środa, 31 grudnia 2014

Nam strzelać nie kazano...

co się odnosi do petard. Bo przysięgam, że jak jeszcze raz obaczę dziś tytuł 'Podsumowanie roku 2014', 'Sylwester' albo 'Przepowiednie na nowy rok' to jakąś petardę sobie zaaplikuję doustnie lub... Chyba, że podsumowujecie arcyprywatnie i spowiedniczo, bo ci co podsumowują lub wieszczą ogólnokrajowo to wszystkie argumenty przepisali z telewizora, smutek. Jednakowoż inni, którzy kompletnie koniec roku ignorują, dając dziś recenzję albo zdjęcie kotka, też mnie zastanawiają, a nawet bardziej.

To był rok w którym zdiagnozowałam w końcu dziwne fazy, w które zapadałam od czasu do czasu, najczęściej mając wzmożony kontakt z cywilizacją lub z telewizorem właśnie. To się nazywa rozpacz. Bardzo popularne ostatnio w kraju, jak ulał pasujące do małej czarnej, choć z rozpaczy zajadanej to się może nawet zrobić czarna wielorna. Człowiek zanurzony w rozpaczy całkowicie jest stracony, natomiast jej ataki od czasu do czasu nie bywają gorsze od rwania wyrostka. A mnie, jak wiadomo, niejeden wyrostek podrywał, mam wszak powodzenie w tym targecie ;)

Zatem jeszcze tylko kilka godzin na podomykanie projektów sygnowanych anno domini 2014. Jak ktoś migał się (lub rozpaczał) poprzednie 365 dni to będzie ciężko, zwłaszcza bez kopczyka amfetaminy kreciej wielkości. Wszelakie spóźnienia i gwałty na deadlajnach będą miały gorzkie piętno nieaktualnych cyferek końcowych, ah. Co mi przypomina, żeby do północy zjeść wszystkie produkty z grudniową datą ważności, bo nie stać mnie emocjonalnie i gastrycznie na odżywianie się o rok przeterminowanym żarłem.

Dzisiaj słyszałam audycję, właściwie to jakieś pińć audycji, żeby nie strzelać bo pieski się boją. Że to nieludzkie oraz chamskie. Że ktoś tam z redaktorów szanownych słyszał o kimś, kto w pieska rzucił petardą. I że w tego kogoś też powinno się rzucić petardą, żeby mu coś uszkodziło, to by zrozumiał, że tak nie wolno. Doprawdyż, co za starotestamentowe podejście, choć drzewniej nie było mowy o zemstualnej interakcji międzygatunkowej. Nie wiedziałam, że psy cieszą się taką estymą, żeby ludzkość musiała, w ramach poprawności politycznej, rezygnować dla nich ze swych wesołych, barbariańskich obyczajów. Zwłaszcza ludzkość spuszczająca psy ze smyczy w czasie spacerów 31 grudnia, żeby sobie pobiegały, nieprawdaż. Gdyby telewizor, za który w końcu płacimy abonament, poradził uprzejmie, żeby tegoż nie czynić (nie spuszczać) zamiast czynić to poprzednie (szczelać) to byłoby znacznie rozsądniej. Zamiast tego do studia wpuszcza się "redaktora", który za dobre rozwiązanie uważa profilaktyczne urwanie palców wyrostkowi, w celu nauczenia go szacunku do zwierząt. Touche.

Jeszcze bardziej touche jest powtarzane w mediach, aż do uwiądu uszu, określenie rok dwutysięczny czternasty, w roku dwutysięcznym czternastym, etc. Na litość boską, czas się w końcu pożegnać z rokiem dwutysięcznym! To było dawno, Polska jeszcze w Unii nie była, roczniki, co się porodziły na przykład w roku tysiąc dziewięćsetnym dziewięćdziesiątym nie wiedziały jeszcze, że zanim miną ćwierćwiecze, będziemy z psią społecznością konsultować zasadność tradycji karnawałowych.

Do blogerek modowych natomiast należy strzelać, jak najbardziej, ale z flesza, stawiając je pod ścianką. One to lubią i nie uciekną.
A zaskórniki należy wyciskać.

