czwartek, 31 maja 2012

W krainie prezentów na Dzień dziecka

 Dzieci co prawda nie mam, ale gdybym miała to zasunęłabym taką oto listę prezentów:
1. Portret rysunkowy latorośli u artysty na Rynku Głównym
















2. ewidentnie udany portret ukochanego dzieciątka na jakiejś własnej części ciała



















3. Córunia tatunia powinna choć raz w życiu dostać konika pony












4. ...lub ostatecznie wyrób konikopodobny... jak choćby jednorożca  (co może być jednak bardziej uzasadnionym frojdowsko darem dla syna ;)





















5. Transgenderowy zestaw do fryzowania THOR, aby dać synowi pewność, że będziemy go wspierać, po której stronie barykady by się nie opowiedział ;)



















6. pouczające i wzmagające przyszłą  odporność weneryczną przytulanki










7. stylowy plakat filmowy uzmysławiający potrzebę samodzielności, zwłaszcza gdy znowu ominie was przydział miejsca w przedszkolu, a jednak trzeba będzie chodzić do pracy ;)

























8. i wisienka na torcie: chiński (zarówno w produkcji jak i wymowie) naszyjnik dla niesfornej córki




























A płęta będzie taka:

wtorek, 29 maja 2012

Związek z wykształciuchem: spadek w rankingu


Obiad proszony, a na nim E., której nie widziałam już ładnych parę lat. E. porzuciła pracę w instytucjach naukowych na rzecz wątpliwie płatnej kariery w szkolnictwie. Przestała uganiać się za zagranicznym naukowcem, dla którego nigdy nie była dość ładna, za to dorobiła się męża. Coś o tym słyszałam, jakieś mgliste plotki tu i ówdzie, szeptane z niedowierzaniem, bo mąż okazał się przybyszem z obcej kasty, nie-z-naszej-planety. Nie, nie chodzi o to, że jest Australijczykiem, Chasydem czy wegetarianinem. Chodzi o to, że nie jest wykształciuchem. Uf, powiało zgrozą, oziębiło się, a niektóre członki pokryły się nawet szronem.
Zawsze myślałam, tak mnie wychowano, że należy (o ile w ogóle) wiązać się z ludźmi naszego pokroju intelektualnego. Tymi, którzy mają powieściową klasykę na półkach, niechby była to nawet klasyka science-fiction. Ale obowiązkowo: milion słów w schowkach głów. Studia. Seminaria. Samodokształcanie. Chociaż jeden język obcy (wliczając w to kaszubski ;). Wyszedłem, włączyć, wziąć, drzwi.
Oczywiście, nasze wykształcenie też jest dziurawe, nie oszukujmy się. Nie skończyliśmy tych trzech kierunków, które dziarsko zaczeliśmy. Ulisses kurzy się nam na półkach. Angielskie idiomy zdechły i zmumifikowały się. Jakieś tam wystawy się gdzieś tam odbywają, ale komu by się chciało zdjąć kapcie, przeczesać czuprynę i zrobić przed obrazem medialna scenę, że to gówno, a nie neoawangarda. I robimy ordynarne błędy interpunkcyjne w postach ;)
Oczywiście pamiętamy też wszystkie związki z docentami, którzy nie skalali się zmywaniem, wbiciem gwoździa oraz sprzątnięciem skarpety z super  geocentrycznie odmierzonego środka pokoju, licząc zapewnie, że skarpeta owa, niczym Odyseusz, zawita w końcu po wielu przygodach do Penelopy-pralki.
Życie czasem łagodnie, a czasem brutalnie weryfikuje związkowe teorie obcowania z wykształciuchami.
Tymczasem mąż E. okazał się zaskakująco dobrym życiowym wyborem. Złota rączka. Grzeczny i układny. Zaczyna zdania od
- Przepraszam bardzo, jeśli mógłbym się wypowiedzieć...
po czym serwuje praktyczne porady, niedostępne nam, oficjalnie: intelektualistom, a nieoficjalnie: rączkom lewym i ogólnie szpotawym.
No i jest przystojny, a to nigdy nie przeszkadza.
Nie wiem, gdzie podział się wykształciuch we mnie, bo gdy go zobaczyłam po raz pierwszy to bezwiednie (później zdałam sobie z tego sprawę) moje spojrzenie wspięło się od jego stóp do głów w tempie jakiegoś inwalidy-połamańca, zrobiłam oczy spodki, nabrałam powietrza w policzki, które następnie wysapałam na zewnątrz „Pfffff” i powiedziałam:
– O rany! Ale jesteś przystojny. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, ale TEGO na pewno nie!
– Ojej – ucieszył się (na szczęście) mąż E.
Tak więc my wykształciuchy i nasz wykształciuchowy sawuarwiwr mamy się dobrze. Ale zasilenie nas świeżą krwią oczywiście nie zaszkodzi.

