niedziela, 28 kwietnia 2013

W sprawie polczków Ciliana



Cilian Murphy w 'Śniadaniu na Plutonie' (2005 czyli 8 lat świetlnych temu...)

Bardzo mnie martwi wygląd polisi pieknego Ciliana. Oczywiście nie każdy aktor się dobrze starzeje – popatrzmy na przystojnych swojego czasu amantów w rodzaju Aleca Baldwina, Toma Berengera czy nawet naszego Olbrychskiego, którzy rozciągnęli się jak stare skarpety, co jest bardzo frustrujące, zwłaszcza w tym zawodzie. W tym zawodzie nietrzymania moczu mogę ewentualnie wybaczyć ale nietrzymania fałd i podbródków już nie. No jakaś estetyka powinna obowiązywać. Aktorki 45 letnie wyglądające na 35 letnie grają matki tych 25 letnich, a czasem to nie bardzo wiadomo kto komu matkuje, bo jedna od drugiej lepiej wygląda. Tymczasem aktorzy hodują sobie wole o wielkości takiej, jakby tam nosili całą swoją wielomilionową gażę za rolę. Już bardziej wolę jak się starzeją tak suchotniczo jak Clint Eastwood – na wiór, a nie na starą skarpetę wypchana resztą prania.

A Cilian jeszcze młody, a już nie taki jakiś. Już w 'Incepcji' wyglądał, jakby go przeciągnięto przez zjednoczone stany bezsenności, a jest coraz gorzej. Nie to, żeby to było dla mnie jakieś nowum, ale lektury medyczne przypominają o toczących się w nas nas procesach – a fakty wyglądają tak, że słodkie pucie młodości w postaci podskórnego tłuszczu się z czasem przemieszczają pod wpływem grawitacji w dół, zatrzymując na najbliższej przeszkodzie, jaką jest bruzda przynosowa. Już jesteśmy w wieku premieszczania się puci, nie oszukujmy się. I Cilian też jest. Tymczasem co ja widzę? Że mu wyrosły na skroniach dodatkowe antygrawitacyjne pucie niczym poduszeczki na szpileczki od lepiej skrojonych przez chirurga kolegów. Tj odessanych skądinąd i wstrzykniętych w skronie. Taki ładny Cilian a taki próżny. I kutwa, bo się napompował jak u jakiegoś rosyjskiego konowała podziemnego bez nostryfikacji. Przecia chirurg szacowny, hollywódzki by tak pięknistego aktora nie mógł tak zepsuć chyba?

Bardzo bardzo smutna, bo mi Cilian tak oczy cieszył.
Może Cilian nadal chce grywać damesy, że pakować akurat w policzki musi? 

Tymczasem będę pisać rzadziej, bo muszę pucie własne w wolnym czasie przepychać do góry, co mi jednocześnie zajmuje ręce i zasłania oczy ;)
Może dlatego ćwiczenie jogi tak ponoć opóźnia  procesy starzenia – to stanie na głowie... hm.

Miłej niedzieli z jakimś filmem bez skarpet życzę ;)

piątek, 26 kwietnia 2013

Spacery wiosenne są ujmujące, bro

Jestem w takim szoku, że mogę po domu chodzić w samych majtkach i podkoszulce, a nie jak przez większą część roku w siedmiu wełnianych swetrach, że [tu proszę wstawić jakąś personalną podnietę na poziomie udaru ze szczęścia]. Jeśli temperatura jeszcze wzrośnie, to ktoś może być w szoku mijając mój domeczek z transparentnymi firaneczkami ;)
Na spacery chodzę z aparatem, wszystko mnie zachwyca, każda roślinka i robal jakbym miała jakiś guz mózgu albo była z innej planety. Zdjęcia zapychają moje karty, laptopy, grzęznę w tych objawach cudowności - założyłam więc sobie fotobloga pełnego drzew, pająków i całej masy ptaków. Będzie jak znalazł jak się ta sielanka skończy. Bo mnie na nią nie stać. Więc możliwe, że mózg działa wyjątkowo sprawnie równoważąc nadciągającą katastrofę tymi małymi afirmacyjami natury.

