piątek, 31 lipca 2015

O wyprawie w góry, lodówce i zdegenerowanych wnuczkach

Dzwoni koleżanka-towarzyszka K.
- Jedziemy w góry! – mówi entuzjastycznie.
- To rozmrożę lodówkę! – mówię ja, również entuzjastycznie.
Następuje chwila konsternacji, tej niepewności czy na pewno rozmawiamy ze sobą. Ale to przecież logiczne, żeby na takie gospodarskie harce wybrać odpowiedni moment: opróżnić, rozmrozić i wyłączyć lodówkę przed wyjazdem w celu oszczędności. 
- Jakie góry? – pytam.
- Te na południu.
- A jakoś konkretniej? Bieszczady, Beskidy?
- Bieskidy.
Ma się w małym palcu stolice europejskie, ale na krajową geografię już widać miejsca braknie w zwojach folderów kojarzących. Ale nie szkodzi, ja nie jestem małostkowa i problemowa, jestem kompromisowa taka bardziej, mogą być Bieskidy.

Dawno nie byłam w górach. Czy ja w ogóle nadal lubię chodzić po górach? Ciągła konieczność wymiany podsufitowych żarówek wykluła we mnie przekonanie o posiadanym lęku wysokości. Ale kiedyś... mknęłam jak wiatr, byle na szczyt, byle ze szczytu, górskim szlakiem, pod chmurami, mijając knieje i potoki. Nieważne, że się krew z nowych, nierozchodzonych butów wylewała, a łzy z oczu. Hej góralu! Bo ile te oscypki i dlaczego tak drogo, bo mi żal?
... 
Tymczasem policja, na skutek wyjątkowej degrengolady wnuczków, apeluje żeby nie pisać na portalach społecznościowych o urlopie. Oraz ogólnie w sieci nie wspominać, że nas tydzień nie będzie w apartemą. Albowiem zdegenerowani wnuczkowie natychmiast porzucają oszfabiane babcie i organizują się w celu łupiestwa naszych dóbr domowych. Nie wiem jak: czy po sznureczku adresu IP czy mając naiwnego kreta wśród naszych znajomych („Koniecznie muszę podlać Stefanowi kwiatki, a zapomniałem adresu!”). Zatem napiszę o mojej wyprawie w góry tydzień wcześniej lub tydzień później.
Deal with it, wnuczku-oszuście!


...
Góry po trzydziestce to nie bułka z masłem. To raczej bolesne okładanie mrożoną miesiącami w Biedro pseudodrożdżową  masą po łydkach i płucach. Wiązadła skrzypią skrzyp, skrzyp, a kręgosłup dorzuca: trach, trach.
Skrzyp, skrzyp, trach, trach – odpowiada echo.
Jeszcze mały bicik ze strony stawów i drumle w kolanach i robi się z tego mała improwizacja akustyczna pod dyrekcją przyszłej wizyty w aptece.

{Ale i tak nie jest tak źle, jak w chińskich górach, gdzie są takie schodeczki i kładeczki:}



Dyszymy jak stare respiratory na Ojomie, dolewamy perfumowanego potu do górskich potoków, krew krasawi nam poliki i co chwila się ‘refleksyjnie’ zatrzymujemy („Podziwiam widoki! I nie ma znaczenia, że leżę głową w leśnym runie! Mikrowidoki podziwiam!”)
Nie no, oczywiście żartuję.
Jesteśmy rześcy i pełni zapału  i tylko co godzinę mamy histeryczne napady chęci powrotu za biureczko, na łono matki korporacji. 

{Prawdziwej fobii mogłabym doznać na widok takich drzew jak np sekwoje:}

W czasie burzy chowamy się pod drzewami. Tak, wiem, że powinniśmy moknąć na najbardziej otwartej z polan, ale to silniejsze od nas.
Zwłaszcza gdy się okazuje, że super impregnowane kurtałki antydeszczowe są impregnowane tylko do pierwszego prania, w czasie którego się tejemniczo i podstępnie odimpregnowywują. Wygrywają ci, którzy wzięli kawałek folii malarskiej i wycięli dziurę na facjatę. Jakież to bezpretensjonalne i ogólnie hipsterskie!

