piątek, 29 maja 2015

Człowiek jest sumą swoich uczynków a nie przekonań. Wybory po wyborach, roraty po amorach ;)

W poniedziałek rano budzik w komórce uruchomił radio. Spiker zdążył wypowiedzieć tylko fragment zdania (mode: drzemka;), bez podania nazwiska zwycięzcy w wyborach prezydenckich, ale ja już wiedziałam, że raczej Duda. Gdyż spiker użył głosu bardzo smutnego, na poły zdziwionego. W miarę jak gęstniała poniedziałkowa pewność dudoprzewagi, spikerzy w radiu bywali już tylko smutni, w ten charakterystyczny, stonowany, radiowy sposób. Przyznaję, że nie sprawdziłam tonacji wesołości w Radiu M.

Tymczasem ilość durnot jakich się naczytałam w związku z wyborczymi roszadami, przed zeszłym weekendem, w komentarzach zwykłych ludzi (a nawet  blogerów ;)  zaparła mi dech w piersiach i perystaltykę w kiszkach.
Był zatem: ‘wybór mniejszego zła’, ‘dżuma czy cholera’, ‘nie chcem więc nie muszem’ i crem de la creme: ‘jestę odpowiedzialnym obywatelem - pójdę zatem na wybory, gdzie następnie oddam głos nieważny’. I nie pisały tego, o dziwo, nastolatki. Ani nawet dwudziestolatki.
Tak mi się skojarzyło: w przypadku organizacji konkursów, np dla młodych projektantów czy młodych literatów, granicą formalną tejże młodości jest najczęściej wiek lat 35. Tak się zastanawiam, czy nie należałoby jednak tej granicy przesunąć, bo najwyraźniej bezpardonowa infantylizacja obywatelska objawiła się w postaci prionowego wirusa, który zaatakował znaczną część półkul społeczeństwa również po 40. Czyli takiego wieku homo sapiens politicus, po którym można by się spodziewać choćby tego, że wie się już, kiedy milczeć, żeby się nie kompromitować. 


Nie było po co się ekscytować i popluwać jadem w mediach i internetach – każdego dnia stawiamy na jakiejś sprawie krzyżyk. Nawet jeśli nie w scenografii zielonych obrusów i zmarniałych paprotek wiszących nad urnami, które to okoliczności mają nam umaić obcowanie z demokracją. Zestaw kandydatów to nie sklep AGD, nigdy nie ma dla konsumenta (tj, przepraszam, obywatela) wystarczającego wyboru. Tym razem na półkach stały: jeden blender, jedno xero, czajnik elektryczny i kilka latarek na jednorazowe baterie. Zakup na raty rozłożone na 4 lata. Funkcja – przypominam tylko – głównie reprezentacyjna.

Nie mniej, jak zacytowałam w tytule, za Josifem Brodskim:
‘Człowiek jest sumą swoich uczynków a nie przekonań’
Siedzenie w internetach, a nawet codzienne godne podziwu klikanie w internetach, nie czyni z nas obywateli. Tylko rozkapryszone dziecka. Co zresztą w cywilizacji, która stawia na piedestale młodość aż do śmierci, stało się najwyraźniej zaletą. Smutek.

Tymczasem pierwszy raz od tygodni widziałam w telewizorni premierę – wystąpiła w ciasnawym, czerwonym kompleciku poliestrowym, który nie dopinał się na powyborczo poluzowanej przeponie. Bardzo, bardzo przygnębiające mówić o partyjnej porażce wyglądając jak porażka szafiarska. Chyba, że czerwone poliestry wróciły do łask, to muszę się zapdejtować stylistycznie, gdyż nie wiedziałam.

No ale nikt już o zeszłoweekendowym rozobywatelstwieniu nie pamięta, przypomnimy sobie znowu o aktywnym uczestnictwie w czymkolwiek innym poza grupami wzajemnego narzekania dopiero w październiku, przed wyborami parlamentarnymi. Didaskalia: ziew.

Pamiętajmy, co tak naprawdę dzieli Polskę:


I tym optymistycznym akcentem...

piątek, 22 maja 2015

Targi Książki w Warszawie – kilka słów po ochłonięciu. Oraz o spotkaniu z pisarzem prowincjonalnym


















Oczywiście relacje z jakichkolwiek wydarzeń większy sens mają zaraz po tychże wydarzeniach, a nie po tygodniu, gdyż świat żyje wtedy już czymś innym.
Niestetyż, bezpośrednio po Targach zajęta byłam głównie leżeniem, z okładem w postaci schłodzonej prozy polskiej i francuskiej na czole ;).