Czemu morela nie kwitnie na morelowo?
I zwykły chwast potraktowany zoomem objawia swoje malownicze oblicze

Dziwne, że to właśnie żeńskiego - w końcu - rodzaju cegły, w przeciwieństwie do męskiego rodzaju - jak by nie było - kamieni pokrywają się zarostem. Hm ;)
 Na razie znajomość ornitologi obejmuje gołębie, mewy i sikorki, wszystkie inne ptaki są po prostu ptakami. A najmniej płochliwe są te, które cenię za elegancko stonowany wybór ubioru w kolorach czerni i szarości ;)
Jeśli nie chcesz mojej zguby, krokodyla daj mi luby ;) - powiedziałam drzewu, które pokazało mi to:
Także jakby był kto zainteresowany, to dam linka i już nie będę TUTAJ robić dobrego piaru naturze ;). 
W końcu milion książek czeka na recenzje.
Poza tym zaczyna się sezon na przygody rowerowe, a to zawsze materiał na kilka anegdotek :)

wtorek, 23 kwietnia 2013

NIECZYTELNIKÓW smutny portret na wyrywki i młodocianych przeglądaczy portret jeszcze dobitniejszy

Pewnie się dziś zaroi od postów ku czci i chwale Dnia Książki.
I czytelników. Czyli - znowu! - jednej z tych uwielbianych mniejszości ;)
Tymczasem u mnie trzy artykuły. Tylko teasery daję, wyrywkowe ale mordercze, resztę można znaleźć w linkach.
Typ przeszkód są różne. Dla nieczytelników.
Życiowe takie. Na czasie. Praktyczne. Usprawiedliwialne. I mega smutne.
No to zaczynamy.






















Przeszkody gospodarczo-przyziemne
"Zarządzam 15 milionami rocznie, więc fakt, że nie czytam książek, absolutnie mi nie urąga, bo na takie oderwanie od rzeczywistości mnie nie stać."
Iwona, współwłaścicielka sieci gabinetów lekarskich, 43 lata, MBA i doktorat z ekonomii
Iwona odpadła od czytania przez księdza, który polecił pracę teologiczną

Przeszkody zawodowo-ogrodnicze
"Ostatnią książką, jaką miałem w ręku, był chyba "Koziołek Matołek". Przypadkiem, gdy raz żona nie miała czasu czytać synowi. To było ze 30 lat temu. Nie lubię i koniec.
(...) Na swoim nie ma się czasu, a ja sto razy bardziej wolę w ogródku pokopać, coś zreperować czy nawet ugotować. Najwyżej po "Tygodnik Chełmski" sięgnę (...)
Statystyki ratuje żona: "Moja żona ostatnio zaczęła czytać, już z pół roku do biblioteki chodzi. Ponoć pomaga to na bezsenność."
Ryszard, kierownik pociągu relacji Warszawa - Chełm, 58 lat

Bilans opłacalności
"Ludzie nie czytają, bo to się nie opłaca. Jak włączysz telewizję, to po półtorej godziny masz już obejrzany cały film, a tu poświęcasz dwa tygodnie i nie masz pewności, co z tego wyjdzie.
Sam chciałbym przeczytać "Grę o tron", ale nie wiem, czy się zbiorę, bo jest już serial."
Michał, student mechatroniki na Politechnice Warszawskiej, 23 lata

Nieczytelniczy fetyszyzm wąchacza
"Całkiem sporo książek kupuję, bo lubię je dotknąć, powąchać, czasem przejrzeć i mieć świadomość, że są na półce. Sięgnę do nich prędzej czy później.
Teraz też dużo czytam, ale w internecie. (...) wkurza mnie, że z ludzi, którzy nie czytają książek, robi się pozbawionych zainteresowań idiotów. Jakby czytanie jakiejkolwiek książki, choćby najgłupszego poradnika, świadczyło o przynależności do jakiejś tajemniczej elity intelektualnej. A właściwie dlaczego?"
Krzysztof, 39-latek z Warszawy, były artysta, obecnie w korporacji

No i oczywiście nieczytanie to nie powód, by nie pisać. Każdy pisarz w wywiadzie przymierza się tak lub inaczej do analizy  tajemniczej natury zjawiska, że nikt nie chce czytać, ale wszyscy chcą pisać. Nasi bohaterowie też:
"Od jakiegoś czasu mam już pomysł na poradnik, może nawet w kilku tomach, który na pewno stałby się bestsellerem. Taki, z którego uczono by przez parę lat w szkole na przedmiocie, którego dziś najbardziej brakuje, czyli na przygotowaniu do życia. (...) o tym, żeby nie podpisywać zdradliwych pożyczek chwilówek, jak wypełniać PIT-y, jak zamontować kontakt, jak zachować się przy stole i w razie zagrożenia terrorystycznego. Co prawda trochę podobną pozycją jest "Niezwykły poradnik domowy" z Reader's Digest, ale mój stałby w każdym domu jak Biblia. Z internetu widzę, jakie jest zapotrzebowanie na takie tematy."
Michał, student mechatroniki na Politechnice Warszawskiej, 23 lata