Bawcie się dobrze. Niech brokat się sypie, się sypie i obyście nie utknęli w zsypie (jeśli was poniesie za bardzo)!

środa, 24 grudnia 2014

Słowo na święta: TOP 10 powodów, dla których warto chodzić do kościoła, a przynajmniej w Boże Narodzenie



Pomijając kwestie najistotniejsze, jak ta, czy wierzysz w Boga czy nie, jest jeszcze mnóstwo innych powodów, dla których warto się czasem wybrać i zobaczyć, jaki tam mają repertuar. 


1. Atrakcje sezonowe: Szopki świąteczne.
Na żadnym dramacie, gdzie umiera dziecko chore na raka, a kotka rozjeżdża pijany kierowca, nie płaczę tak rzewnymi łzami jak oglądając współczesne szopki w kościołach. Boziu przenajświętszy! To przechodzi boskie pojęcie, co tam jest.
Czasem jest żałość w wydaniu minimalistycznym – sucha chałupka i szyny, a po szynach z głuchym warkotem, przesuwają się: Krakowiak pamiętający czasy Gomułki, żołnierz z urwaną i przytroczoną nazad, przy pomocy Kropeki, ręką oraz trzech dziadów oprószonych brokatem (królowie). Naokoło wata. W chałupce siano i plastikowa krówka oraz szczęśliwa rodzina, co powiła dziecko marki Made in China.
A innym razem, w innym kościele orgia, barok, odpust, eklektyzm, polówka u Chińczyka, sześć metrów kwadratowych cudowności. I to już nie jest mała liga: mamy Barbi i Kena w owijce z  serwetek, pluszowe misie, pieski ogonem machające, żołnierzyki ołowiane z tym, że plastikowe, wyciosani z drewna górale, gipsowe anioły, zwierząt więcej niż w Zoo, w tym: baranki cukrowe, zebry i dinozaury. Hipsterska impreza na kwasie w skali mikro. Cyrk przyjechał, witamy, zapraszamy. Wesołe miasteczko a la carte, polecane danie: kij w ślip!
Obok tego majdanu stoi kościelny i doprawdyż nie wiadomo, czemu on nie trzyma wiatrówki, bo chętnie dałabym na tacę dwudziestaka by sobie postrzelać do celu i coś wygrać z tej menażerii, z tego chrajst-bestriarium.
Ale są też kościoły, gdzie ściąga się (uwaga: trudne słowo) artystę plastyka i on odwala kawał dobrej, gustownej roboty. Są też regiony słynące z szopkarskich tradycji i konkursów dla twórców ludowych. I bywa tam naprawdę imponująco i można zamiast estetycznej zapaści doznać wizualnego katharsis. Amen.

2. Można pośpiewać i nawet jak się fałszuje, to wszyscy muszą nadstawiać drugie ucho
Każdy ma czasem ochotę się wydrzeć, a jeśli prysznic, mąż-męczennik i głuche na nasze argumenty dziecko nie wystarczają do osiągnięcia upragnionej oktawy możliwości, to cóż jeszcze pozostaje? Imieniny u rodziny i Hej, sokoły? Tymczasem w kościele można pośpiewać na całego. Oczywiście dobrze jest znać słowa, o ile nie jest się Dudziakową ;). No ale kto nie zna kolęd? My, Polacy, mamy je w głębokim gardle.
W pozostałe niedziele repertuar jest mroczniejszy i nie obejmuje, niestety, takiego, dajmy na to, całorocznie radosnego gospel, jak u Murzynów, plus tańców-pląsańców (też z Murzynami, tj, o przepraszam, Afrykanerami). Ale jak posłuchamy w radiu współczesnych polskich piosenkarzy to naprawdę śpiewanie o kroczeniu ciemną doliną nie wydaje się wcale takie złe ;)