Targi wspominam entuzjastycznie (książki! wszędzie widzę książki!) oraz jednocześnie strasznie, ze względu na samopoczucie, na które składało się: wielotygodniowe zmęczenie + dwudniowe niewyspanie + anemia (której nie udało się zamalować kosmetykami w kolorze skóry, meh). 
Co spowodowało, że w stanie dwubiegunowej histerii latałam jak kot z pęcherzem od stoiska do stoiska i od spotkania do pogadanki. Co wcale nie przeszkodziło mi flirtować, prowadzić small-talki, pytać o plany wydawnicze i negocjować zniżki. Doprawdyż, za dużo podróżowałam po marokańskich bazarach (oraz tych ruskich w Warszawie;), żeby trudnego procederu uzyskiwania zniżki nie wprowadzać, z urokiem osobistym rzecz jasna, w życie. Oh, wait, niewyspana osoba z anemią nie może być urocza. W takim razie może chodziło o litość ;). 

Niestetyż, będąc we wspomnianej kondycji, nie zdołałam dotrzeć na potargowe spotkanie blogerów niedaleko Stadionu, gdyż albowiem na takim spotkaniu jedyne, o co mogłabym poprosić, to leżanka i koktajl z witamin i minerałów (dożylnie).

No to teraz szybko, ku pamięci, przebiegnę się po koronie Stadionu:

Panie ze Świata Książki były bardzo pomocne oraz oczywiście wmusiły we mnie, metodą stricte psychologiczną, pozycje, których nie planowałam. Pani z Muzy była bardzo miła i cierpliwa, choć nadal nie rozumiem (w sensie emocjonalnym, nie merytorycznym) czemu wydawanie przez Muzę s-f musi się odbywać pod inną marką. Uroczego właściciela Wiatru od Morza (młode wydawnictwo, któremu kibicuję) zapomniałam zapytać, czy jest żonaty;). Mili byli państwo z Zysku. Pani z Afery była nawet zawadiacka i chwacka! Chociaż wolałabym drugi raz nie przechodzić przez sytuację, gdy sprzedający woła do mnie swoim donośnym głosem: 
- To bierze pani w końcu to gówno? - (tylko dlatego, że postanowiłam zastanowić się nad zakupem książki  ‘Gówno się pali’  Petra Šabacha ;). Ludzie się na takie zawołanie oglądają, węsząc aferę ;).
























Panie z Pascala siedziały pod ścianą z książkami o survivalu w puchówkach, smarcząc w chusteczki, z powodu zabójczego i urywającego łeb nawiewu z klimatyzacji (zaprawdę, ktoś z działu technicznego miał poczucie humoru ;). Nawet chciałam kupić jakiś podręcznik survivalu, ale uznałam, że najważniejsze by przeżyć w zdrowiu, to unikać przeciągów. Aczkolwiek gdyby na stoisku rozpalono ognisko (co byłoby całkowicie uzasadnione) to rozczuliło by mnie to na tyle, by kupić o survivalu wszystko, co mieli ;)
Panowie z działu komiksu kojarzyli mą skromną osobę:  
- O, to pani zawsze przychodzi, gdy się pakujemy i narzeka na kupiony rok temu komiks, jakby to była nasza wina, że właśnie taki pani sobie wybrała!  
No tak, cóż, dygam skromnie, ma się ten sznyt i wyrobioną markę ;).
(Ale TE komiksy mi się podobały [klik])

Było też kilka wydawnictw, gdzie za ladami stało kilka lodowatych sekutnic, które patrzyły na mnie z miną: „Seriously? Ona tu przyszła POROZMAWIAĆ? Niech raczej coś kupi i sobie idzie, gdyż zasłania stoisko!”. No ale wiadomo, jak czasem ciężko zachować nawet pozory uprzejmości, gdy oblega nas otumaniony zapachem farby drukarskiej tłum. Zatem nie zasłaniałam stoiska dłużej niż musiałam.