{Folia może się też przydać do zrobienia cudnych foci wodospadów i potoków w czasie suszy:}

Oczywiście jest wspaniale. Drzewa, słońce i zaskrońce. Oraz świeże powietrze. Oraz absolutna cisza, przynajmniej dopóki nie zacznie się wycinka drzewostanu piłami spalinowymi, który to drzewostan należy następnie zwieźć w dół traktorami, również spalinowymi.

{Zupełnie jakby nie można było utoczyć scyzorykiem takiej estetycznej drewnianej kuleczki i dać jej następnie kopa w dół zbocza ;)}



Jest też wspaniale dopóki nie trzeba gdzieś siknąć. Każdy boi się wystawić swoje dwie śnieżnobiałe półkule na atak kleszcza boreliowca. Każdy w sensie asortymentu stricte kobiecego, gdyż tu nie pomoże żaden gender. 





















Za to wszystkich, niezależnie ode płci,  boleśnie kąsają  muchy końskie, zwane gzami. Co jest całkowicie zrozumiałe, gdyż podczas obchodu okolicznych wsi w ogóle nie spotkałam żadnego konia. Nawet pół kucyka.

{Za to w niektórych rejonach lasów można dosiadać drzew
fot. Nowe Czarnowo, Zachodnie Pomorze}


No i tak to mniej więcej było, odpoczęłam i się zresetowałam. Oczywiście dopiero gdy wyzdrowiałam po wyjedzeniu wszystkich rzeczy z lodówki, którą opróżniłam, rozmroziłam i wyłączyłam przed wyjazdem w celu oszczędności. 
Ale o tym kiedy indziej.

Życzę i wam udanych urlopów oraz żeby łupiescy wnuczkowie w czasie waszej nieobecności nie opróżnili wam apartemą.

{A teraz angielska złota myśl:} 
 



wtorek, 14 lipca 2015

O letnim blogerstwie, nihilistycznym żuczku i pobycie w Hamptons

(Aron Wiesenfeld - Winter Cabin, 2011)

Doprawdyż za wiele czytałam o nowojorskim establishmencie, by kiedykolwiek aspiracyjnie zachcieć do tego towarzystwa należeć. Zarówno w pozycjach dawniejszych (jak np u Edith Wharton, którą bardzo polecam) jak i nowszych (choćby Candance Bushnell) wieje smutkiem, zimnem i pogardą do pseudokultury i pseudoemocji prawdziwego życia, takiego np za 1500 netto w kraju nad Wisłą, najprawdziwszego, wiadomo. Ale jedno mi się u nich podoba: te letnie domy w Hamptons. Każdy Nowojorczyk, który coś znaczy albo chce coś znaczyć w tym ichnim mrowisku, przenosi się na lato do Hamptons albo udaje, że jedzie w lecie do Hamptons. To nie tak, żebyśmy my tu w Europie nie mieli stosownych letnisk. Wiadomo: Lazurowe Wybrzeże jest, dacze na Krymie są, barcelońskie plaże i włoskie wyspy i Grecje a nawet hotel w Juracie i Międzyzdrojach też, prosz bardzo. Ale chodzi o to, że to wszystko daleko od każdego jednego stolicznego życia. A Hamptons jest godzinę drogi pociągiem ode Nowych Jorków i Waszyngtonów. Jest tak blisko, że można na luzaku zapomnieć kluczy i połowy gratów. Innymi słowy to jest mega strategiczne rozwiązanie, tylko o punkt niżej od teleportacji.

Co prawda gdybym ja była bardzo bogata to bym sobie letni dom postawiła za wysokim żywopłotem na terenie całorocznej posesji, 10 do 20 minut piechotą albo 5 minut małą cesną zaprzęgniętą w dwie Arabskie kobyły (taka ekscentryczna dorożka, a co). Gdyż albowiem gdybym była bardzo bogata to bym mieszkała w miejscu gdzie jest ciepło. I nie narzekałabym na upały na fejsbuku. Kupiłabym fejsbuka i zamykała konta wszystkim, którzy narzekają na upały (ale dawałabym bitcoiny wszystkim innym, którzy narzekają, że w zimie jest zimno).

Hm, no tak, ale o czym to ja chciałam?

Acha, że jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Znaczy się Hamptons odpada.

Na lato przeniosłam się na mojego letniego bloga. 