3. Można się pogimnastykować czyli niektórzy mają Chodakowską a inni Moherowską
Pamiętacie Jagienkę z Krzyżaków – dziewczynę, która pośladkami rozgniatała orzechy? Gdzie waszym zdaniem ona takich pośladkowo właściwości się dorobiła? Ano na pacierzach.
Kto spróbuje poklęczeć przez dwie minuty, będzie już wiedział od czego się robią żelazne pośladki ;) Są leniwce, które nigdy nie nauczyły się klękać tylko wypinają się w jakimś dziwacznych półprzycupie i szczęść Boże, jeśli w zatłoczonym kościele nie trzymają zadka na wysokości naszego niucha!
A to nie wszystkie atrakcje. W ciągu godziny w kościele ciągle trzeba wstawać i siadać i klękać i wstawać i zapewniam, że żadna godzina nie jest tak bogata w program rozprostowujący kości. Nie jest to może Chodakowska tylko Moherowska. Nie jest to skalpel tylko raczej klęcznik. Każdy realizuje taki program, na jaki go stać, tam gdzie może.
A wstajecie rano żeby biegać? Równie dobrze możecie pójść na 6.00 na roraty – ta sama skala męki, ale ponoć można zarobić na życie wieczne. Porannego biegania nie jestem w stanie uzasadnić niczym...;)


4. Po cholerę ci terapia za 100PLN za godzinę jeśli za darmo masz spowiednika?
Zrobiłeś świństwo, zdradziłeś współmałżonka, ukradłeś z kasy państwowej unijną dotację lub może przejechałeś rowerzystę, co nie jechał po ścieżce, i uciekłeś z miejsca wypadku? Właśnie teraz w jakimś mafijnym warsztacie za ciężkie pieniądze klepią ci blachę? Źle ci z tym? Warto więc przyoszczędzić na terapii, z zamianą na prawnicze opłaty, i zamiast tego wybrać się do spowiedzi. Masz pewność, że spowiednik cię nie sypnie. Możesz mu zabrać dowolną ilość czasu i do woli analizować problemy z matką („ona temu winna, ona temu winna...” wiadomo). Niestety nie na leżąco, za to w uroczo małej, drewnianej skrzynce. Możesz oczyścić sumienie, możesz się poczuć jak po wizycie w duchowym klopie po tygodniowej obstrukcji. I możesz uzyskać rozgrzeszenie, a wszystko to za darmo!
Pamiętaj, że jak spowiednik każe ci w ramach pokuty ‘odmówić koronkę’ to nie znaczy, że masz żonie odmawiać fikuśnej bielizny, o którą cię prosiła na imieniny. To modlitwa jest! ;)
















5. Msza lepsza od niani oraz jak się znaleźć w centrum zainteresowania tłumu wiernych
Jesteś umęczoną, całodobową matką? Ledwo ciągniesz ze zmęczenia? Idź na godzinę do kościoła, wypuść dziecko samopas i się zdrzemnij. Scenografia jest idealna, lud porozstawiany gęsto, więc dziecko może spokojnie biegać slalomem między parafianami. A jak się dziecko znudzi, to może pograć w gry na ołtarzu oraz z innymi dziećmi z wolnego chowu i bezstresowego wychowania potańczyć i pośpiewać w kółku graniastym. Koniecznie w trakcie kazania. Niech dziecko ćwiczy bycie w centrum uwagi przed tysięczną publicznością i zobaczy jak się z tym czuje, zanim postanowi zostać celebrytą.
Natomiast uważaj na takie wredne, bezdzietne baby jak ja.
Bo jak to dziecię osiągnie szybkość niedozwoloną na drogach krajowych, to w końcu ktoś o ułomnej cnocie cierpliwości (kto? oczywiście JA) spróbuje je łagodnie pouczyć (podejście pierwsze), stanowczo poinstruować (podejście drugie), zastraszyć (podejście trzecie – najżałośniejsze) oraz, cóż, przyznaję się i proszę o wybaczenie: podstawić nogę (podejście ostatnie, efekt: trafiony-na posadzce rozpłaszczony). No ale tak to czasami jest, ze nie wie prawica co czyni lewica oraz nie wie i prawica i lewica, co czyni nogawica ;). A nogawica podstawia, bo jesteśmy tylko ludźmi, nieprawdaż. Oraz też mamy ludzkie chętki by się móc znaleźć w centrum zainteresowania całego kościoła, co się może zdarzyć tylko w trzech przypadkach: na naszym ślubie, pogrzebie oraz gdy biegnącemu dziecku nogę podstawimy. Amen.