(E. nie tylko nie ma żadnych obiekcji. Myślę, że czuje się bardzo pewnie. Całe mieszkanie ma dzięki mężu ;) w dębinie i hebanie, podczas gdy ja modliłam się  podczas posiłku, żeby do zupy nie wpadł nam kawałek tynku z sufitu i żeby udało się jej opuścić toaletę, jeśli nierozważnie postanowi zamknąć drzwi od środka.. .)

Idealne wersja obiadu gościnnego poniżej ;)


.

niedziela, 27 maja 2012

Obsesja na punkcie terapii

Polański sprostytuował się dla Prady - bardzo popularne ostatnio:

Bardzo malowniczy gabinet - chociaż uważam, że kolorystyka sprzyja zachowaniom kompulsywnym ;)


A teraz kilka terapeutycznych błyskotliwotek z ewakuacje.tumblr.com















sobota, 26 maja 2012

W Dzień Matki dajemy kwiatki, pierzemy gatki i strzelamy....


A teraz czas na piosenki ;) Repertuar tematyczny.
Nie tylko dla Królowej Matki, czyli Zwierzak w repartuarze Queen. Pamiętam, że Zwierzak zawsze był moim ulubieńcem (zanim nie zastąpił go Clint Eastwood): małomówny, zmierzwiony, nieokrzesnay, dziki... a zarazem różowy ;). Pamiętam też, jak pewnego razu mama, nieodmiennie towarzysząca mi na różnego rodzaju kulturalnych eventach dla małoletnich (wtedy to się jakoś gorzej nazywało) pewnego razu zostawiła mnie na widowni i poszła do toalety. Moje 10 minutowe, mega dźwięczne okrzyki "Mama mama mama!!!!" w wersji full-hd-crash-ear-surround zostały w końcu ucięte przy pomocy kneblacji jakiejś sąsiedniej mamy, ale przedstawienie na którym byłyśmy wypadło później na tym tle dosyć blado. Więcej prób zrobienia kariery w świecie show bizu nie pamiętam.


No dobra, coś bardziej tradycyjnego, ze smyczkami i 'Aaaa'.

Tak mamo, smutno tu i obco, a przede wszystkim mdło i żeś mię gotować nie nauczyła nie wybaczę ci nigdy, nawet jeśli mnie ciastami wszelakimi jutro po obiedzie napełnisz.

I w ramach bonusa matka słowotwórcza ;)

No dobra ja nie wiedziałam, ale żeby klaun nie wiedział? Łee.

piątek, 25 maja 2012

Lajk for artystyczny strajk. Biedni artyści i najdroższe obrazy świata. Plus obywatelska postawa świni.

No powiało grozą: muzea nam wczoraj zamknęli. Zachęta zmieniła się ostatecznie w Zniechętę, który to przydomek miała co prawda już od dawna, ale tylko na podstawie repertuaru ;)
Ale że o co cho? Że składek artysta nie może płacić i emerytury mieć nie będzie? Za kilka lat mieć nie będzie nikt, więc nie widzę powodu, żeby w taki cudny dzień majowy zamykać Muzeum Narodowe i to na dwie (!) godziny.

" - Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy chcemy mieć artystów, czy nie. Albo za 50 lat okaże się, że w 2012 roku liczyliśmy się jako kraj przedsiębiorczy - kraj wieprzowiny, wódki i węgla kamiennego. Albo okaże się, że jesteśmy krajem artystów - powiedziała Hanna Wróblewska z Narodowej Galerii Sztuki Zachęta."