"Kiedyś samej marzyło mi się napisanie książki, konkretnie podręcznika do fizyki dla liceum. Do literatury nie mam talentu. Ale jeśli już, to byłaby to na pewno książka akcji. Kryminał oparty na realiach. Skoro nawet w Sandomierzu przestępczość jest taka, że ojciec Mateusz co tydzień z czymś walczy, to chyba nie powinno być problemów z fabułą? Tylko bez przemocy."
Iwona, współwłaścicielka sieci gabinetów lekarskich, 43 lata, MBA i doktorat z ekonomii

> "Nieczytelnicy. Portret w pięciu odsłonach". Całość [ tu]


Tymczasem Najwięcej czytająca grupa wiekowa Polaków to nastolatki. Książki czyta aż 62 proc. nastolatków i ledwie 32 proc. osób po sześćdziesiątce.

"Często to słyszę: "Nie czytam, bo muszę się uczyć" - przyznaje polonistka J.Szwajcowska z firmy Abiturient, która prowadzi kursy powtórkowe dla maturzystów. - Do tego kursy językowe, pływanie, salsa, no i inne kursy maturalne. Lektury młodzi czytają dziś we fragmentach albo załatwiają opracowaniami tematycznymi. Są lepsze od streszczeń - kiedy nauczyciel zapyta o jakiś problem, wiadomo od razu, co odpowiedzieć. Przychodzą i mówią mi, że chcą zdawać rozszerzony polski, a gdy pytam, co ostatnio czytali, odpowiadają: "Nie pamiętam". Czasem nawet nie wiedzą, co teraz przerabia się w szkole.

Na dodatek czytają znacznie mniej uważnie. Dlaczego? - Nicholas Carr w książce "Płytki umysł" pisze o tym, jak internet wpływa na nasz mózg - mówi Roman Chymkowski z Biblioteki Narodowej. - Codzienne obcowanie z komunikatami w postaci krótkich wypowiedzi hipertekstowych, którym towarzyszą materiały audiowizualne, formatuje umysły ich użytkowników w taki sposób, że coraz trudniej jest im się skupić na lekturze długiego linearnego tekstu. W skali całej populacji 6 proc. Polaków podpisuje się pod zdaniem: "Nie dokończyłem czytania, przeczytałem mniej, niż początkowo zamierzałem", a w przypadku osób w wieku 15-19 lat jest to aż 15 proc. Być może dzieje się tak za sprawą stałego kontaktu z mediami elektronicznymi już od najmłodszych lat.

Badania zachowań gałki ocznej pokazują, że czytając w internecie, staramy się przeważnie jak najszybciej wyłowić ważne informacje i złożyć je w syntezę. Wychowana na blogach i portalach społecznościowych młodzież łatwiej się rozprasza. Książki przegląda, podczytuje fragmenty, porzuca w połowie.

Szwajcowska: - Ostatnio na zajęciach chłopak przeczytał fragment "Wielkiej Improwizacji" o rozmiarze strony A4, po czym stwierdził, że nie jest w stanie powiedzieć, o co chodziło, bo nie sporządził sobie notatki. Gdy powiem, że coś sobie musimy sprawdzić, od razu widzę ze cztery pracujące pod ławką smartfony. To nie byłoby nic złego, gdyby chociaż zapamiętywali, co wyszukają. Ale zapominają niemal od razu, więc kiedy zasięg im zanika, robią się bezradni. I myślę, że nie bez winy jest tu także reforma edukacji.
Aby uczciwie napisać esej na starej maturze z języka polskiego, trzeba było nie tylko przeczytać w całości co najmniej kilka książek, ale jeszcze je przemyśleć. W przypadku testu to strata czasu. Bardziej opłaca się wyciągnąć z lektur kilka kluczowych haseł i wyćwiczyć się w trafnym ich używaniu.

- Tak, jestem skłonna oskarżać reformę edukacji o niski poziom czytelnictwa - twierdzi Szwajcowska. - Od lat wiadomo, że nie trzeba czytać lektur, by zdać nową maturę. Pytania są skonstruowane tak, że sama analiza fragmentu tekstu może zapewnić wysoką punktację na teście. W takim razie po jaką cholerę zawracać sobie głowę czytaniem?
Każde zadanie maturalne jest teraz zadaniem odtwórczym. 

Dlaczego nieczytające nastolatki chcą zdawać rozszerzoną maturę z polskiego? Większość odpowiada, że po to, by dostać się na wybrane studia, np. psychologię. Chcą studiować dla dyplomu, który umożliwi zawodowy sukces. A szkoły średnie coraz częściej idą uczniom na rękę - żeby nie zaniżali średniej, przymykają oko np. na kopiowanie gotowców z internetu. W takiej "pomocy" specjalizuje się coraz więcej portali. Szczególnie popularne to Zadane.pl (uczniowie rozwiązują tu sobie nawzajem zadania z różnych przedmiotów) oraz Klp.pl (streszczenia lektur i omówienia).