6. Można dawać na tacę i zyskać życie wieczne albo zabierać z tacy i zyskać na wieczne życie
Nie stać cię na Tico, urlop w Międzyzdrojach i ogólnie nie masz możliwości żeby zrobić na kimkolwiek wrażenie finansowego dobrobytu? Unikasz telefonów z banku, gdzie ścigają cię za debet? Wykłócasz się z kasjerką z Biedro, że ma ci oddać grosika? Idziesz do Lidla stoczyć bitwę o taniego karpia, bo prędzej dasz się zadusić niż przepłacisz? W niedzielę możesz sobie odbić - możesz wrzucić na tacę Mieszka lub Chrobrego i zażyć ławkowego sąsiada, który spłonie ze wstydu, ściskając w spoconych ręcach żenujące dwa złote! Dobrze piarowo wyedukowany kościelny ładnie ci powie Bóg zapłać, a sąsiadowi tylko prychnie.
I jesteś pan!
(Tylko nie siadaj obok tej kasjerki i emeryta, którego zdzieliłeś odebranym karpiem promocyjnym ;)
I w ogóle wszędzie te paj-pale, kary bankomatowe i przelewy, a w kościele nadal bardzo głodny retro koszyczek, mmm ;)

7. Między celebrytą a zbukiem czyli intelektualna hierarchia kazań
Tak jak krajowa scena celebrycka, również Kościół posiada swoje gwiazdy ewangelizacji, księżuli tak przystojnych i charyzmatycznych, że nie tylko, że mucha nie siada, ale i gołąb nie narobi. Pasterzy wyrywanych sobie desperacko przez parafie z rąk do rąk, gdyż nierozmnażalnych jak chleb i ryby. Tacy cytują Hezjoda i mówią łaciną tak, że panienkom z podniecenia intelektualnego drżą kolana. Tacy urządzają pogadanki, gdzie z pełną erudycji  zapalczywością analizują najpopularniejszą swojego czasu książkę Europy (milijony nakładów!) czyli Biblię. Wbrew pozorom nie jest to tomiszcze nudne, zwłaszcza dla wielbicieli sag w stylu Gry o Tron. Również w Biblii trup ściele się gęsto, pełno jest niegodziwości, zdrad, kazirodztwa, nierządnic i ludzi o wybitnym levelu pecha (Hiob). Oczywiście komu w nieczytającym narodzie chciałoby się zstępować w ciemną dolinę pełną gęstych linijek drobnym druczkiem, dlatego można iść na jakiś gościnny odczyt, katechezę lub rekolekcje, wygodnie usiąść oraz dowiedzieć się jak to było i od razu, co się ma o tym myśleć ;).
(Na takich wykładach, tak samo zresztą jak na wykładach o masonach czy o historii satanizmu w Europie, zawsze warto mieć przygotowane jakieś jedno, elokwentne pytanie, np: Gdzie tu jest toaleta?;) 


8. Karta dań Pascala
Pascal to nie tylko kucharska franca z TVN, ale i francuski myśliciel, który otworzył w XIX w. Zakłady Pascala, gdzie produkował dowody na opłacalność wiary w Boga.
Musimy uważać, bo ani się spostrzegliśmy a żyjemy w czasach grecko-rzymskiej mitologii: mamy szereg bóstw i półbogów, których wielbimy, zakładamy im fancluby i czytamy o nich w gazetach i na pudelkach. Mamy Afrodytę Angelinę, Marsa Pitta, Herkulesa Pudziana i Charona Maciarewicza. Jak inaczej nazwać tę idiotyczną, czasochłonną i niezdrową tendencję do marnowania czasu na śledzenie z wypiekami (na twarzy lub z piekarnika) ich losów i dokonań, jeśli nie kultem? Maryja może i corocznie powija syna, ale istotniejsze najwyraźniej, że i Kożuchowska powiła w tym roku, bo w każdym piśmie ma rozkładówkę. Niepokoi mnie też rosnąca popularność takich person jak wróż Maciej. Żebyż on jeszcze był zabawny chociaż! Jeśli społeczeństwo zamienia katolicyzm na inszą ideologię, to niech to nie będą nocne telefony do wróżów stawiających taroty, bo to jest bardzo nie halo.
Telefonować się powinno w dzień, a interesować życiem grzesznych sąsiadów, wiadomo.
