Używanie argumentów takich jak wódka i węgiel (których jak wiadomo artysta nagminnie używa już na etapie robienia szkiców) oraz wieprzowiny (która też może robić za sztukę - i absolutnie fenomenalny dowód na to na końcu posta ;D )  jest  nieadekwatne.
Dobrze eksploatujący się artysta emerytury nie dożywa, za to jego pośmiertne dzieła sprzedawane są na aukcjach po cenach zatrważających tego właśnie zwykłego śmiertelnika, który akurat w czwartek chciał wciągnąć swojego burgera w jakimś kulturalnym budynku ze Sztuką w nazwie. Artysta ma być programowo biedny, a jego prawnuczki tak bogate, ażeby mogły walić kupy do pieluch tkanych złotą nicią przez spółdzielnię dziewiarską Koko Szanel. Koniec kropka.

"U artystów jest rożnie. Od tego jesteśmy ludźmi, by być osobami myślącymi, i powinniśmy wiedzieć, że te składki mamy płacić cały rok. Artysta to taki sam człowiek jak każdy inny - musi planować swoje życie i dochody. Bycie artystą z niczego nie zwalania- powiedziała Aleksandra Wiktorow, była prezes ZUS."

Postuluję, aby tę lub każdą inszą panią z ZUSu wciągnąć do programu nauczania na ASP. Bo jak się taki studencina sztuki dowie na pierwszym roku że się go z niczego nie zwalnia i że on taki sam, jak każdy inny człowiek, to może będzie miał szansę rzecz przemyśleć i przenieść się w te pędy na marketing oraz zarządzanie. I se zarządzić ZUSem dajmy na to.

A teraz do rzeczy, a właściwie to do obiekto-instalacji ;)
Coś miłego dla oka i zabójczego dla portfela - czyli najdroższe -ever-dzieła sztuki:
1.W końcu ktoś docenił ciężkie życie hazardzistów - na początku tego roku na prowadzenie wysunął się bardzo zazwyczaj niedoceniany Cezanne i jego 'Grający w karty'. Cezanne'a kupił do swojego islamistycznego muzeum Katar (państwo takie, choć osobiście islam jako taki jak najbardziej uważam za pewien rodzaj infekcji ;) No i Cezanne poszedł za 250 milionów $.














2. News z początku maja: "Krzyk" Edwarda Muncha (wersja pastelowa) poszedł pod młotek za 119 milionów $
(Mam nadzieję, że finalne uderzenie młotka padło daleko od dzieła, bo pastele mają to do siebie, że lubią się obsypywać ;)
















3. Stary i po wsze czasy jary wujek Picasso ("Nude, Green Leaves and Bust") sprzedał się za 106 milionów $ (ciągle muszę klepać te 'miljony', bo kto tam wie ile to zer? ;)





















(Ciekawe za ile Ikea mogłaby wykupić prawa do sprzedawania  zasłon z motywem tego liścia? Mmm.)

4. Specjaliści rynku sztuki robią zawsze dwie listy - najdroższe dzieła sztuki sprzedane na aukcjach i poza nimi, więc pominąwszy pozaaukcyjnego Cezanne'a w ścisłej trójce znalazła się jeszcze anorektyczna chudzina  Giacomettiego ('Walking man'):





















Reszta sztucznej drożyzny tutaj.
.........
A teraz kwestia dowodu na artystyczną stronę wieprzowiny. Pierwszy odcinek  mini-serii  Charliego Brookera "Black Mirror" dla Channel 4 to tylko pozornie satyra polityczna czy sardoniczna laurka dla współczesnego rynku sztuki. Podpiąć pod nią można wszystkie okraszone technologiami i portalami społecznościowymi metabolączki współczesnego obywatela. Suspens przedni, historia przerażająca i wszystko zamknięte w 10 minutach. Polecam!
"Black Mirror" - The National Anthem

sobota, 19 maja 2012

Łoś, skauci, gitary i wąsate blondynki...

...czyli jak na BBC wygląda w pełnej krasie kraj nasz ukochany, już wkrótce oblegany:


No no, całkiem nieźle, reklamuje nas generalnie rozrywkowa tłuszcza ze szczyptą natury, a na tym tle 1blondynka mówiąca z akcentem i 1 brunetka przezornie milcząca ;)
Chociaż mieszkam tu 30 lat i jako żywo łosia i żubra nie dane mi było zobaczyć,  nie wątpię jednak, że każdemu przyjezdnemu Anglikowi się to uda (najwyżej se pójdą do ZOO ;)