Zdarza się, że maturzyści przychodzą na kursy i proszą o wybranie im do prezentacji z polskiego tematu, do którego nie trzeba czytać. Kiedy słyszą, że to niemożliwe, są podłamani. Prowadzący twierdzą, że jak tacy już coś przeczytają, zazwyczaj niewiele łapią. W głowach im się nie mieści, że Gustaw przebija się nożem i żyje. Dziwią się, że Boryna nie jest kobietą. Nie poważają Białoszewskiego, bo nie umiał pisać normalnymi zdaniami. Urodzeni po 1989 roku przeważnie mieli już wszystko i wszystko im było wolno. W ogóle nie są w stanie zrozumieć idei mesjanizmu, a doktor Judym jest dla nich kompletnie nieżyciowym facetem. (...)"

>"Lektury maturzystów. Gdy Boryna jest kobietą". Całość [tu]
(No ale po mielibyście czytać całość, skoro moja gałka wybrała najlepsze fragmenty ;)?)






















Tymczasem
"O tym, że czytanie nie jest konieczne, by zdobyć tytuł magistra, przekonali mnie studenci z Bydgoszczy."

"Przecież nie chodzi o to, żeby po prostu czytać. Chodzi o to, żeby się rozwijać, zdobywać wiedzę. W ten czy inny sposób. I książki nie są niezastąpione. Lepiej i szybciej zdobędę wiedzę przez inne media. Skuteczniejsze.
Wiadomości na forach, programy publicystyczne, ale też rozmowy z ludźmi. Siedzenie i czytanie jest zbyt monotonne. Żyję w takim trybie, że trudno znaleźć czas, by spokojnie poczytać. Wolę posłuchać kogoś, kto książkę przeczytał. Ja na to nie mam czasu."
(...)
 "Są sposoby na to, by zdobyć wiedzę potrzebną na studiach bez czytania książek. Na chomiku są notatki, całe książki, eseje. Wystarczy przejrzeć. Albo nawet nie. Nasi wykładowcy dają często materiał staroście roku, ten skanuje i rozsyła nam e-mailem. Coraz łatwiej się studiuje. Studiowałem kilkanaście lat temu socjologię. Na jedne ćwiczenia czytałem po sześć, siedem skomplikowanych artykułów. Wcześniej przez rok byłem na filologii polskiej. Nie dało się nie czytać Błońskiego czy Wittlina, bo z takim studentem nie było o czym rozmawiać. Teraz studiowanie to inna historia. Wystarczy przejrzeć minimum, które wskażą palcem."

> "Studia bez ani jednej książki". Całość [tu]

Dzisiaj od siebie nie napiszę nic. Bo za mało czytam, żeby jeszcze pisać ;)
I stawiać diagnozę własnymi słowami.
Przynajmniej dziś.


niedziela, 21 kwietnia 2013

Fotoreportaż dokumentalny z przybycia wiosny czyli nieprzyzwoite drzewa, wstążki, zalążki i królowanie pepity

U nas na dzielnicy wiosna rozszalała się oszałamiająco. 
Starsze panie prezentują w tym sezonie wyjątkowo dużo wszelkiej maści pepity z dodatkami
Młodzież wystawia mebelki ogrodowe by w ciepłocie wiosennych dni napawać się... mineralną ;)
Drzewa dostają nowe życie...
A te, którym się w tym sezonie udało, prezentują zachęcająco okazałe organy
Również straż miejsca dała się ponieść obezwładniającej wiosennej euforii i umaja wstążeczkami urocze, małe sadzawki miejskie ;)
A palenie nadal szkodzi - każdemu  gatunkowi ;)
Ludzie  pozbywają się garderoby. Samotne rękawiczki zdobią niejeden parkanik ;)
W dzielnicach willowych basenowe delfiny z radości doskakują aż do okazałych tarasów...
Artyści wizażyści ex paletki szmyrgają wprost na trawnik
Z jajeczek zaś wykluwa się nowe życie. Jajeczny Pollock ;)

A u was też tak pięknie? ;)

piątek, 19 kwietnia 2013

Rozrachunki z przeszłością, intelektualny molesting i czemu czasem współczujemy byłym

Na początek piosenka bardzo bardzo oraz poniekąd a nie bynajmniej w temacie ;)


