sobota, 30 czerwca 2012

Koko Szmatel czyli koniec Euro

Czego to ja się wczoraj nie nasłuchałam w mediach, jakimż to sukcesem narodowym nie było to Euro. Co prawda nie zbudowaliśmy zaplanowanych 6000 km autostrad, tylko 60 i nie przyjechał zapowiadany milijon turystów, tylko jakieś 50 tysięców, ale ogólnie sukces zabójczy, premier pąsowieje z dumy (oj, żeby to się w rumień zakaźny nie przerodziło, to ciągłe chodzenie w pąsach), Jarko narzeka.
No ale żaden naprędce sklecony stadion się jednak nie zawalił - więc rzeczywiście sukces. 
Miasta powoli oswajają się z codziennością, strefa kibica zaczyna znikać z przystanków.
Wczoraj wywiady radiowe z działaczami.
- 60 % zapytanych kibiców deklarowało chęć powrotu do Polski - mówi entuzjastycznie działacz X.
(no ale zapytany po suto zakrapianym  meczu kibic co ma się nie deklarować)
Na to pomocny pan redaktor:
- No ale nie sami! Nie sami?
- No eeee nie, z eee osobami towarzyszącymi.
No to będzie weselicho w turystyce, z przytupem, jak nic. Miejmy nadzieję, że osoby towarzyszące to pozostałe 40 % i gitara gra ;)
I pojawiające się słowo-klucz, z którym dyskutować nie można: 'infrastruktura gospodarcza'. Albowiem poprawiła się owa tajemnicza materia i to jest niepodważalny dowód na euro-sukces. Może powinnam się przemianować na Infrastrukturę krotochwil, hm? Bo to mi jak nic zapewni jakichś trzech turystów więcej.
Ale najlepsze, że w tym samym serwisie  dowiaduję się, iż zostaliśmy wybrani na gospodarzy mistrzostw świata w piłce ręcznej w 2016 roku. No ha, kto tego nie przewidział, jeśli nie JA! I znowu zaczyna się makabreska: znowu trzeba wybudować ileś tam hal z 10 tysiącami miejsc, jeszcze nie ostygły emocje po Euro a już Katowice, Wrocław i inni pocą się, jak by się tu w 4 lata ogarnąć.
TO SIĘ NIGDY NIE SKOŃCZY!

Z dedykacją dla wszystkich, którzy nie trafiali:
Oj, Remi, ale żeby w rowerzystów tak? ;)
Oraz coś biało-czerwonego z okazji, a jakże


piątek, 29 czerwca 2012

Paskiem za świadectwo bez paska czyli koniec roku szkolnego

Czy ktoś pamięta jeszcze to - SKO?










Zawsze próbowałam wyciągnąć więcej niż miałam na koncie - i nie widziałam w tym problemu. Uwaga w dzienniczku mocno mnie otrzeźwiła ;)

No i klasowa zbiórka na zakończenie roku szkolnego w celu nabycia wiązanki dla Pani ;) I słodka Kasia N., córka lokalnego hurtownika, która zawsze dawała pierwsza własny, indywidualny, ważący 200 kilo bukiet, przy którym ten klasowy wydawał się ubogim wiechciem z polanki Żałość (wtedy po raz pierwszy odkryłam istnienie pulsującej guli złości). Takie tam wspominki. 
I co z nas wyrosło, z tego pokolenia patrzącego na świat zza tafli?

































Eh.
A przechodząc do czasów współczesnych - dwa rodzynki:
'Módl się, pracuj i koloruj' - o pakiecie dzieciowych podręczników


http://tygodnik.onet.pl/1,41840,druk.html

Oraz wypatrzony na pewnym blogu test trzecioklasisty, gdzie ostatnie pytanie wygląda tak:

http://pliki.echodnia.eu/pdf/test_trzecioklasisty2012_polski.pdf

Co ja o tym sądzę? Jak i o całej współczesnej edukacji? Voila:


środa, 27 czerwca 2012

Tajemne życie Charlotty czyli jak obsuwa się męskie spojrzenie, innymi słowy: starość w lecie, drogie panie, boli bardziej

Charlotte Rampling ramię w biust z Kristin Scott-Thomas i Helen Mirren to moje ulubione angielskie aktorki.
Klasyczna elegancja, zimne spojrzenia. A przy tym bez tej amerykańskiej pruderii i nago się pokazać nie omieszkają, jak trzeba, dla sztuki (dla miliardasiedemsettysięcy sztuk widzów). Charlotta, mimo iż się posunęła (w latach) i opadły jej (min.) powieki, ze wszystkiego potrafi zrobić pożytek - kręci autoryzowany dokument 'The Look' no i któż bardziej by się teraz nadawał na modelkę Juergena Tellera? Może tylko Vivienne Westwood  (> koniec posta - nie mogę się powstrzymać ;)












(Biust czy powieki...  frekwencja odwiedzin w muzeach u rasowej Angielki  nie opada nigdy - never ;)






