A jak to się robi w inszych krajach? Ano np w Islandii stawia się na podrygi i twarzowe swetry:



piątek, 18 maja 2012

Wietrzne dni w niezbyt Wiecznym Mieście

Wczoraj wieczorem, który był o tyleż zimnawy co nieruchawy, wracałam sobie spokojnie do domu. Przed drzwiami wejściowymi upuściłam z głośnym plaśnięciem klucze - w tym samym momencie zerwał się jakiś potworny wiatr. W jednej chwili scenografia zmieniła się na taką rodem z horroru: niebo pociemniało, drzewa uginały się pod jakimś niewyobrażalnym kątem, śmigały jak oszalałe kwiatki, szmatki i co tam wiatrzysko miało pod ręką. Znamy rozważania o machnięciach skrzydeł motyla powodujących huragan w zupełnie innym miejscu, ale czy upuszczenie kluczy mogło spowodować w tym samym miejscu taką nawałnicę? I powiem wam, że głodny, zmęczony człowiek, który wraca do domu wieczorem jest w stanie w to uwierzyć, albowiem ludzki umysł nie zasilony w pewnym momencie potrzebną dawką glukozy oraz elektrolitów dryfuje niczym foliowa torebka na wietrze.

 Co przypomniało mi pewną reklamę, tak genialną, że aż nie wiem czemu jej jeszcze nie wrzuciłam ;)

wtorek, 15 maja 2012

Ścieżki przemijania czyli zupełnie jak dr. Jeckyll i Mr. Hyde

Jak dowiedziałam się z radia - mamy dziś Międzynarodowy Dzień Rodzin. Nie rodziny tylko rodzin, abyśmy poczuli się jakoś bardziej wielokomórkowcem w tym wspólnym nieszczęściu ;)
Z tej okazji wylniałe brwi, opadające kąciki ust i wory pod oczami czyli zdjęcia Ulrica Collette, który poszukuje genetycznych podobieństw w obrębie rodziny (choć równie dobrze można by napisać że dokumentuje przypadki na oddziale obwodowych porażeń nerwu twarzowego. Touché.)


































































więcej potworności tutaj: Ulric Collette

Domy z książek i zapach farby drukarskiej

Tylko na Targach Książki może zdarzyć nam się coś, czego w życiu nie dostąpiliśmy ani w kościele, ani tym bardziej w sypialni: wniebowstąpienie. Jednak po weekendzie i złowrogim (jak zawsze w klasyfikacji tygodnia) poniedziałku spędzonym z nosem w świeżo zakupionych książkach, jestem wyjątkowo struta intensywną wonią farby drukarskiej. Jest to zapewne bardziej przyjemny, choć tak samo zabójczy proceder, jak wwąchiwanie się we własną pachę po 3 godzinnym oporządzaniu ogródka ;)
Jak by nie było moje skromne obejście wygląda teraz mniej więcej tak:
(JUHU!)





































Book Igloo by Miler Lagos




















House of books by Janet Cardiff and George Bures Miller (za budulec posłużyła literatura angielska)






















Takie domki, o dziwo, stawia się teraz z emfazą w galeriach, a nie w przedpokoju z dziećmi. Hm. Może to jeden z tych dziejowych znaków, że już niedługo (to znaczy jeszcze za naszego życia) książkowe cegły zostaną wyparte przez czytniki elektroniczne? W przeciwnym razie jaki galeryjny kurator z głową na karku miałby się cieszyć, że artysta zbudował mu w galerii domek z książek?
Albo wieżę albo igloo, no litości.

I jeszcze domek z paska ("A nie przeczytaj gówniarzu serii o Narnii, niech no ściągnę pasek...!" ;) czyli Read-unread bookshelf by Niko Economids

niedziela, 13 maja 2012

Aloszy kawały o pieniądzach na tle współpracy charytatywnej

Od czasu do czasu, zwłaszcza gdy ktoś mnie finansowo sprzeniewierzy, poprawiam sobie humor poniższym ;)


