niedziela, 30 listopada 2014

Będąc porzuconą przez Andrzeja

Oby wam się Andrzejki udały lepiej niż Joannie. I żebyście nie musiały nikogo oblewać gorącym woskiem ;)

Kabaret Hrabii - Song porzuconej - Joanna Kołaczkowska

No to ten. Bawcie się dobrze w weekend.
Pożegnajmy listopad z przytupem.

niedziela, 23 listopada 2014

Jak nie kupować butów zimowych z gejem oraz o wyższym pułapie obuwniczego wyrafinowania

Zaiste, kupowanie zimowych butów to w dzisiejszych czasach mordęga. Ileż to czasu trzeba zmarnować na poszukiwania sklepowe by coś trwale wzuć na stopy.

Na zakupy obuwnicze idę z pewnymi założeniami. Buty mają być na płaskim obcasie, za kostkę, wygodne, w rozsądnej cenie, ze skóry.
I przed wszystkim: mają się szybko i wygodnie wzuwać i zzuwać, wykluczone aby przy tych czynnościach człowiek musiał dyszeć, używając łyżki do butów, oraz zrobić z wysiłku dwa bobki w spodnie.
Ponadto mam jeszcze swój osobisty obuwniczy podział dźwiękowy. Buty wg mnie dzielą się na:
- cichacze (gumowa, miękka, elastyczna podeszwa)
- prykasy (buty ‘oddychające; buty z aeroobcasem, który amortyzuje każdy krok, zanim się nie rozszczelni czy cuś; takoż letnie gumowe, w których stopa się poci. Efekt ten sam: to przy każdym kroku wydaje toto odgłosy podobne do, za przeproszeniem, pierdów)
- stukotki (obcas jak kloc, twardy jak granit, dudniący przy każdym kroku)
Chcę wygodnego cichacza. Chcę móc w takich dyskretnych butach kraść konie, a nie samemu stukać jak galopująca kobyła po grochówce.
No to wio.

Niestety dostępne fasony nie spełniają moich kryteriów i są w większości niewkładalne i nienaszalne. Albo estetycznie obraźliwe.
Projektowane są te buty przez ludzi, którzy najwyraźniej myślą tak:
- mój wujek jest właścicielem fabryki/marki, więc mogę robić co chcę
- jestem sławnym projektantem więc mogę robić co chcę
- jestem chińskim złodziejem projektów sławnych projektantów, więc zrobię to co oni
- jestem zboczonym fetyszystą stóp i kręcą mnie haluksy i krwawiące bąble
- jestem kompletnym zbokiem i kręcą mię kobiety które popuszczają z wysiłku próbując wsadzić do buta stopę przez otwór wielkości (o)
- jestem rzetelnym rzemieślnikiem obuwniczym i oto stworzyłem wygodne i trwałe obuwie. Ale ponieważ taka jest moda, to ozdobię je jeszcze 3 suwakami, 6 klamerkami, łańcuchem, futerkiem, haftowanym kotkiem i megaobleśną podeszwą w kolorze brązowym.
Aaaa. 


Wije się przed mną korowód par niczym z andrzejkowego wieczoru. Buty są niewygodne, cisną w palce, gniotą w piętę albo spadają, nie trzymając się w ogóle na stopie.  
Okazuje się też, że jestem obuwniczo opóźniona, bo nie wiedziałam, że teraz co drugi but WYGLĄDA z zewnątrz jakby był na płaskim obcasie, a obcas ma ukryty w środku, ha!
O czym się przekonuję, gdy zakładam taki model na jedną stopę, wstaję, a druga noga wisi i dynda mi w powietrzu. 

A tak zakupy wyglądały kiedyś: Unknown Photographer The New York Times, July 8, 1947, Black market, Rome



Po kilku godzinach stwierdzam, że najprościej będzie przeorganizować moje życie: będę pracować w domu, ergo: nie muszę wychodzić, ergo: nie potrzebuję zimowych butów. Z drugiej strony moje obecne buty jesienno-zimowe nie są jeszcze w najgorszym stanie. Co prawda lewy but już prawie nie ma podeszwy, ale przecież mogłabym zacząć trochę utykać, przenosząc punkt ciężkości na prawą podeszwę. I powoli zaczynam zmierzać w stronę domu.