Jednakże Charlotta  kiedyś wyglądała tak:





















 I w związku z tym ma Charlota wiele przemyśleń o przemijaniu, głównie urody. I w wywiadzie mówi tak:

Jak ważny był wygląd w pani życiu?
Odkąd pamiętam, miałam głęboką świadomość tego, że jestem piękna. Co nie znaczy, że ciągle o tym myślałam. Kiedy jest się pięknym, wydaje ci się, że jesteś jak każdy inny człowiek, jednak ludzie nie traktują cię tak samo jak innych. Na tym to polega. Uroda daje przywileje. Można jej użyć jako broni, na przykład po to, by zdobyć mężczyznę. Otwiera przed tobą drzwi, sprawia, że jesteś zapraszana. Zawsze jesteś pierwszą osobą, do której ludzie podchodzą na przyjęciu, każdy chce cię poznać, wszyscy oglądają się, kiedy wchodzisz do restauracji. Tak było, już zanim zaczęłam być sławna. Przyzwyczajasz się do tego. Trik polega na tym, żeby nie zwracać na to uwagi. Najgorsze to jak piękna osoba wie, że jest piękna.
Pani wie.
Wiem, ale nie zachowuję się tak, jakbym wiedziała.
W jakim wieku zauważyła pan, że nie jest już tak atrakcyjna dla mężczyzn jak dawniej? Kiedy zaczęli patrzeć na panią inaczej?
Całkiem wcześnie. Chyba po czterdziestce. W pewnym momencie zdajesz sobie sprawę, że to już nie są takie same spojrzenia. Mężczyzn fascynuje młode ciało. Dojrzała kobieta, nawet gdy ma ciało jędrne i zadbane, nigdy nie wzbudzi takiego pożądania jak młoda. Ta zmiana nie zachodzi oczywiście w jednej chwili. Kiedy jest się pięknością młodą, wzbudza się spontaniczne reakcje typu: ''Wow!''. O piękności dojrzałej mówi się: ''To naprawdę urocza kobieta''. I tak stopniowo, pomalutku to się obsuwa. 
Poza tym o: ukrywaniu przed matką samobójstwa siostry, nierozmownym tacie-sportowcu, powodach porzucenia kariery w Hollywódzie oraz o ideale związku, który wygląda tak:
'Elegancka, kulturalna relacja z mężem i romans z pięknym zwierzęciem na boku'
Charlotte_Rampling__Zycie_na_widoku

album Juergena i Charotty 'Louis XV'

I obiecana Westwood ta-dam:












  via artfacts.net

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Pokaż mi swoje książki a powiem ci kim jesteś (białasie!)

...lub na kogo się stylizujesz.
I u nas to wygląda tak: Gruszka lubi to, co potem nagrywa na audiobooka, wdowiec po Wisławie Rusinek molestuje Susan Sontag (zacnie!) a Peszek Gombrowicza (czy w tym wieku to Gombrowicz nie powinien już być dawno przeczytany hm?)
Czy wybitni artyści czytają wybitne książki?  
http://wyborcza.pl/56,75475,11969005,Czy_wybitni_artysci_czytaja_wybitne_ksiazki__Sprawdz_.html

Ulubione książki sław międzynarodowych: kto by przypuszczał, że George Clooney wybierze "Wojnę i pokój", Emma Thomson "Odyseję", Harry Potter (tzn. pardon: Daniel Radcliffe) "Mistrza i Małgorzatę" a Wayne Rooney (piłkarz taki sławny, choć szpetny) "Harrego Pottera" ;)
40 Favourite books of famous people 

Tymczasem: sensacyjne wieści z redakcyjnych pól bitewnych New York Timesa: 90 % to recenzje dzieł książkowych napisanych przez białego człowieka (dużo więcej tu nie ma, ale link proszę bardzo)

 No ale jak zdefiniować białość?



















no bo np taka Bijonse czy panna Rihanna to jednak białe się chyba nie urodziły? A to przykłady pierwsze z brzegu i nawet nie trzeba eksploatować Majkela, świeć panie nad jego duszą (coby za ciemno nie było).






Takoż Edyta Górniak nie urodziła się Mulatką.