Polecam ominąć pierwsze 30 sek przyśpiewki, a potem jest  przednio :D


Współpraca z K., przedstawicielem Fundacji X. oraz M. z fundacji Y. nauczyła mnie, że jeśli li tylko zamożnie znudzeni  przedstawiciele upper classy założą jakąś fundację dla biednych zwierząt, to nie omieszkają przy tym wycisnąć i wydoić jakiegoś biedka typu mnie. Taka to charytatywność, w jednym worku z psami i kotami, chociaż nawet i nie to, bo psa i koty jakąś karmę dostaną, a mnie nawet darmową kawą nie oblano...heh.
Taka współpraca przebiega też na zasadzie współistnienia świata równoległego, bez konsekwencji w świecie realnym. W świecie równoległym  (komórka, smsy, maile) istnieją, oprócz wykonanego darmowego zadania, ponaglenia oraz poprawki, a na koniec, przy odrobinie szczęścia, coś w rodzaju: „Dzięks!” na komórce. W świecie realnym temat nie istnieje, jest przerażająco nieobecny. Możliwe, że dla psychicznego komfortu obydwu stron – mnie, jako strony wydymanej i porzuconej (kto by to chciał rozgrzebywać? Helou!) oraz przedstawiciela charytatywnej fundacji, który nie po to mnie w równoległym świecie dyma, żeby w realnym świecie zaistniałych profitów nie oddać porzuconym chomikom, psom, kotom oraz niewidomym dzieciom z patologicznych rodzin.
(Z podobnego powodu niektórzy z nas – w przeciwieństwie do mediów - nie kochają Owsiaka :/  )

Istnieje coś takiego jak Czarna Lista dłużników. Ja najwyraźniej znalazłam się na Białej Liście wszelkich niedochodowych przedsięwzięć.

Ostatnio moje finanse podupadły do tego stopnia, że muszę  zarzucić odwiedziny w sklepie ‘Wszystko po 5 zł’ na rzecz „Wszystkiego po 2,5 zł’. Recesja. Heh.

A tu artykulo o tym, dlaczego fajnie być biednym, no, powiedzmy.
The Great Thing About Having Been Poor 

piątek, 11 maja 2012

Podręcznikowa historia miłosna i wiśta na Targi Książki

Niestety numer "na wnuczkę", wypróbowany na okolicznych starszych mieszkańcach nie podziałał w tak efektywny sposób jak sugerowały reklamówki tvp (link), tak więc moje finanse przygotowane na Targi Książki będą raczej znikome :/
Tak czy siak mam zamiar się wybrać i to z amantem - z tej okazji coś  od serca ;)

Spike Jonze’s tragicomic stop-motion animation Mourir Auprès de Toi (To Die By Your Side)

Przesłynna paryska księgarnia Shakespeare and Company, gdzie ma miejsce akcja, a której już sam widok powoduje nieodpartą chęć przeprowadzenia desantu na Normandię i splądrowania stolicy.

A tu coś, od czego robię się jakaś nieprzyzwoicie zaśliniona, nieobecna i wzdychająca. Najciekawsze księgarnie świata:
http://www.miragebookmark.ch/most-interesting-bookstores.htm

środa, 9 maja 2012

Język obcy nam nie obcy! Wżdy!



Przygotowuwywując się na wakacyjny najazd grupy znajomych Hamerykanów, nie tyle powtarzam sobie siakieś tam angielskie zasady gramatyczne co by było gdyby w czasie zaprzeszłym zdarzyło się would tamto, ile ogarniam masę fikuśnych przymiotników, które mam nadzieję udławią ich z wrażenia a zarazem odwrócą uwagę od bezsensu moich rozbudowanych ideologicznie i filozoficznie wypowiedzi, zwłaszcza w odpowiedzi na:
- Where is my boston tea?

A teraz coś od czego umieram nieodmiennie:
                                                 
















by Raczkowski

Jakże często stawiam sobie to powyższe pytanie! Jak również to poniższe ;)



niedziela, 6 maja 2012

A jednak szmata zdobi człowieka. Modowy eksperyment.

Grzywka i kołnierzyk sprzymierzeńcami w nieustającej walce o proporcje. Podstawowe zasady zawsze te same. Aż mi szkoda, że się nie zastosuję. Nie po to tyle lat zapuszczałam włosiska, żeby teraz zrobić sobie z nich zmiotkę, nawet w imię estetyki!
Vintage 1940's Makeup Tutorial 

A tu ciekawa rzecz, studentka  Małgorzata Goliszewska poszukuje modowej tożsamości ubierając się kolejno według gustów trzech pokoleń: przyjaciółki, mamy i babci. A i tak najlepsze teksty serwuje tata. Efekty metamorfozy wg. starszych pokoleń gorsze niż w najśmielszych koszmarach, ponieważ w noszeniu swetra w kociopieski widzą one samą słodycz. 

Ubierz mnie - offowe odkrycie roku.