Spotykamy się, by dokonać rozrachunków. Toporki zakopane, ale w grobach płytkich. A właściwie to podróbki toporków, atrapy made in China.
- Brakuje mi Ciebie – mówi mi M.
O! To menda – myślę sobie. Chociaż nie. Menda u mnie w rodzinie się mówi na kogoś czule, karcąco, ale czule. Kiedyś to była pchełka. Ale wszyscy dorośliśmy, nastały ciężkie czasy, pchełka się relatywistycznie roztyła a ideologicznie skarlała, ewoluowała więc w mendę. Na mendę trzeba zasłużyć, w mojej rodzinie, wśród moich przyjaciół, więc nie, myślę, ty szmato, szubrawcze, szczeżujo, szakalu ty, myślę, teraz, po tylu tygodniach ci się zebrało na takie wyznania. Szmatą nie jest, to pewne. Szakal kojarzy mi się z filmem kryminalnym. Szubrawiec i szczeżuja brzmią humorystycznie. Nie mam dobrych określeń na ‘s’ oprócz tego oczywistego. Ale do jego matki nie mam nic.
- A tak konkretnie? – robię brew i unoszę kwaśną minę, bo z tego wyznaniowego szoku pomyliły mi się te ogólnodostępne środki do przyobleczenia twarzy w wyraz niedowierzania.
Bierz co dają, filtruj co bierzesz, analizuj co filtrujesz, lepiej dostać prosty, czysty cios, nawet czymś ostrym, frontalnie, w biały dzień niż być cichcem, długotrwale podtruwanym w fazie Rem, kiedy wydaje ci się, że nic lepszego już sobie nie wyśnisz – powiedział ktoś, jakiś mądry, daleki członek rodziny albo sławny, zmarły filozof albo może to wyczytałam w księdze aforyzmów na stoisku z tanią książką, mądrość w sam raz za 9,99.
Przynajmniej szczerze, myślę sobie, kiedy szczerząc się mówi:
- Najbardziej to mi brakuje, no wiesz,  ukierunkowywania cię.
Co się teraz tak nazywa zwykłe STROFOWANIE i intelektualny molesting.

(U Johna i Yoko było na odwrót ;)

Kobieta z takiej a nie innej rodziny, skromnej i z aspiracjami bardziej intelektualno-duchowymi niż finansowymi spędza lata całe w przekonaniu, że potrzebny jej ktoś, kto pociągnie ją w górę, wzbogaci jej wiedzę, wspomoże samokształcenie. Kobieta taka pragnie mieć uszy zwinięte w lejki, żeby podtykać je pod ten sączący się do nich nektar wszelakich mądrości. Potem jednak zaczyna się przekonywać, że praktyczniejszy jest partner, którego nie trzeba będzie trzy dni namawiać na pozmywanie garów a pół roku na wyniesienie choinki. Oraz na wywiercenie w ścianie dziury w celu wbicia haka, na którym kobieta chciałaby rozpaczliwie zadyndać jak Janosik. Taki, który nie ucieka histerycznie acz sprintersko przed każdym przejawem rutyny. Niech nawet mówi zdaniami prostymi, niech nie używa -izmów. Taki, który umiem żyć, pogodnie zakotwiczony w codzienności, a nie tylko o życiu się patetycznie naczytał.

Jednak, gdy tylko zdarzy się partia-mobilizująco-w-górę-ciągnąca, ulega taka niewiasta młodzieńczym ideałom. Permanentne manto w rodzaju strofowania i karcenia wlicza więc kobieta w cenę kursu w rodzaju tych, jakim poddają się na obozach szkoleniowych marines (marines in spe, jak wiemy, łatwo nie mają, ale jak skończą, to mogą do wszystkich strzelać, juhu!)

Kobieta chce czuć dyskomfort intelektualny, ponieważ sądzi, że taki dyskomfort bardziej mobilizuje do pracy i wysiłku. Musi jednakowoż być taka kobieta jednocześnie wesoła, ciepła, seksowna i praktyczna, żeby się pozytywnie w związku zbilansować, nawet jeśli w jej naturze leży raczej temperamentny egocentryzm a zarazem nieprzyzwoite lenistwo a zarazem egzystencjalny nihilizm. Aż nadchodzi taki moment, że kobieta taka mówi sobie prosto i dobitnie, nie używając -izmów: „A chuj z tym!”. Po czym napawa się wolnością i świętym spokojem. Podczas gdy jej partner przeżywa katusze, bo stracił biedak jedynego kursanta, jedyna dobrowolną ofiarę intelektualnego molestowania.
Czasem to mu nawet współczuję.






















A poza tym nie bił mnie, bałwan, kwiatem, a ja to właśnie lubię ;)

wtorek, 16 kwietnia 2013

Na jakich piosenkach uczyliśmy się języków czyli jak wypiękniała Celina i że hiszpańscy amigos zawsze podnoszą ciśnienie a rosyjscy obniżają

Znalazłam takie słodkie coś...