Na końcu tej wyprawy wchodzę jeszcze do ostatniego sklepu. Zerkam na pierwszą z brzegu półeczkę i oto widzę parę butów, które stworzono SPECJALNIE dla mnie. Ich forma odzwierciedla to, kim jestem, a kształt to, do czego pretenduję. I vice versal. Patrzę z kiełkującym uczuciem na te buty, a buty patrzą na mnie i uśmiechają się wyszczerzonymi suwakami. I natychmiast się zakochuję! Przynajmniej dopóki nie okaże się, że pantofelki owe wycenione są nie dla nas, nie dla mas, ale dla angielskiej królowej, która zresztą słynie z oszczędności, zatem by ich pewnie nie kupiła w tej cenie. Ale ja je kupię, bo doszłam właśnie do obuwniczej ziemi obiecanej. Siadam na ławeczce i zzuwam to, w czym przyszłam, stare buciory, które napawają mnie teraz wstrętem i zniesmaczeniem. I na znieświeżone wielogodzinną wędrówką skarpetki profanacyjnie zakładam te diamentowe pantofelki. Pantofelki głodu i chłodu i siedzenia w ciemnym mieszkaniu, bo to mnie właśnie czeka po ich zakupie z powodu niewydolności finansowej. 

Ale to nieważne, ważne, że kocham i jestem kochana! Buty czule obejmują moje stopy. Zaciągam się intensywnym zapachem skóry i przytulam policzek do wyprofilowanej podeszwy. A ponieważ mam te buty na stopach to wygląda to zapewne dość osobliwie ;). Decyzja zapadła, odtąd będziemy razem na wieki (za te pieniądze to nie inaczej!). Siedzę na ławeczce i głaszczę buty. Niech ten moment trwa! Moment, w którym się zakochałam i zrozumiałam, że już nigdy nie będę samotna! Bo te buty zawsze będą przy mnie, tak samo jak finansowe konsekwencje defraudacji mojego konta...


I wtedy przychodzi ON.
Sklepowy gej.
I wszystko psuje.
Wiadomo, że w każdym szanującym się sklepie odzieżowym czy obuwniczym musi pracować jakiś gej, bez niego interes czeka niechybny upadek. Taki gej jest fajniejszy niż chude i znudzone blondynki pytające bez entuzjazmu i teatralnej swady, raczej jak automat, Czymogęwczymśpomóc?
Taki PORZĄDNY GEJ, z plemienia gejów, bez których załamały bu się światowe rynki mody, ma wszak w sobie zmiksowaną stanowczość mężczyzny („O jej-juuu! Musi pani kupić te buty!”) i empatyczność kobiety („One są warte każdych pieniędzy!). Taki gej może być kłamliwy w ten jedyny w swoim rodzaju przekonywający sposób („Mam takie same! To najlepsze buty, jakie kiedykolwiek nosiłem!”).
Takiego geja bym sobie życzyła.
Tymczasem oczywiście z moim szczęściem...
Choć jestem zdecydowana 5 sekund po przytuleniu butów, to im bardziej sklepowy gej mnie urabia, tym bardziej jestem pewna, że zaraz stamtąd ucieknę w samych skarpetach.
Nie chodzi o to, że to jest wyjątkowo szpetny okaz geja, ubrany w rozklapciałe kapciuchy, co nie licuje z okolicznościami miejsca. Nie chodzi o to, że gej ów operuje piskliwym falsecikiem, miejscami przypominającym drapanie kredą po tablicy. Chodzi o to, że jest on całkowicie pozbawiony wdzięku, wyczucia i poczucia humoru.
Taki gej zbuk. Steven Segal gejostwa. Kawał aktorskiego drewna strzelający na oślep kupami („Kup!Kup!Kup!). Steven ciśnie mocno i w regularnych interwałach, jakby to była reanimacja gumowej lali, rujnuje światowe trendy zachowania przestrzeni osobistej, krąży jak sęp nad padliną, dyszy w kark, potworne kocopoły sadzi tym falsecikiem, przez co falsecik doskwiera mi jeszcze bardziej. Nie rozumie żadnej mojej żartobliwej kwestii, albo co gorsza powtarza ją dwukrotnie i na końcu dodaje „Aha”.
Koszmar.
Wydaje się, że praca w handlu detalicznym wymaga jakiejś odrobiny wyczucia. Popchnięcia niezdecydowanego klienta w objęcia jakiegoś sweterka, torebusi czy buta. Ale zniechęcenie kogoś, kto po 5 minutach zmierzał do kasy i tylko na chwilę zacukał się nad finansową stroną tego przedsięwzięcia, ale nie na tyle długo by zrobić wydech? To trzeba mieć wyjątkowy antytalent.
Niestety jak widać nie każdy gej, bezkrytycznie niesiony na fali gejowej popularności, zauważa traumatyczne szkody, jakie może wyrządzić klientowi. Przy kasie natomiast przejmuje mnie automat recytujący kwestię dodatkowego zakupu środków pielęgnacyjnych do tychże butów. Automat ma postać chudej blondynki. No nie inaczej przeca.