9. Architektura warta kalambura
Znacie kościoły pełne przestrzeni i światła? Monumentalne budowle, pełne rzędów kolumn, żyłek na marmurowych schodach, poczerniałych od dymu kadzielnic olejnych obrazów, rzeźbionych zwieńczeń w kształcie głów zwierząt.
Warto wytrzymać godzinę choćby po to, by zaobserwować grę świateł w środku, płynących po ścianach świątyni słonecznych promieni, białych jęzorów liżących posadzki.
Tego się nie zobaczy wpadając na 5 minut i pstrykając fotę aj-cosiem.
Kościoły należy oglądać z wielu perspektyw. Z antresoli organisty, z ambony, spod ołtarza.
W Polsce mamy wiele pięknych kościołów, klasztorów, kaplic i opactw. Dobrze znać Notre Damme, ale zrobić krajowy, wakacyjny tour de clashtore też warto. Podziwiać strzeliste gotyki i barokowy nadmiar. Popatrzeć na putta i oceniać w jakich latach były konserwowane, co można poznać po fryzurach :).
Warto w takich miejscach, niezależnie od wyznania, posłuchać koncertów organowych (a ma taki organ parę, że hoho) albo gregoriańskich chorałów albo takiej, dajmy na to, mozartowskiej mszy. W letnie dni można po prostu posiedzieć w chłodzie i ciszy tych zdobnych murów. Ulotny zapach stęchlizny z krypt pod posadzką ma bardziej intrygującą nutę niż niejedne perfumy. Tak pachnie dziedzictwo kulturowe, ideologia pokoleń, które przez wieki zaludniały te budowle.
Zatem oczopląs, uszopląs albo nosopląs gwarantowany.

10. Pasterka jest w środku nocy!
Ale fajnie, że zamiast przewracać się w łóżku przed telewizorem, próbując z godnością strawić obfitość wigilijnej kolacji (Królestwo Niebieskie za Raphaholin!;), możemy zaznać spaceru wśród gwiazd i iść na jedyną dostępną nocną imprezę kościelną. Zaznać tam ruchu, szopkowego katharsis, podręczyć cudze dzieci i się powydzierać, ha.

 ...............

Im jestem starsza, tym bardziej religia interesuje mnie z antropologicznego punktu widzenia. Czy to gorzej czy raczej bardziej nowocześnie?  Bardzo współczuję ludziom, którzy nie odkrywają w sobie ciekawości świata w tylu możliwych odsłonach, tylko odrzucają ją w czambuł jako Ciemnogród, po czym zasiadają w auto
i w niedzielę jadą do Ikejów na zakupy sklejki do samodzielnego złożenia. Tymczasem na złożenie metafizycznego szkieletu życia czasu brak. Współczuję ludziom, których nie interesuje jak żyją Pigmeje, jak piorą kobiety w Amazonii, jak po posiłku z uprzejmości bekają Chińczycy, jak Polacy w kościele śpiewają kolędy w Adwencie.
Cóż za antropologiczne ubóstwo w świecie tylu odcieni i przekonań. Cóż za kulturowe kalectwo. Przyjąć tezę o doczesności, zaklajstrować się w sosie postmodernistycznie ateistycznym i chuj. Zapomnieć o kulturowych korzeniach matki Europy.
Duchowa pustka jest smutna, antropologiczna ignorancja to dramat.

Dziękuję za uwagę i życzę dobrej zabawy w te święta ;)

czwartek, 18 grudnia 2014

Z wizytą na Zamku Królewskim w Warszawie czyli kurcgalopadyczna randka z Rembrandtem


Wiadomo, że gdy wyjeżdżamy do jakiegoś miasta na urlop, to na lokalne zabytki kultury rzucamy się jak szczerbaty na steki (w wersji wege: suchary ;). Ale czy w swoim własnym mieście potrafimy docenić przybytki przeszłości? Zameczki, pałace i kościoły?
Gdyby zapytać Warszawiaka, kiedy zwiedzał Zamek Królewski albo Krakowiankę, kiedyż ostatnio przechadzała się po Wawelu, to potrzeba by sporo cebulek do przeszczepów by uzupełnić ubytki w owłosieniu, powstałe po intensywnym drapaniu się po głowie, które często towarzyszy pamięciowym procesom myślowym.
Kiedy?
Kiedy ja ostatnio zwiedzałam Zamek Królewski? Dawno, drzewniej, nie wiem czy w ogóle miałam wtedy piersi. 