Byłam też na stoisku muzułmańskim obejrzeć sobie Koran. Nigdy nic nie wiadomo w obecnych czasach, należy trzymać rękę na pulsie (zanim ją coś urwie ;). Poza tym przykro mi się zrobiło, że nie ma u nich żywej duszy (no coś takiego!). Niestety spotkanie nie przebiegło w duchu ekumenicznym: zapomniałam sobie wsadzić na głowę choćby torebki papierowej, panowie mówili tylko po muzułmańsku, a w książce nie było obrazków ;). Poza tym takie małe rzeczy, które mnie błyskawicznie zniechęcają: pierwszy po otwierającym rozdział Koranu jest zatytułowany Krowa. Krowa? Eeee. Moja kulturowa ignorancja nie pozwoliła mi na dalsze poszukiwania konia i stada owiec i poszłam dalej ;) (Tak, wiem, ten akapit jest niepoprawny politycznie).

No i oczywiście na Targi zaproszono wiela a wiela wydawnictw francuskich (Francja była gościem honorowym Targów) co było miłe, jeśli ktoś ma zazwyczaj mało okazji by poćwiczyć swoje francowate dukanie, zadając bolesne ciosy czasowi imparfait ;)

Albo też, z równą gracją, zadawać bolesne ciosy (estetycznej racjonalizacji) fankom pisarzy francuskich. Otóż, jeśli mogę radzić, nigdy nie pytajcie kolejki stłoczonych, młodych dziewcząt, ściskających Oskary i Róże:
- Na Boga, co to za obleśny typ?
gdyż odpowiedzą wam wrogością i okrzykami Apage Satanas! ;). No nic nie poradzę, Eric-Emmanuel nie jest w moim typie [klik], mimo iż go czytywałam.
(Eryk lubi małych chłopców czyli Księga o Niewidzialnym Erica-Emmanuela Schmitta [klik])






















Najbardziej żałuję braku zakupu ‘Kapitału XXI wieku’ Thomasa Piketty’ego w Krytyce Politycznej i ‘B jak Bauhaus. Alfabet współczesności’ Deyan Sudjica, brytyjskiego krytyka dizajnu, w Karakterze. Obawiam się, że brak tych pozycji wypaczy mi charakter i osąd polityczny.
Ah, ah.
Boli bardzo, chlip.
No ale nie można mieć wszystkiego, n’est-pas?
Jak to mówią: można mieć wszystko przez jakiś czas albo coś przez cały czas, ale nigdy wszystko przez cały czas. 
A teraz podstawcie to równanie do Targów ;)
Na Targach poznałam również Tomasza F., autora ksiązki Antipolis [klik]. Bardzo miły, spokojny człowiek. Chodzić po Targach z własnym autorem przytroczonym do boku pogawędką, to jest zupełnie inna jakość chodzenia po Targach! Zwłaszcza, że był przystojniejszy niż Eric-Emmanuel, z którym bym się przechadzać po Targach nie pragnęła za nic ;)

Niestety zmęczenie i histeria (ksiązki! wszędzie widzę ksiązki!) spowodowały mi pod czaszką małą, psychiczną perturbację, w związku z czym zrobiłam w wydawnictwie Tomasza F. awanturę, ze mi się okładka jego książki debiutanckiej nie podoba. Że taki autor zasługuje na najlepsze okładki, a według mnie (czyli targetu książki) ta okładka mogłaby być gustowniejsza. No cóż, powinnam pominąć milczeniem fakt, że taki autor przyjeżdża z prowincji i umi się zachować, podczas gdy ja, panna ze stolicy, creme de la creme stolicznego singielstwa, zachować się nie umim, wmawiając sobie, że szczerość jest zaletą cenniejszą niż stosowne zachowanie.





















Zapytałam potem Tomka, dlaczego mnie nie powstrzymał, gdyż całej dyskusji przyglądał się z boku, w milczeniu.
- Cóż – powiedział – Tornada nie da się zatrzymać, lepiej zejść mu z drogi.
Niech zatem posłuży to za rekomendację autora i jego debiutu – książki mądrych ludzi zawsze warto przeczytać ;).

Dodam jeszcze, gdyby ktoś mógł przedsięwziąć wątpliwość: określenia prowincjonalny nie używam z nutą protekcjonalizmu, tylko z czułością. Bo nikt Warszawy nie znosi tak bardzo, jak my tu w Warszawie (w każdym razie mieliśmy z Tomaszem F. jakąś, polaną kawą, wspólnotę przekonań).
Oczywiście jednak – nie w czasie Targów! 