W każdym razie MAM BUTY.
Napisałabym, że w takich kosztownych butach to hoho, mogę chodzić bez wstydu na celebryckie bankiety. ALE. Te buty wyglądają jak z artystycznego śmietnika a zarazem trochę jak z filmu Mad Max. Ponieważ drogie buty wyglądające jak porządne, drogie buty to jest niższa pólka wyrafinowania. WYŻSZA PUŁAP WYRAFINOWANIA to są drogie buty wyglądające jak ze stajni więziennego kibucu. Zatem, żeby odwiedzić angielską królową, to musiałabym mieć w podobnym stylu całą resztę, od stóp w górę, żeby się w ogóle uprawdopodobnić. Czyli jeszcze długa droga przed mną. Ah.

A teraz uroczy i jakże życiowy wykład francuskiego komika (geja, a jakże) o tym jak wygląda obsługa w sieciówkach dla mas. Można oglądać nawet bez znajomości języka (ten język ciała, ała ;). Zasadnicza teza jest taka: w sklepach dla bogatych, gdzie skarpety kosztują 200 euro, obsługa zawsze będzie miła. W sklepach pośledniejszych, typu Zara, Gap czy H&M, miłej obsługi możemy się spodziewać co najwyżej w Hameryce, który to przypadek zaprezentuje niejaka Cokolwiek-mogę-dla-ciebie-zrobić-Kristy (1.29). Ale w Paryżu...w Paryżu czekają na nas zimne, przewracające oczami, naburmuszone suki. Byłam w sklepie w Paryżu i potwierdzam. Ale to już całkiem inna historia ;)


Tu natomiast coś praktycznego na jesień i zimę, dla tych, którzy z uporem maniaka pozostają przy półbutach albo szpilletach. Ochraniacze.


Na końcu pokaże wam jeszcze pewien sklep obuwniczy, trippen, który znalazłam w sieci. Jest kilka wyrafinowanych cukierasów, które natychmiast powinnam przestać oglądać, gdyż mam przemożną ochotę szmyrgnąć moimi nowymi butami za okno.



niedziela, 16 listopada 2014

Podziałka nocy listopadowej

Jak mawiał Tuwim: Listopad to jeden z najdotkliwszych wrzodów na dwunastnicy roku.

Listopad dzieli się na dni lepsze i gorsze.
Każdy dzień ma swoją punktację.


W lepszy dzień mam urodziny. W gorszy dzień gazują patriotyczny pochód jedenastolistopadowy, oraz znowu nadają w mediach, że jesteśmy narodem niefajnym.
 
W lepszy dzień potrafię paść o 7 wieczorem, wstać o 3 w nocy i mieć powera, który do ósmej pozwala mi ogarnąć wiele spraw. A uwierzcie, ogarnianie spraw kiedy dnieje to jest zupełnie inne ogarnianie spraw niż wtedy, gdy o 16.00 zapada zmrok.
W lepszy dzień nie siedzę na fejsie, w gorszy dzień nie siedzę na blogerze.

W lepszy dzień mewy drące się za oknem mnie nie denerwują i nie zwracam na nie uwagi. W gorszy dzień sroka siada na parapecie i puka w okno, więc jej od środka odpukuję i zbijam szybę. Jest to jednocześnie lepszy dzień, bo prysznic ze szkła nie wyrządza mi żadnych szkód w postaci głębokich cięć. Potem jest znowu gorszy dzień kiedy czuję, że jeden odłamek szkła wpadł mi do serca.
W lepszy dzień segreguję nasiona kwiatów, grochu i kolczurki na przyszły sezon oraz wkładam do szklanych słoi ususzoną szałwię. To mi daje poczucie przynależności do ekosystemu, o którym nie nadają w mediach, że jest niefajny.

W gorszy dzień dzwoni przyjaciółka i mówi, że właśnie była z pięcioletnim synem na usg jąder bo syn dostał w przedszkolu kopa od kolegi. Cały dzień prześladuje mnie wizja małych spuchniętych jąderek i fakt, że w przedkszkolu nie robi się dzieciom szkoleń bhp na temat tego, że nie należy kolegów kopać w jądra oraz tłuc ich głową o posadzkę, gdy zabiorą nam kredkę, bo to szkodliwe. 

