niedziela, 24 kwietnia 2016

Dzień Książki, licz pieniążki. Podsumowanie trymestru czytelniczego.

Międzynarodowy Dzień Książki wczoraj. Oh. Ah.
Gazetka z Lidla przeczytana od deserów do deski serów.
Gazetka z Biedro przeczytana od wędlin do nabiałów.
Gazetka z Praktikera od rur metalowych do klepki okiennej (you never know).
Przed wrzuceniem w płomienie.
Płomienie pożądania promocji wiosennej, wiadomo.


















A tak serio.
Pierwszy czytelniczy kwartał roku za mną, a nawet, rzekłabym, trymestr (z podatkiem vat).
Przyjęłam następującą technikę: na Flipa i Flapa, na Asteriksa i Obeliksa, na Kajkę i Koklusza, na Dorotę Wellman i Anję Rubik. 
Innymi słowy: czytelniczy grubas i takiż anorektyk.

W styczniu: Stephen King "Dallas '63" (grubas) oraz Kureiski "Intymność" (anorektyk)
W lutym: Vonnegut "Listy" (grubas) oraz Stasiuk "Jak zostałem pisarzem (próba autobiografii intelektualnej" (cienias)
W marcu: Johnatan Franzen "Korekty" (gruuubas) oraz "Nieznośna lekkość bytu" Kundery (anorektyk, ale podpasiony)
W kwietniu: Żulczyk "Ślepnąc od świateł" (grubas) oraz w ramach anorektyka gazetki promocyjne (liczy się, nie mówcie że nie!)

Oprócz tego oczywiście i inne, różne, ułożone w stosiki na stoliku nocnym (nie trzymajcie przy łóżku kolumn z książek, budzika i szklanki z pro... z wodą ;) Bo będzie nieszczęście! 
Ale trzymam się klucza, nie kluczę po peryferiach pamięci i wzruszeń.
Wszystkie cieniasy czytałam już lata temu. Przypominam sobie, bo mnie stać, bo cienkie. Kto bogatemu zabroni?

Refleksje są oczywiste: jak ktoś pisze dobrze, to niech wycinają lasy, trudno. 

Niech wycinają dla Franzena. Niech nie wycinają dla Kinga. Doprawdyż, ten koleś ma taką pozycję jako pisarz samograj (najwyraźniej), że może wydawnictwu ODMÓWIĆ w kwestii pracy z redaktorem. Redaktorem z nożycami do wycinania całych akapitów. Jeśli King będzie nadal pisał to się podusimy, bo ten nie-eko-kolo marnuje wodę (bo leje) oraz lasy (800 stron o podróży w czasie... Bosz ulituj się nad nami i smyrgnij go do średniowiecza, gdy puszczy było pod dostatkiem!). Nie mogę jednak nie napomknąć, iż jest to zawsze wciągające. Co by nie napisał, czy o duchach czy o wilkołakach czy o rozhisteryzowanych nastolatkach to jest to ZAWSZE wciągające. Nienawidzę skurwysyna!

Franzem smaczniutki i psychodeliczny: jakby ci grzebał w głowie. W mojej głowie, w twojej głowie. Każdy się przestraszy i zacuka nad znajomością materiału. A materiałem są ludzie. Rodzina. Układy. Zagubienie.
Czekoladka z pikantną papryczką w środku.

A tu: Jak ugościć nowe nabytki książkowe [klik]

Obrazki dodam potem, nie bójta się, że same litery będą.

No to co zrobiliście w tym trymestrze? Ile kolumienek? Jakie pozycje?



A tu: Idealne wakacje z książką w tle [klik]

Poznałam niedawno człowieka, który nie czyta. Oczywiście książki ceni i ma do nich szacunek (oraz stosowną biblioteczkę domową), ale żeby czytać to raczej nie.
Czy mogę krytykować, palcem wytykać, skoro mam identyczny stosunek do gotowania? I do sprzątania? I do punktualności? I do całej masy rzeczy które POWINNO się robić? 
Ale smutek się panoszy, jak zawsze, gdy na naszych oczach umiera mała, samotna, zziębnięta i wygłodzona szara komórka. Meh.


niedziela, 3 kwietnia 2016

O kupowaniu wódy i papierosów, jak spławić menela oraz o mitycznej Krainie Dzieciństwa

Od zeszłego roku bywam  w osiedlowym sklepiku który, aby przetrwać, przemianował się (jak inne osiedlowe sklepiki) na Alkohole/Papierosy 24 h. Właściciel się rozgadał o polityce, o czym ja bym mogła nawet zagaić uprzejmie i towarzysko, gdyby nie mówił takimi sloganami typu kopiuj-wklej zapożyczonymi z telewizora. Gdyż to mi rozrywa wargi od ziewania. I nawet nie pytajcie które. WSZYSTKIE. 