Dlaczego w ogóle miałabym mieć taką potrzebę powtórnie, jeśli widziałam autentyczne europejskie kompleksy zamkowe? Weźmy taki Palazio Real de Madrid. Uwierzcie, że do Pałacu Królewskiego w Madrycie należy założyć pieluchomajtki i grube, dresowe spodnie w ramach zabezpieczenia, bo w każdym oglądanym pomieszczeniu człowiek całą siłą woli skupia się tym, żeby się nie zesrać z wrażenia. 
Takie cuda, takie luksusy! 

Albo taki Wersal, gdzie mieszkały Ludwiki. Człowiek młody, jedzie tam wprost z blokowiska, gdzie sypiał na wersalce i Ludwikiem całe życie zmywał. Jak żyć, panie premierze? Jak nie popuścić? Jak się nie zatracić w tych złoceniach, odcieniach, welurach, piórach? Otóż bardzo łatwo, bo panowie strażnicy tylko przepychają z sali do sali te stłoczoną, zaślinioną ludzka masę. Tłum, który ciężkie Euro zapłacił myśląc, że będzie się mógł wślepiać do woli, fotki pstrykać na wieczną pamiątkę i jeszcze co zmacać, organoleptycznie uszczknąć, plując se w brodę, że dotychczas marzył o białych, skandynawskich loftach z industrialnymi sufitami i minimalistycznymi meblami.
Zapewniam, że każdy kto zobaczy inkrustowany drewnem różanym sekretarzyk z okuciami w formie inicjałów i lwimi nogami, zapragnie po powrocie kopnąć swoją ikejową szafeczkę w sklejkową dupę.

I potem do Zamku Królewskiego naszego, warszawskiego, po wojnie odbudowanego na podstawie zdjęć sprzed 1939 roku? Starając cię czuć wyrozumiałość dla okoliczności? Eee.

No ale skoro Zamek Królewski przez cały listopad uczynił zwiedzanie darmowym, a przy tym przylecieli znajomi z zagranicy, którzy nie widzieli, to czemu nie?
Zatem idziemy zwiedzać!















A właściwie biegniemy! Przez cały Zamek kurcgalopem. Sprinterskie trio: K. sadzi wielkie kroki, S. podąża za nim stylowym patatajem, a na końcu kuleję ja, jako że obcierają mnie nowe, drogie buciki. Panie pilnujące fukają na nas z niesmakiem, bo wyglądamy jakbyśmy szacunku nie mieli za grosz, tylko se joggingi uprawiali.
- Za godzinę mamy samolot! – tłumaczę.
No i  widzę panie ułagodzone, bo wiadomo: zamek stoi i stać będzie, a samolot to nie ma przebacz, jak się spóźnisz to odleci.
Szlachciankom z obrazów, które nie wiedzą co to samolot, a które śledzą naszą galopadę również z niejakim fochem na facjatach, wytłumaczę inną razą, jak będzie więcej czasu.


A biec nie jest łatwo.
Bo jak za darmo, to ściąga najgorsza dzicz, tłumy zaślinione, pałętające się, głośne, choć niskie. Czyli szkoły podstawowe i przedszkola. W liczbie, na oko, dwudziestu tysięcy. Jeśli widzieliście Jurrasic Park, a konkretnie scenę, w której bohaterowie pędzą przez sięgające do pasa sitowie, z grasującymi pomiędzy małymi, wrednymi, podgryzającymi zadki dinozaurzątkami, to jest właśnie tak.
Powyżej: to zupełnie jak tatuś i mamusia, wzrusz! 
Poniżej: słabe cycki na plafonie, pff


Ale nie ma przebacz, biegniemy, biegniemy!
Odsuwając łagodnie łany głów, nucąc pod nosem: „Idźiem przez zboże, we wsi Moskal stoi!”. Docieramy do  złoto-lustrzanej Sali Balowej, którą pewnie kojarzycie z telewizji, z albo i może osobiście (zależy jakich macie znajomych albo osiągnięcia) bo w tej sali dekoruje się zasłużonych dla narodu, przypinając medale, wygłaszając przemowy, dłonie ściskając, gratulując i transmitując.