W gorszy dzień odkrywam, że nie mam nic fascynującego do czytania i zaczynam oglądać seriale. W lepszy dzień odkrywam, że Yeats napisał kilka wierszy specjalnie dla mnie ;). W gorszy dzień 10 razy próbuję włączyć radio ale za każdym razem rezygnuję, bo trafiam na reklamę specyfiku na grzybicę pochwy, która jest niefajna (grzybica i reklama, nie pochwa, heh).

W lepszy dzień udaje mi się rozczesać włosy, w gorszy dzień nawet nie próbuję zmóc tego kołtuna zagłady.
W lepszy dzień czuję, ze sobie poradzę, w gorszy dzień czuję, ze jest mi wszystko jedno.

I tak dalej.
Jak to w listopadzie, nieprawdaż.
Mam nadzieję, że u was same lepsze dni.

A tu można sobie poczytać coś inspirującego (chyba) i angielski poćwiczyć przy okazji: 10 Questions to Ask Yourself Everyday [klik]

Z okazji nastroju kilka wietrznych, listopadowych dziewcząt Julii Fulerton-Batten.




A teraz wybaczcie, idę zagłosować w wyborach. Zważywszy, na ile efekt wyborów zmieni sytuację lokalnej społeczności, to raczej ten gorszy dzień.

sobota, 1 listopada 2014

A czego tu się bać? (Małgośka, golf i śmierć)

- Chcę być skremowany!
- Teraz, czy po śmierci?
Taki mi się przypomniał fragment z filmu Woody'ego Allena, z okazji. Tymczasem pójdę się nakremować, która to czynność, jak wiedzą wszystkie kobiety, pośrednio oddala moment skremowania ;)

W zeszłym roku przerobiliśmy proces obróbki truchła oraz ostatnią wycieczkę na wieczne osiedle [klik]

W tym roku polecam fajny dokument o umarlakowej tradycji, autorstwa Małgorzaty Szumowskiej (która jak wiemy zmarła w połogu rodząc Małgośkę Szumowską, swoją nową, lepsiejszą wersję)

Słodka i urocza piosenka od razu na początku. Oj, pośpiewałabym, ale koleżanek odpowiednich brak ;)

I tak, są priorytety: "Nawet na wesele nie przyjeżdża cała rodzina, ale na pogrzeb, to z najdalszych stron".

Tu link do części [2], [3], [4]

Różności antropologiczne, wiejskie, w kwestii operowania zwłokami i 'wyprowadzania z domu umarłego': zapobieganie by nieboszczyk był "grubszy jak wyższy", proszenie nieboszczyka o współpracę w kwestii przybrania pozycji, o spaniu z nieboszczykiem w jednej chałupie, o chłodzeniu żelazem, o szyciu ostatnich sukienek, o tym, że najlepiej w lipowej trumnie, bo "lipa uspakaja", a "dębowa droga". (Ludzie, którzy żyją wśród sklejkowych meblościanek nagle marzą o dębie, ah. Ja bym już wolała być pochowana w mojej meblościance, żeby ulżyć następnemu pokoleniu poprzez brak możliwości obcowania z nią ;)


Moim zdaniem powyższy dokument powinien być materiałem obowiązkowym do oglądania na plazmach, w gabinetach przez klasę rządzącą, establishment i menagów z zachodnich koncernów.
Jeśli TO ich nie wzruszy, serc im nie poruszy w kwestiach miłosierdzia do tego wymierającego pokolenia, to już nie wiem CO inszego. Oł, wait. Oni nie mają serc.

Mają za to drogie kijki, meleksy i lekcje golfa. No i ha:
("Więcej ludzi umiera grając w golfa niż w jakąkolwiek inną sportową grę" jak głosi jeden z plakatów reklamowych Science World. Chyba że ktoś to lepiej przetłumaczy...)





















...
- Idziecie na pogrzeb Zacha? Padł na zawał zaraz po odebraniu idealnych wyników EKG.
;)
Ech, Woody, dałbyś już spokój.
...

Tymczasem, gdybyście nie wiedzieli, to niestety umarłam na Fejsbuku. Z powodu żądania mojego skanu dowodu. Kreatywne menadżery Fb do spraw zbierania danych osobowych wszystkich ludzi na ziemi niestety nie padły jeszcze na polu golfowym, bo póki co rżną w minigolfa na synetycznej korpo-wykładzinie.
Zanucę im więc pięknie, jak w tej piosence filmowej: Robactwo, zgnilizna, robactwo, zgnilizna...





























Adieu.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...