Zatem mówię mu:
Przepraszam, ale muszę już niestety lecieć i szybko urodzić dwoje dzieci.
–No tak! – drze się on. – I jeszcze te 500 zł na dziecko! Kto za to zapłaci ja się pytam?
–Proszę się nie martwić – mówię – Jak już dostanę te pieniądze to przyjdę do pana i wydam je na wódę i papierosy.
To go chyba trochę uspokoiło. No ale ja lubię wspierać lokalne, wymierające biznesy. Co mi przypomniało, że muszę kupić o rozmiar mniejsze rajstopki, żeby je podrzeć a następnie udać się do punktu repasacji. Oraz do kaletnika, żeby mi dorobił nowe dziureczki w paseczku. Niestety szewc, dość wiekowy, opuścił już ten padół, jak się dowiedziałam po niewczasie. Z moimi butami opuścił, których nie odebrałam, eh, no cóż.






















Tymczasem tak poczciwie mi patrzy z fejsa (lub tych jego części, które wystają spod czapek i szalików), że zawsze, ale to zawsze, zaczepiają mnie menele żeby dać im drobne. Pod sklepem, na ulicy, z vis-zwis i od potylicy. Czemu nie zaczepiają mnie przystojni biznesmeni w wełnianych płaszczach zajeżdżając mi drogę swoimi mercedesami JA SIĘ PYTAM? Niestety gdyby któryś jednak wjechał na nasze lokalne chodniki, to by autu urwało podwozie a kierowcy wybiło kierownicą porcelanę z gęby. Gdyż ciutkę nierówno jest. A właściwie to jest nierówno w chuj (pardon). To jedyne wytłumaczenie.


Trudno elokwentnie i sprawnie spławić menela (nie uciekając). Nie pomagały odzywki typu:
–Ja nie noszę przy sobie drobnych, czy ja wyglądam jakbym operowała drobnymi, dlaczego mnie pan obraża? A ma pan wydać z dziesięciu?
–Płatność tylko kartą, więc czy ma pan eee takie pudełeczko z przyciskami co się mu przeciąga a potem trzeba znać pin, który aktualnie zapomniałam. (tak wiem, muszę popracować nad słownictwem TECHNICZNYM. Wiem)
– Je na parle pas nic nie da de nada.

I tak dalej. Ale charyzmy nie miałam za grosz. I było to widać i czuć mimo okutania w kurtałki. Że nie umiem odmawiać, że jestem mientka.
A jak odmawiam to mnie to potem męczy trzy kwadranse. Bo może pan X i pan Y by się dzięki mnie porządnego piwa napili, a tak to siorbną wody brzozowej Brutal, którą dostali pod choinkę od konkubiny (nie jest powiedziane, że wspólnej).




Niedawno przypadkowo poznałam lokalny sposób skutecznej odprawy (niedzielne scenki dzielnicowe nauką życia). Trzeba powiedzieć coś dobrego o czymś, o czym menel ma jak najgorsze zdanie. Gdyż to honorowe chłopy są, od mientkiej melepety wezmną, ale od wroga ideologicznego nie wezmą. Tematy polityczne zawsze działają. Poziom adrenaliny winduje się w okolice kosmosu.