Generalnie im kto czarny sławniejszy, tym bielszy a im kto biały sławniejszy tym opaleńszy ;)
Tak więc z moją karnacją kartki papieru mogę równie dobrze uchodzić tak za nieznanego nikomu polskiego pastuszka jak i za najsławniejszą ze sławnych Murzynkę marki Afro(tu kontynent).

niedziela, 24 czerwca 2012

Prometeusz bzdeteusz czyli wszystko muszę robić sama - rzekła kobieta po cesarce























Dostępność wszystkiego natychmiast jest doprawdy przerażająca. Pewnego dnia czytam sobie na jakimś blogu recenzję najnowszego thrillera s-f pt 'Prometeusz' , wykonuję telefon do M. i po trzech godzinach cyk, jesteśmy po seansie.
Miny mamy ( w przeciwieństwie do ciał) nietęgie ;)
- Nie da się przełknąć badziewia, gdzie człowiek dostaje jak w warzywniaku kosmitów na pęczki:  ośmiornicę-giganta, złosliwego pseudoplemnika, pasażera Nostromo oraz humanoida o ciele rozdętym jak po sterydach i gębie bladej  jak po chemii - twierdzi M.
 Po czym dodaje:
- Chodźmy na meksykańskie żarcie, a jutro rano wyprodukuję w klopie takiego kosmitę, o jakim na pewno warto będzie zrobić film.
- Co ty mówisz - mówię urzeczona ja. - To jest film o tym, jak kobieta musi wszystko robić sama i to świeżo po cesarce!
I rzeczywiście podoba mi się jedynie feministyczny wymiar tego filmu - główna bohaterka grana przez Noomi Rapace (Lizbeth z 'Millenium') byle jak spięta zszywkami po cesarce (NFZ powinno zarekomendować puszczanie tegoż na korytarzach oddziałów położniczych) biega, skacze i ratuje ludzkość nie ukruszywszy nawet szklanej czapy zwieńczającej skafander. Natomiast co do reszty... chce się płakać, że dysponując takim budżetem robi się takie coś, czemu nie pomogłoby i osiem rodzajów kosmitów, ze śpiewającą dynio-mrówką włącznie.
Wszystkie inne wątki-prątki (lęk przed śmiercią, władza korporacji) - potraktowane są jednym mrygiem lub ewentualnie połową dialogu. 
 
A rzecz idzie tak: doktór Kocomboł ;) razem ze swoim gachem (też doktorem) odkrywa w ziemskich jaskiniach malunki, co to są według niej zaproszeniem od pozaziemskiej cywilizacji i sądząc, że chodzi raczej o herbatkę u słodkiej cioci niż o posiedzenie na dywaniku u wrednej teściowej, udaje się z ekipą w daleką hen, zaprawioną hibernacją, podróż. A potem jest już tylko gorzej, albowiem 'science' wymiar  tego filmu jest kuriozum absolutnym: para z centrum dowodzenia udaje się na seks w czasie gdy dwójka astronautów w terenie spotyka przedstawiciela obcej cywilizacji (złośliwego plemnika ;), w związku z tym nikt później nie wie, jak straszny los ich spotkał, bo SIĘ NIE NAGRAŁO (najwyraźniej prowiant w postaci puszek z fasolą zabrał tyle miejsca, że już na 20 deko dyktafonu zabrakło). Polecenia dowódcy w jaskini obcych ('Nie dotykaj!', 'Nie zdejmuj hełmu!') są gremialnie ignorowane, a beztroska załoga dotyka co popadnie i gdzie się da zrzuca hełmy (bakterie? wirusy? oj tam oj tam ;). Jest też scena w prosektorium ze zdobyczną głową obcego (znalezioną, po czym zgubioną,  następnie odzyskaną a później opsikaną domestosem w celu odkażenia) która rozbawiła mnie do łez ('Oooo! To nie jest czaszka, to chyba hełm!' No gratuluję! 3- z anatomii na studiach zaocznych co?). Pani dochtór Kocomboł każe z bezwzględną precyzją porazić głowę prundem ('10 amperów więcej... no dobra 30 amperów mniej'), po czym panicznie przyciska do twarzy maseczkę chirurgiczną, albowiem zatkanie nosa kawałkiem szmaty jest jak możemy się domyślać standardową procedurą medyczną przeciwko kosmicznym zarazkom pod koniec XXI w. Przysięgam że grupa skautów, a nawet pielgrzyma wąsatych bab z parafii przeprowadziłaby tę misję z większą dyscypliną. Charlize Theron w roli groźniastej pani kapitan ujęła by mnie bardziej, gdyby jej postać zechciała przed misją obejrzeć chociaż jeden film o drwalach (=jeśli coś przewraca ci się na łeb w linii prostej, to TRZEBA UCIEKAĆ W BOK - proste nie? ;) Na tym tle obsesyjnie czeszący swoje ufarbowane na blond kłaki  i cytujący Lawrenca z Arabii wstydliwy Michael Fassbender w roli robota oraz statek obcych w kształcie wielkiego obwarzana wypadają najlepiej. Humanoidalny kosmita ma przynajmniej tyle przyzwoitości, żeby nie odezwać się w filmie ani słowem, za to dziarsko urwać najbliższemu astronaucie łeb (czym daje wyraz odczuciom publiczności w stosunku do reżysera 'Prometeusza')
Generalnie: ubaw po spocone pachy, no. Na sen wystarczyło.






















Kiedyś - wychowana w końcu na serii o Obcym i 'Łowcy androidów' - lubiłam oglądać filmy s-f, teraz mogę się nad nimi już tylko poznęcać.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...