Star Wars Rock - Revenge of the Adjectives

...i zaczęłam sobie przypominać na czym to ja - na polu muzycznym - uczyłam się tych zagranicznych mów, które przydały mi się wielce na wakacjach ofkors, w rubryczce stosownej w CV oraz głównie na stolicznych ulicach by turystom bez pomocy palucha  wyjaśniać jak dojść na Stare Miasto ;)
A mówię o piosenkach które nuciliśmy bezmyślnie, a potem je rozłożyliśmy na czynniki pierwsze i się okazało, że maja one też w sobie treść, przymiotniki, historie, takie tam i potem już słuchaliśmy ich świadomie i rozumnie.
I tak.

Angielski to Plateau Nirvany (ambitna anglistka szkolna :) Do tej pory w czasie sprzątania nucę sobie czasem "Nothing on the top but a bucket and a mop..." ;)

Choć oczywiście próbowałam na Monthy Pythonie, ale gdzie tam!

Francuski to (czy ona jeszcze żyje mon Dieu?) Celin Dion. Poniżej wielce archiwalny materiał jak sama Celina się uczyła języków w celu kariery międzynarodowej.

Pamiętam, że wtedy były dwie francuskie szansonistki wybijające się, Celina i Patrisia Kaas. I kogo oczywiście obstawiłam ja jako materiał na karierę międzynarodową? Ano Patrycję. A poszła na dno jak Tytanik...
Celina jest optymistycznym przypadkiem przemawiającym za tym, że posuwając się z wiekiem można jednak wyglądać lepiej. Na dowód link, gdzie Celinie wypchnięto już niesforny ząbek spod nosa do pozostałego zębowego szeregu ale jeszcze nie skoszono brwiów (plus gdzie Celina po francusku odmawia przyjmowania nagród -nie będących Oskarami - za twórczość anglojęzyczną  [klik]) oraz stan obecny, gdzie blond Celina występuje w spodniach z naszytą na nich cekinową cipką...  [klik]
Muszę też sobie tak na wiosnę umaić spodenki ;)
........
Hiszpański to oczywiście Banderas w tańcu na stole barowym

chociaż tę przygodę językową zaczynałam tak późno, że wolałabym na bardziej życiowym duecie Negro i Azul (chłopaki śpiewają o narkotykowym bossie, postrachu granicy - niestety nie znalazłam bardzo klimatycznego teledysku w sombrerach). Co przypomniało mi potrzebę powrotu do serialu Breaking Bad i dalszej nauki dialogów pozwalających dogadać się z każdym hiszpańskim dilerem mucho poco y más o menos ;)


A rosyjski (zapomniany w stadium wiedzy, że się cyruliką syberyjską operuje ;) przypominałam sobie na 5'nizzie


A pierwsza polska piosenka, ha, któż spamięta? Przeszliśmy przez etapy kołysanek, dobranocek, kolęd, szant, hej sokołów i dzieweczek z laseczka, śpiewników harcerskich, pieśni patriotycznych... Czy coś na pamięć zaś? Gdyby wybuchła bomba wodorowa i z ziemi polskiej tylko my i muzyczne dziedzictwo w naszej głowie, to co by to było? Bo u mnie to raczej kiepsko. Z pamięcią kiepsko a ze śpiewem to bym raczej nie próbowała nawet, bo by wtedy odpalili drugą bombę ;). I w dodatku w tych czarnych robaczkach też się nie rozeznaję, co to się nuty zwom.
........

Ostatnio zaś od muzyki boli mnie głowa i o ile linia melodyczna nie obejmuje delikatnego (opcjonalnie kobiecego) głosu i plumkania fortepianu (opcjonalnie gitary), to wolę siedzieć po cichu ;)
W związku z czym (albo i bez) gdybym miała coś proponować w zabawie Soundtrack Blogerów to niech to będzie Piatnizza właśnie. Może być powyższa Vesna albo poniższy Soldat (Vivere militare est jak powiedział już Seneka i od jego stwierdzenia nie wymyślono nic lepszego)

(Myślę, żem jedyną blogerką, która w wyborze nie kierowała się swoim życiem miłosnym/przeżyciami metafizycznymi czy innymi duperelami  tylko migreną (opcjonalnie miłością do ciszy) oraz tajemną tęsknotą za rzewnością ;)

sobota, 13 kwietnia 2013

Neonowa miłość

No i tak się kończy blogowa przygoda - gdy ktoś mówi sobie "przelecę się po blogach (w tym i swoim) DOPIERO GDY zrobię to i śmo, pracę wykonam oraz ogólnie pozmywam". Się tak przestaje być blogerem oraz mieszkańcem internetu. Co nie znaczy że naleśnikowe odleżyny na tyłku maleją.