Dzielnicowe menele nie cierpią Pisu. I tak zajadłe są, że same ODMÓWIĄ wziąścia grosika, jeśli rozegramy to politycznie, wspominając od niechcenia coś, że już oczywiście wyciągam a z tego profilu to pan dodudy podobny czy pan wie? Jeden to mi się tak nabuzował oraz tak barwnie opisał co by zrobił temu i owemu  Pisiu, że aż myślałam, że się zadławię z żalu, że nie mam dyktafonu. Gdyż to po prostu było tak malownicze i pełne nikiforowego frazeologicznie żaru, że no po prostu doznałam afazji w nogach i ekstazy w uszach. Aż podszedł do mnie przechodzień i się zapytał czy nie potrzebuję POMOCY, na co mu powiedziałam, żeby został i posłuchał gdyż to jest creme de la creme tej dzielni, to jest kwiat w szambie, ta zaimprowizowana okolicznościami poezja denaturalnych ust. Człowiek-wacik na waszych oczach przemieniający się w Godzillę. Darmowe namiętności, świeże wiązanki. Uznałam, że za długo trwa mój podkloszyzm, moja nieznajomość społecznych podstaw dzielnicy w której mieszkam, moje przechodzenie na drugą stronę chodnika.
  




















Inny menel mi wyznał, że ‘pochodzi z komandosów’ (ke?). Ja mu odwyznałam, że pochodzę z upadłej szlachty.

  I widzisz pan jak skończyliśmy? – pytam.
Gdyż jemu brakowało do szkła, ja co prawda niesłam kawałek plastiku zwanego kartą, ale literalnie rzecz biorąc żadne z nas nie miało przy sobie REALNEGO PINIĄDZA.
 

Ale czasami nie chodzi o pieniądze z tymi menelami. Tylko o wartości wyższego rzędu.


Wracałam kiedyś nocą do domu z jakiejś imprezy, a napotkany po drodze menel nr 1231 szarpał z zapałem za klamkę jakiegoś bardzo nieczynnego o tej porze przybytku lokalnego biznesu.
– Proszę pana – mówię jak porządny obywatel, który zawsze reaguje. – Tylko się pan spoci, a szanse, że pan jednak wyrwie te drzwi są NIKŁE.
Menel przestaje szarpać, patrzy na mnie, patrzy na nocne niebo, znowu na mnie i mówi.
– Czy pani ma chłopaka?
– To nie pana sprawa – mówię ostro.
– Nie ma pani chłopaka – stwierdza smutno. – Proszę pani! Niech pani sobie znajdzie chłopaka, nie można tak samotnie iść przez życie! 
Gdyż menele bywają tez prorokami. Najwyraźniej.


Mój kochanek, który nie pochodzi ani z komandosów ani z biznesmenów w mercedesach ani nawet nie jest moim chłopakiem, nie wie, że gdy czasem przy nim nie śpię, to myślę o tym menelu szarpiącym klamkę, o repasacji rajstop, o nierównych chodnikach i całej masie rzeczy, o których się nie mówi kochankowi. 


Myślę o tym, jak to jest całe życie mieszkać w jednej dzielnicy. Nigdy nie opuścić krainy swego dzieciństwa. Patrzeć jak wycinają drzewa, na które się wspinaliśmy w młodości, jak erodują mury na których wymienialiśmy pierwsze pocałunki, jak wszystko parcieje, niszczeje, płowieje i się sypie. A czasem jak przyjeżdża profesjonalny zespół budowlany i stawia piękny świeżutki supermarket, pełen wyrobów wszelakich, za które dalibyśmy się w dzieciństwie zabić. Market króluje w miejscu gdzie 20 lat wcześniej byliśmy rycerzami i księżniczkami. Nie freelancerami i korpowyrobnikami, bez sensu toczącymi dyskusje z człowiekiem upadłym, gdyż to taka namacalna nitka łącząca nas z tą siermiężnością, do której nie ma powrotu. A jednak najwspanialszą, bo byliśmy wtedy dziećmi.

Czemu jestem taka gminna? Czemu nie ma we mnie tego pędu do lukrowanego świata, tej wiary, ze wszystko może być laminowane i w kolorze fluoryzującej magenty? Że ludzie to wymyci szamponami kokosowymi project-managerowie pięćsiedemset na rękę i kredyt na fasadę z kolumienką? I piękne panie w wełnianych płaszczach i na obcasach od których stukotu boli mnie głowa? Czemu ciągle czuję ten bolesny sentyment do przegranych, ale jeśli to zaraźliwe jest? Bo czuję, że to może być zaraźliwe i że utknęłam tu na dobre i że mój instynkt każe mi się oswajać z okolicznościami scenografii.




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...