 Gdybym ja ubierała się wedle gustów mojej madre to miałabym już męża i trzech eksmężów płacących mi alimenty na apaszki z krokodyla i buty z jedwabiu (lub na odwrót). Pamiętam, że gdy w dzieciństwie wybrałam się do mamy do pracy i zobaczyłam tę olśniewającą PANIĄ w szarym garniturze i perłach to potem w głowę zachodziłam jak to możliwe, że to ten sam KOPCIUCH domowy, co nam robi pranie i zmywa gary. (Możliwe jednak, że chodzi o zachowanie standardów w każdych warunkach, w tym i domowych pieleszach. W końcu prać i zmywać gary można i w perłach, a respekt domowników pozyskany w ten sposób - bezcenny)

piątek, 4 maja 2012

Długi majowy weekend rowerowy na tle wspominków o Wyścigu Pokoju

Gdzie żeś się podział pamiętny, majowy Wyścigu Pokoju?
Zdechłaś rowerowa imprezo z powodów finansowych, nie pierwsza i nie ostatnia, eh.

Ale co było to było, te emocje przy radiomagnetofonie Kasprzak: dziarsko pedałujący Uwe Ampler i nie zgorszy Olaf Ludwig, któremu zawsze towarzyszyły dysputy z rodziną, czy jednak Niemcem jest (bo Olaf) czy może Polakiem (bo jednak Ludwik; Ludwik co to miał w zwyczaju przy zlewie w kuchni stać, więc bardziej swojsko dla berbecia być nie mogło ;)).  Koniec końców na prowadzeniu był Ludwik Polakiem, a w ogonku pedałującej zajadle watahy bardziej się Olaf stawał Niemcem ;)

A tu też coś rowerowego  i ładnego ;)

A to wprost UWIELBIAM.



"Z autobusem Arabów zdradziła go..." śpiewała swojego czasu Budka Suflera. Ja bym zdradziła tylko z bandą takich rowerowych nicponi!
(Eh, żeby o rowerzystach ktoś zaśpiewał tak rzewnie i poetycko, żeby to po latach pamiętać)
....
I jeszcze kilka plakatów z Wyścigu Pokoju,  z epok różnych , w różnych stylistykach, choć socjalistyczne gołębie pokoju gdzieś tak na co drugim, aż dziw że żaden nie pedałował osobiście ;)























































czwartek, 3 maja 2012

Historia Polski ze szczurem pod podłogą




kolaż w Pawilonie Polskim na Światową Wystawę EXPO 2010 w Szanghaju:
Animowana Historia Polski

Jakoż trudno wyrozumieć się o co chodzi, choć dużo konnych gonitw jest i ogólnie potyczek, prawdziwie ponadczasowa Olimpiada Śmierci.
Sama zachodzę w głowę któż to ten piszący po nocach Wolverine, zaraz po krótko - jak do trepanacji - ostrzyżonym Chopinie jak mniemam? Jednak można by i w subtitulos zainwestować w tym kolażu, panie Bagiński, np. nazwy bitew czy cuś, nie każdy miał w końcu wczoraj dwie godziny historii w szkole, o ile obecnie dwie godziny nie przypadają w programie na cały tydzień, hm.

I smutna pointa:

"Szczur pod podłogą" Kabaret Olgi Lipińskiej, Kto kogo w konia, 1994

wtorek, 1 maja 2012

Przedsiębiorczość - reaktywacja

Ludu pracujący! Na majówce przysmażąjący się podczas gdy w pustych blokowiskach flagi łopoczą!



No ale czego można się spodziewać po narodzie raczkującym w temacie wolnorynkowej demokracji, gdzie 'przedsiębiorczość' jeszcze 20 lat temu miała definicję 'na cuś komuś zależy' ;)

Dzień Jazzu!

UNESCO postanowiło uszczęśliwić melomanów i od tego roku 30 kwietnia będzie Światowym Dniem Jazzu. Juhu! W związku z tym aby melomani mogli udowodnić swoją megalomanię wystawa "Najpiękniejsze plakaty i okładki jazzowe" w Muzeum Plakatu będzie miała miejsce od 30 kwietnia do 6 maja, kiedy wiadomo,
że wszyscy są na majówce.
A więc począwszy od plakatu jazzowo-majówkowego a skończywszy na podpłotowym ułanie, co kochał bluesa, zobaczmy co nas ominie:



















































































Miles ty nicponiu!


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...