Potem docieramy do końcowych sal ekspozycji, z gablotkami a potem obrazami.
Jest strasznie ciemno, światła punktowe jakieś niby, ale mi się kurza ślepota załącza.
- Czy dopadły mnie właśnie pierwsze objawy jaskry, czy tu jest tak ciemno z powodu, że w listopadzie zwiedzanie za darmo? – pytam panią pilnującą. – Oszczędzacie na oświetleniu, tak?
- No co też pani, tu tak zawsze! – odpowiada pani pilnująca. Oraz fuka, bo biegniemy. A że jest ciemno, to tak raczej w kółko. K. długimi krokami, S stylowym patatajem i ja jako ten Karusek z przetrąconym kopytkiem, do rzeźni bieżący, na końcu. A że to ostatnie sale, to pytamy, gdzie jest exit, bo mamy samolot!

Jednak pani pilnująca tarasuje własnym ciałem drzwi wyjściowe i woła dramatycznie, wskazując ominiętą salę:
- Tam jest Rembrandt!
Przystajemy, zacukani, zawstydzeni. Może dlatego tak tu ciemno, z szacunku dla Rembrandta, który, jak wiemy, nie malował pastelowo i radośnie. Cieszę się w związku z tym, że na Zamku nie ma Goi, wtedy pewnie nie dałoby rady bez noktowizora, bo ten to dopiero był mroczny gość. I zapewne projektant ekspozycji by to uwzględnił w kreacji scenografii, hm.
Robię zatem sesję przy Rembrandt'ach, sztuk portretowych dwie, męska i żeńska, oczywiście za grubą pleksą. No nie ma przebacz, czosnkiem nie nachuchasz, wąsów nie dorysujesz, organoleptycznie nic nie zmajstrujesz, pieść się z pleksą, amigo, eh.

Muszę wam jednak powiedzieć, że mimo wszystko jestem miło zaskoczona. Wiadomo, że to nie Palazio, ale daliśmy radę. Przedszkolakom też wybaczam rozliczność zaprawioną decybelami, trzeba je prowadzać w takie miejsca, zanim dorosną i wezmą kredyty na zakup Mebli Bodzio i gigantycznych plazm zamiast obrazów.

No i to nie tak, że ze znajomymi oglądałam autentyczne skarby narodowe. Raczej z autentycznymi skarbami narodowymi oglądałam zamek. Bo ci znajomi to nasza najbardziej rokująca młódź w wieku produkcyjnym i rozrodczym, której nieobecność jest ujmą na krajowym wzroście gospodarczym i zadaje straty przyszłym narodowym zasobom emerytalnym.
Czyli emigracja irlandzka. 




Wszystkie fotki z Zamku, nie z Palazio.
Ze względu na marną jakość zdjęć z przebieżki, musiałam się jednak  wspomóc fotkami z oficjalnej strony Zamku Królewskiego, gdzie oczywiście zainteresowani mogą też znaleźć opisy.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Języka obcego uczymy się całe życie czyli z listy postanowień noworocznych




















The Open University proponuje 10 minutowych odcinków o historii języka angielskiego. Jest zabawnie i ujmująco. Zwłaszcza gdy dżentelmen z XVI wieku pokazuje na planszy kobiecego ciała gdzie, według niego, jest clitoris. Co zresztą i obecnie nie jest wiadome dla sporej ilości mężczyzn, niestety.



Na pewnym etapie długoletniej nauki języka obcego inwestuje się już tylko w zeszyt do zapisywania fancy i whimsical słówek, którymi mamy nadzieję olśnić rozmówców. Słówek, których następnie się nie używa, bo wszyscy inni nie-natywni, z którymi się stykamy konwersatoryjnie, poświęcili ten czas na utrwalenie spectacular zasad gramatycznych, które nas nudzą i kinky idiomów, które mamy gdzieś.