W czasie Targów jesteśmy w Warszawie zakochani, a owocem tego uczucia jest kolejna pełna półeczka!
Dziękuję za uwagę.
Wasze Tornado ;)

A teraz szybka inwentaryzacja spotkań autorskich:


A wy, nie przeczytania których książek najbardziej żałujecie? Albo awantur?

wtorek, 12 maja 2015

Czarny kibelek i złota rama czyli o remoncie

Kwitną mlecze, słonko świeci, w soczyste psie kupy na zielonych trawnikach wdeptują dzieci - jednym słowem to idealna pora, by pomalować kibelek na czarno. Dać toalecie nowe, dramatyczne oblicze. 





















Szukam zatem inspiracji w sieci. Doprawdyż nie wiem jak kiedyś sobie ludzie radzili, że musieli tak sami wszystko z głowy, jak i co malować na ścianach, począwszy od oplutych rączek w jaskini Lascaux.

Nie mówcie, że nie myśleliście nigdy (wliczając w to trudny okres nastoletni), żeby pomalować w domu coś na czarno, bo uznam was za interiorowe mięczaki!

A mnie naszło teraz. Pragnę kolorystycznego pazura w miejscu defekacji (gdyż od pasteli można dostać zatwardzenia).  Nie bywam na fejsie i maluję kibelek na czarno - mam nadzieję, że mój terapeuta nie jedzie właśnie do mnie karetką na sygnale ;)

Jednak same czarne ściany wydają mi się zbyt. I tak myślę nad dodaniem jakiegoś motywu: może krzyżyki-plusiki (bardzo światowo i afirmująco), a może trójkąty (hipsterski nurt geometryczny) a może małe, słodkie balaski, z daleka przypominające muszelki (ja)?





















A może zbytniość czerni złamać dodaniem złotej ramy nad umywalką? Tak się składa, że mam jedną złotą ramę, zakupioną na pchlim targu w Berlinie. Taka złota, germańska rama w sam raz do czarnej toalety (proszę nie doszukiwać się tu podtekstów politycznych, gusta nie znają granic. Tylko gotówkę ;) 





















Ale wtedy musiałabym zrezygnować z ohydnej, plastikowej półeczki na której stoją graty kosmetyczne w postaci mydełek i wacików. Nie zrezygnuję z wacików! Oh, może mogłabym przyozdobić czarną ścianę wacikami, które by wyglądały jak płatki śniegu, co by WIZUALNIE schłodziło atmosferę, gdyż jak wiemy, kontrowersyjne zapachy lepiej już znosić w zimnie niż na ciepło.

Paseczki?
Supełki?
Krateczki?
Lamówki?































A może tylko jakieś czarne kanalizacyjne morskie motywy? Gigantyczna kotwica? Wieloryb z fajką? Róża na drzwiach od szafy (ah, słodki motywie z Tytanica ;)?

Ale to jednak wygląda tandetnie. A jeszcze bardziej tandetnie u ludzi, którzy biorą je na poważnie. Weźmy to zacne drzewo poniżej ("Tak, kuzynie Zenonie, po remoncie sypialni śpimy pod dębem!") - wolałabym już temu krzaku domalować dwie nogi i brzuch, przynajmniej byłoby zabawnie.

















Jestem w rozterce.

A jeśli mi się nie spodoba? A jeśli mi się spodoba i będę w domu chciała więcej czarnych ścian? Albo sufitów? Albo hebanowych podłóg? Meh.


środa, 6 maja 2015

Początek maja, problemów zgraja. Reklamówki wyborcze oraz inwentaryzacja bułek

Ależ przebogato: i święta i majówka i matury i wybory i targi książki. Doprawdyż nie wiadomo za co się zabrać w pierwszej połowie maja, takie wzmożone natężenie isiów 
(od ang. issue – kwestia, problem ;) *


Aby zdać maturę, trzeba podobno zaliczyć jedynie 30% materiału maturalnego. Już nie trzeba przygotować (przez rok!) osobistej prezentacji (w Power Poincie chyba, meh), nadal jednak nie ma zadania z pokolorowaniem słonia, co by podniosło młodzieży samoocenę [klik].