Tymczasem. Tytuł zobowiązuje.
Uwielbiam neony i jeśli bym bardzo coś chciała w domu mieć (oprócz  głowy jelenia i dywanika z dzika przed kominkiem - czyli ogólnie akcesoriów wzmagających przytulność ;) to byłby to właśnie neon. (Ciekawe czy można tak dać na imię dziecku, zamiast np Leon ;). Neony, tak popularne od lat 50. do 80., odchodzą obecnie do lamusa i coraz mniejsze prawdopodobieństwo, że z jakiejś brawurą zakrapianej balangi wrócimy do domu z szyldem Alkohole 24, czym ostatecznie mogłabym się zadowolić, choć - jako osoba ledwie co pijąca - bez pełni satysfakcji. Ale i tak bardziej niż z powodu posiądnięcia Solarium ;). W przypadku neonu na zamówienie trzeba by się natomiast  zdecydować na jakąś sentencję. Słowo klucz. Sedno sęku. Krucho u mnie z forsą, więc pomna na te życiowe okoliczności wrośnięte już i w marzenia, rozmyślam jaki też jeden zaimek by mnie zrobił dobrze, sylaba jakaś, litera pojedyncza a wiele znacząca. Pod czym chciałabym leżeć?
Możliwości jest wiele

















(Fiona Banner)
Przejdźmy teraz do kilku neonowych artystów. Na początek Tracey Emin, która  bardzo takie femini i postmodern hasła w medium tym świetlistym produkuje.




Gdyby ktoś jednak teraz czytał neony Tracey to wyjaśniam, że po tym jak artystka dostała fuchę na walentynkowe przyozdobienie miasta  Nowy York, musiała odpuścić sobie używania brzydkich słów. W zamian zaczęła niewyraźnie pisać ;)

Następnie neonowa instalacja Jasona Rhoadesa (2004)

I bardzo dowcipne neonowe orędzie Jeppe'ego Heina (2009)
Tymczasem w Polsce Wojciech Duda poczynił takie oto cuda-wianki


I można by tak długo i w nieskończoność, aż bym nam oczy zemdliło. Podsumowując - artysta, który choć raz z tak przyjemną rzeczą jak neon nie miał przyjemności musi się poważnie zastanowić, doprawdyż. Co z nim nie tak.


A temat nie pojawił mi się z czapki tylko ponieważ to ostatni moment, żeby zaprojektować uahaha Neon dla Warszawy (tylko bez sierpów i młotów prosim)
http://www.neonmuzeum.org/

tu więcej neonów, aż do znudzenia tumblr 1 i 2

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Beznadziejny przypadek biednego Kamilka




Ach, jakiż biedny ten ten Kamilek! Kamilka źle ostatnio potraktowała żona, która spektakularnie odeszła i praca, która się go bezlitośnie pozbyła, wredne życie, które go kopnęło w tyłek i zły los, który jeszcze na niego nasmarkał. Oraz we wszelkich konfiguracjach: życie z żoną, praca z losem itd - gdyby jakiś matematyk to pomnożył i zpierwiastkował to by wyszło możliwości pewnie z 6 tysi, czyli tyle ile Kamilek zarabiał, gdy miał pracę. Żonę. I życie. I widoki na los.

Kamilek w ogóle nie jest winien. Oczywiście.
Kamilek wypiera jak może wersję, iż taki koniec jest wypadkową jego działań. Nie ma takiej możliwości dla Kamilka, jest natomiast możliwość inna – jedyna – że się wszystko przeciwko niemu sprzysięgło się. Specjalnie mu na złość się. Wszyscy są winni, że tak. Kamilek może cię nie zna, czytelniku, ale gdyby poznał, to już by coś na ciebie znalazł! Taką ma Kamilek płaczliwą a zarazem roszczeniową filozofię.

