nikomu nie chciało się wysilić w celu uczty kulinarnej. Podniebienie gwałcił paskudny, kupny makowiec, a na stole spod galaretowej kołdry łypał martwym oczkiem karp. Choinki brak.Umiejętność odnalezienia w strasznym Schowkowym Mordorze chińskich ozdób bożonarodzeniowych przerosła nasze możliwości. Pełna dobrej woli, choć koszmarnie niewyspana, ugotowałam jajeczko, co oczywiście okazało się o jakieś 3 miesiące przedwczesnym nietaktem. Tradycja...daleka kuzynka, która wyemigrowała do Irlandii...
Było minęło. Bóg się narodził. Znowu.
Święta z innej perspektywy.Kwestia przejedzenia do rozpuku,tak bliska nam w okresie swiątecznym oraz bliska wszystkim fanom Monty Pythona, ma swoje źródło w naturze:
poniedziałek, 29 grudnia 2008
piątek, 26 grudnia 2008
Miłe złego początki
Stężenie złotych myśli, które czasem rozsadza mi czaszkę, znalazło w końcu ujście ;)
Obawiam się zresztą, że skończy się na wklejaniu zdjęć krokodyli
i innych śmieci z netowego recyclingu.
Ale może po latach, czy jaka tam jest żywotność blogosfery, docenię urok tych niepozornych momentów, które dzięki temu ocaleją.
Lub może tylko będę się wstydzić.
Obawiam się zresztą, że skończy się na wklejaniu zdjęć krokodyli
i innych śmieci z netowego recyclingu.
Ale może po latach, czy jaka tam jest żywotność blogosfery, docenię urok tych niepozornych momentów, które dzięki temu ocaleją.
Lub może tylko będę się wstydzić.
Subskrybuj:
Posty (Atom)