Tymczasem do pójścia na wybory zniechęcają mnie reklamówki społeczne, nakręcone, oczywiście, za publiczne pieniądze. 

W jednej z nich niewidomy kupuje w sklepie bułki. Obsługuje go młoda, ładna ekspedientka, szczerząca się od ucha do ucha, zupełnie jakby patologiczny kochanek w typie Jokera z Batmana poszerzył jej zakres wyszczerzu scyzorykiem. I dla kogo ona się tak szczerzy? Dla niewidomego.
A niewidomy się pyta, czy w dzień wyborów też będą bułki.

Nie, kumie, nie będzie ani bułek ani mleka ani wódki, ani autostrad ani pracy. W dzień wyborów. Bo normalnie to przecież pod dostatkiem, parostatkiem.

No ręce opadają. Suchar i beka z niepełnosprawnych.
Naturalnie istotą rzeczy jest informacja, że niewidomy może głosować przy pomocy specjalnej nakładki brajlowskiej. O ile oczywiście nie zasłabnie z powodu braku bułek.

W drugiej reklamówce widzimy parę młodych ludzi, żegnających się na lotnisku. Obłapiają się z namiętnością rodzeństwa o wysokich standardach moralnych i świadomości, że incest to ZUO. On udaje się prawdopodobnie do Anglii na zmywak, bo w kraju przeca nie idzie zarobić na godne życie, ale ona się frasuje jedynie faktem, że on nie będzie głosował. Więc on jej implementuje do blond głowy uspokajającą skołatane nerwy informację, że przecież za granicą też można głosować.

No coś takiego! Ale czy na pewno? Ale w Papui Nowej Gwinei też? A w Tybecie? Czy nasi ratownicy wysłani do Tybetu mają podpiętą do wozu strażackiego specjalną przyczepkę z urną, ja się pytam?

Dzielnicowe kółko teatralne dla przedszkolaków by lepiej odegrało takie scenki. Chyba, że są one skierowane do jakiegoś upośledzonego kręgu odbiorców – tej grupy, która stawia krzyżyki we wszystkich kwadracikach, obok każdego kandydata, żeby żadnemu nie było przykro.

Nadal jednak nie rozumiem dlaczego Polacy, mieszkający i rozmnażający się za granicą, mogą głosować na prezydenta tutejszego kraju. Zwłaszcza ci, którzy u bukmachera postawili funciaka na imię Szarlota dla córki księcia Williama. 
Jak szarlota, to tylko z polskich jabłek!
Zresztą kwestia, kto zostanie wybrany na prezydenta, jest już, moim zdaniem, przesądzona – Bronisław szczerzy się w mediach z tak obrzydliwym samozadowoleniem, że trudno wątpić w jego in spe zwycięstwo. Nie mniej pojedynek między Korwinem a Kukizem będzie zapewne fascynujący.


* Proszę, zróbcie mi dobrze, i wprowadzajcie isie do słownika codziennego, obok czelendzów, lejałtów i targetów. Nie każdy jest od razu takim czelendżem, a podzbiory językowych klisz i zagranicznych protez, o ile nie sposób z nimi walczyć, to  należy choć je ufrykuśnić.

A teraz szybka INWENTARYZACJA BUŁEK 

Bułka wulgarna (kuzynka fiutobułki z początku posta)





















Bułka innowacyjna 
(współfinansowana przez Unię Europejską ;)
Bułka szafiarska 
(która powinna już  wystapić z okazji tego posta [klik])





















Bułka kanapowa





















Bułka aerodynamiczna, lżejsza od powietrza - zatem, zapewne, bezglutenowa ;)





















Bułka bagietka (z którą niewidomi mogą chodzić zamiast białej laski)

















Są sklepy, w których niewidomi muszą kupować całe masy pieczywa:
I potem sobie mogą z nich robić różne rzeczy:












Cóż, może inwentaryzacja moich narzekań na wyborowe reklamówki nie jest kompletna, może były jeszcze jakieś inne zachęcajki telewizyjne, w tym jakieś życiowe. Może w jednej z nich na domowej kanapie siedział obwieś w podkoszulce i rzucał pustą puszką po piwie do kosza na śmieci, a jego żona, cała w wałkach i podomkach, śmiała się, klaskała i wołała:
- Zdzichu, a w dzień wyborów to będziesz tak rzucał do urny kartą do głosowania?
Kto wie, kto wie.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...