To nie tak, że miał życie jak z bajki, ten Kamilek, i bezbolesną młodość. Stracił dość wcześnie rodziców. No ale rodzeństwa nie stracił i grona ciotek, z których większość była chętna a jedna to aż się rwała do pomocy. No ale nie była bogata ta ciotka, mądra była tylko, choć biedna. Kamilek biedne ciotki miał w głębokim poważaniu. Nie poważa się kogoś, kto się nie dorobił. Nie będzie mu mówił ktoś, kto się nie dorobił, jak ma Kamilek żyć. Więc się ciotka rwała, ale gdzieś w oddali, a tymczasem Kamilek sam sobie postanawiał i żył jak uważał. Największym błędem Kamilka było to, że się wypiął na wykształcenie. No ale też nie on pierwszy i nie ostatni w rodzinie, nie był w tym dramacie – którego zresztą za dramat nie uważał wcale – osamotniony. Jakoś mu się układało nawet bez tego czytania książek i używania gramatyki i składni. Dopóki nie przyjechał z żoną do stolicy. Żona Kamilka, którą poznał bym jako nastolatek i poślubił po 10 latach znajomości, była bowiem bardziej taka... środowiskowo adaptowalna. Wtapialna w otoczenie bardziej była, podczas gdy Kamilek z tą swoją składnią i abnegacką ignorancją już mniej. No ale różnice te nie stanowiły w tym podbijającym stolicę duecie problemu, albowiem Kamilek dobrze zarabiał, co jak wiadomo bardziej przystoi porządnemu mężczyźnie niż jakaś tam składnia ;) Żona Kamilka była dobrze ubrana z pensji Kamilka – buciki i takie i siakie i płaszczyków kilka w sezonie i ogólnie szafa grała.











Tak dobrze się zapowiadało! Był Kamilek młody i przystojny w tej stolicy, miał pracę i ubraną żonę i ogólnie było prawie idealnie. Choć pewnie by było idealniej bynajmniej gdyby rozrywką weekendową oraz być może i codzienną Kamilka nie było piwko jedno z drugim. To piwko pewnego razu w połączeniu z kolegami, co przyjechali zobaczyć tę idealność, spowodowało, że się Kamilek na drugi dzień zrobił nieświeży i nie poszedł do pracy. Po prostu tak – nie poszedł i już. I wtedy właśnie zły los nasmarkał na Kamilka brutalnie, bo praca go pożegnała! Mówisz – masz, nie przychodzisz – się żeg-nasz. Koniec balu panno lalu. Od tej pory dryfuje Kamilek po równi pochyłej w dół. Kamilek nie może znaleźć już tak dobrze płatnej pracy więc staje się Kamilek Kamilkiem bezrobotnym, na utrzymaniu żony. Zaczyna się z niego robić utyskująca męczybuła, bo tu się nagle okazuje, że normalnie to trzeba pracować ciężko za marne pieniądze, czego Kamilek robić nie będzie, bo on ma juz pracę na pełen etat – a jest nią użalanie się nad sobą. W dodatku męczybuła Kamilek się robi bułą nasiąkniętą alkoholem. Tymczasem żona Kamilka się wtapia i wtapia. I nie w Kamilka.
A pieniędzy ni ma.
A męczybuła jęczy.
Żona Kamilka w zeszłosezonowym płaszczyku robi więc jedynie słuszną - z jej punktu widzenia - rzecz a mianowicie: przestaje być żoną Kamilka.
Kamilek nie może w to uwierzyć.
Alejaktotak?








Kamilek już się nie stacza po równi pochyłej, Kamilek teraz leci na pysk z pionowej ściany, jakby go kto wypchnął z urwiska. Rozpacz i szaleństwo i tułaczka i picie. Życie już nie jak w Madrycie tylko Meksyk, panie. Fawele emocjonalne i życiowe. Buzuje w nim taka nienawiść do żony, co się zmyła, że kto wie, do czego by mogło dojść, gdyby nie to, że Kamilek umie tylko siedzieć i obwiniać. I pić. Ewentualnie leżeć. I obwiniać. I nienawidzić. I pić. W dowolnej konfiguracji. Z czego wychodzi dość sporo znarnowanych dni, gdyby jakiś matematyk to pomnożył.






















  
Kamilek ma dzisiaj do mnie przyjechać i mnie prosić, czy by nie mógł u mnie zamieszkać. Tak sobie wykoncypował Kamilek, że póki pracy nie znajdzie, póki na nogi nie stanie, to tu sobie ciepłe gniazdko uwije i będzie leżał (póki nie stanie). A ja – wiadomo – żeby mu to nieszczęście osłodzić to będę go karmić i może jeszcze prać mu skarpetki. I śpiewać mu na dobranoć i kto wie co by jeszcze, gdyby nie to, że jesteśmy spokrewnieni.
Ja wiem, że trzeba pomagać rodzinie. Ofiarom losu trzeba pomagać, jak im się noga podwinie. Nie jestem tą madrą ale biedną ciotką, co się rwała, tylko córką tej ciotki - nie wiadomo czy mądrą, skoro się zastanawiam, ale na pewno też biedną. Ale Kamilek chwilowo jest skłonny spuścić z tonu i się w końcu zaprzyjaźnić.
No i sama nie wiem – brać go czy nie.
Normalnie jestem w w mega-kurwa-rozterce!


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...