Co do Brytów i Hamerykanów to olśnić jest ich niezwykle trudno, jak że zasób słów mają nieporównywalnie większy niż nasz, obejmujący przeciętnie 2000. Ileż można udawać pozorowane upadki na ulicy, na skutek których, leżąc w omdlałej pozie, pytani czy wszystko OK, wymieniamy z zapałem nazwy organów, przysadek i rzadkich chorób, których się nauczyliśmy, by olśniewać. Również oglądanie w oryginale zagranicznych seriali kryminalnych i obycie z terminologią kryminalno-sądowniczą nie pomaga w prowadzeniu z Brytami olśniewających (ich) pogawędek.
Eh.


A teraz coś pożytecznego: dwa dziewczęcia - brytyjska i hamerykańska pokażą nam, w wielce pouczającym materiale edukacyjnym, różnice pronąsasyjne w wymowie tych samych słów. Bo nie wiem czy wiecie, a jeśli mówicie, że siedzicie w internecie to z brytyjskiego to pronansujecie, a po hamerykańsku powiedziałoby się, że w inernecie, bo między 'n' i 'e' nie wymawiamy 't'.
Takie buty, shoes.
Oczywiście pomogłoby mi bardziej gdyby Brytyjka pomalowała sobie podkładem szyję, bo ciężko mi (wizualnie przynajmniej) przyswajać wiedzę od kogoś, kto ma pomarańczową twarz i białą szyję. Nie to, że jestem jakaś przesądnie krytyczna, czy coś, ale czy tak trudno założyć szalik, scarf, jeśli człowieka nie stać na komplementarny make-uping?



Tymczasem:

"Na konferencji TED w Dubaju wieloletnia nauczycielka języka angielskiego Patricia Ryan stawia prowokujące pytanie: czy koncentracja świata na angielskim nie powstrzymuje rozpowszechniania wielkich idei w innych językach? (Przykład: co, jeśli Einstein musiałby zdać egzamin TOEFL?) Jest to pełna pasji obrona tłumaczenia i dzielenia się pomysłami." 
Tutaj można obejrzeć wykład [klik]

Cóż, jeśli Einstein faktycznie musiałby zdawać TOEFL, żeby w Stanach zadziałać naukowo, to możliwe, że my wszyscy musielibyśmy obecnie, these days, znać niemiecki i japoński, zamiast angielskiego, kto wie. A może i cyrylicę? To wie ktoś inny. A tak wystarczy, że umim użyć co-by-było-gdyby conditionala do przetłumaczenia tego zdania i daswidania, nieprawdaż.
I flow i chillout i gitara.

A to mi zrobiło dzień: Entero somewhere elso jako hiszpańska wersja zakazu. Może to mogłoby olśnić Hamerykanów: znajomość języka, którym w Stanach operuje połowa populacji, a mimo to nie jest nawet obowiązkowy.
 
















No to teraz krótka short inwentaryzacja nauki i kultury anglikańskiej czyli
How to be British by Martin Ford and Peter Legon 

Zaczynamy od nauki wymowy the:
Jak wzywać pomocy, help, żeby zainteresować Anglika:
Jak się ubierać do angielskich klubów (i faktycznie, kto był na wyspach, ten wie, że nawet w grudniu w sobotnie wieczory nie uświadczysz ubranej młodzieży. I w swym puchowym zakutaniu, okraszonym czapko-szalikiem, czujesz się tam jak sybiracki uciekinier, pff).
Jak umierała, wyparta przez nowoczesne technologie, słynna czerwona budka telefoniczna:
Kwintesencja brytyjskości: herbatka.





















 I typowe brytyjskie complaining:





















No to ten, w ramach noworocznych postanowień, których listę powoli należy zacząć kompletować, może dopiszemy szlify językowe? 
Żeby nie było tak:

 Oraz tak:
I jeszcze dowcipaski wysokiego lotu, of course.

Dziękuję za uwagę, thank you.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...