Dlatego mnie nie było. I o ile będę to raczej nieczęsto.

Nie ja pierwsza tak sobie obmyśliłam, że bloger na poziomie ma więcej niż jednego bloga. Na jednym pisze co ma do powiedzenia, na drugim prezentuje fotki, gdzie podróżował, na trzecim zdaje relacje z przebiegu macierzyństwa albo pracy zawodowej. Oprócz tego na Instagramie pokazuje co jadł na śniadanie i jak pomalował se dziś paznokcie, na fejsie rozdaje lajki i śledzi wydarzenia, na twiterze daje linki i pisze bon-moty (do 130 znaków, bo powyżej 130 znaków to są już bon-bon-moty). I to wszystko robi na płaszczącym się coraz bardziej zadku (jeśli jest bardziej retro) albo przebierając nogami z hybrydy do loftu (jeśli dysponuje aj-cosiami).

Bloger aspirujący aspiruje wszędzie, gromadzi, multiplikuje, trzyma rękę na pulsie, nie daje się wypchnąć z centrum wydarzeń, kurczowo trzyma się pępka wszechświata aby mu net ambicja nie dostała przepukliny. A czasem to nawet przemianowuje się na Jasona Hunta, mujeju.

Nie wiem jak wam, ale mnie to coraz bardziej brzmiało jak istne szaleństwo. W którym zapragnęłam przestać uczestniczyć. Stopniowo.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wtedy okazało się, że umysł nie stymulowany nowoczesnymi technologiami, nie zapładnianym będąc net-interakcjami ze społecznościami, otóż umysł taki przestaje czuć imperatyw podzielenia się przemyśleniami i anegdotkami. Przestaje PRODUKOWAĆ SŁOWA. Przestaje czuć potrzebę inwentaryzowania cudzych obrazków. I zaczyna produkować własne zdjęcia. Eh.

W innym miejscu. Blogu na poły terapeutycznym gdyż ogrodniczym. Ogrodniczo-spacerowo-podróżniczym. 

Na którym zastanawiam się czy można wytępić w ogródku chwasty metodą siedzenia i patrzenia się na te chwasty dajmy na to. Na którym uczę się nazw roślin i że pecha mam nie tylko ja, ale i gleba i że od tego pH wiele zależy, np czy coś urośnie czy nie. Na którym poluję na muchy i pająki oraz a także obserwuję mieszkańców miasta, którzy zachowują się w sumie dość podobnie.  Nie, nie odbiło mi, po prostu nastąpiło przeciążenie materiału. Po tylu latach bezpłatnej produkcji lajfstajlowej, no kto by pomyślał.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Na razie nie jestem jeszcze w psychicznej gotowości do rzucenia w cholerę kompletnie wwwszystkiego, ale myślę, że jestem na dobrej drodze. Przynajmniej w lecie. Bo żeby tak w ogóle, ostatecznie,  to przydałaby się jakaś horendalna popijawa espresso w realu w rodzaju finisażu (jestem ze starej szkoły dzieci prlu, you know).

 

A TY BLOGERZE czy w lecie przeniosłeś się już na swojego letniego bloga? Czy ograniczyłeś siedzenie na zadzie w celu wślipiania się w monitor? Czy pomyślałeś ile rzeczy mógłbyś robić w zamian?

I tylko komci, komci żal, lalala.

ps. Zawsze możesz do mnie napisać mailem (jakieś słowa) i wtedy mogę nawet dać linka, ale (tak między nami), to nie warto specjalnie marnować wakacyjnego czasu na jakieś e-eko-pierdy. 

ZACHĘCAM  raczej do położenia się na trawie i godzinnej obserwacji żuczka, który z uporem maniaka wpróbuje wliźć na szczyt trawki. Na której czubku NIC NIE MA! Żeby następnie się spierdolić z powrotem na ziemię. Doprawdyż, takie obserwacje generują nowe perspektywy i przemyślenia, kim w istocie jesteśmy mieląc ciągle na tych blogach, ciągle i wciąż, od lat.

Jednak będzie coś.  

Inwentaryzacja dziewcząt na łonach przyrody.







 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Było by mi miło, gdybyście tak mnie sobie teraz wyobrażali, ah. Ale tak bardziej realnie rzecz biorąwszy to...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ukłony.

Spod trawnika.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...