czwartek, 28 lutego 2013

Jak chciwość pada na mózg czyli o darmowym czytaniu książek i pięknych bibliotekach

Nie dziwi mnie chciwość (która znajduje się obecnie w podzbiorze zdrowego egoizmu zdaje się), ale takie podkładanie się opinii publicznej i to w wykonaniu pisarza książek dla dzieci... a fe!
"Książki nie są własnością publiczną (...). Mają zarabiać na życie. Autorzy, księgarze i wydawcy muszą jeść. Nie oczekujemy, że pójdziemy do biblioteki spożywczej, gdzie zostaniemy nakarmieni" – przekonywał Terry Deary, dodając, że nie rozumie, dlaczego w ogóle inni pisarze popierają koncepcję bibliotek, skoro dzięki nim tracą możliwość sprzedawania większej ilości egzemplarzy swoich książek."
Zdaniem pisarza księgarnie są zamykane, „bo ktoś rozdaje produkt, które one starają się sprzedać. Jaki inny przemysł tworzy produkt i pozwala komuś innemu, aby rozdawał go bez końca? Przemysł samochodowy upadłby, jeśli chodzilibyśmy do bibliotek samochodowych i bezpłatnie korzystali z Porsche. Bibliotekarze to wspaniali ludzie, a biblioteki to piękne miejsca, ale są szkodliwe dla przemysłu książkowego”.
  więcej tutaj
http://kultura.onet.pl/wiadomosci/autor-strrrasznej-historii-namawia-do-zamkniecia-b,1,5422966,artykul.html

No, Terry mnie przekonał. Teraz będę w warzywniaku żądała darmowej naci a z warsztatu (do którego jako niezmotoryzowana nie zwykłam chodzić, co się wkrótce zmieni) nie wyjdę bez porszaka.
Możliwe, że artykuł przeczytałam bez zrozumienia, ale tylko dlatego, że z powodu nikłości funduszy zaprzestałam masowej inwestycji w księgozbiór a w mojej bibliotece nigdy nie mają tego, co mi polecają na blogach książkowych! Skandal i wieczne czekanie! I szpary!

 















No to ten, trochę ładnych bibliotek wrzucam ku pokrzepieniu serc.
Na początek Biblioteka Publiczna w Kansas City, Missouri, USA
(motto: Nic co duże nie jest mi niemiłe ;)

The Trinity College Library, aka “The Long Room,” Dublin, Ireland.
I tu muszę ze smutkiem wyznać, że zamiast tam polecieć z wywieszonym jęzorem kiedy miałam okazję, to już w drodze do, zajrzałam do bajeranckiej księgarni i tak przepadło mi (i jęzorowi) wiele godzin i Trinity nie zobaczyłam. Smutek.

New Stuttgart City Library in Germany. Mój faworyt!
O Boziu jak tu pięknie, jak w niebie! Tutaj można sobie więcej pooglądać i zbleść z zawiści ;) [klik]

I/oraz 'Wall of Knowledge' w Stockholm Library (na razie w fazie konceptu). Te Szwedy takie patetyczne!

No to zamkniemy post wesołą klamrą ;)





wtorek, 26 lutego 2013

Dziecko niedouczone pszyszłosciom narodó czyli rodzinne imperium głupoty i ignorancji w natarciu

'Niektórzy sądzą, że mają dobre serce, ale to tylko słabe nerwy.'
(Marie von Ebner-Eschenbach)





















Co za fatalny dzień, co za rozpacz. Od czasu do czasu, kiedy już pogodzę się z faktem, że z mojej kariery nic nie będzie, postanawiam się zająć jakąś nierentowną pracą dla dobra ogółu. Społeczności tak zwanej ludzkiej. Najlepsze są zajęcia w rodzaju zbierania papierków czy dystrybucji żarcia. Zajęcia obejmujące kontakt z drugim człowiekiem (tym potrzebującym) są niewskazane. Są niezdrowe i frustrujące. Warsztaty są frustrujące, bo choć przez chwilę wszyscy mają wrażenie, że mogliby być kimś innym, że świat to obietnica i dalejże i hopsasa to potem oczywiście następuje plask na pysk. Bo życie jest mistrzem olimpijskim w podnożnym rzucaniu kłód. Bo życie to nie warsztaty, „życie powstaje w brudnopisie, staczać się trzeba powoli, żeby starczyło na całe życie” – pisał Kofta. Ale świat przyspieszył, świat się przekrzywił i teraz człowiek się musi ekspresowo stoczyć, zanim się porządnie nauczy chodzić. Zajęciach indywidualne są frustrujące razy osiem, człowiek ulega np. snuciu wizji, jak by tu też boleśnie uśmiercić ministra edukacji, za to co zrobił z polską szkołą. Użyć raczej chemii czy fizyki? Dla humanisty to dylemat trudny. 
Ostatnio zostaje mi przez los podesłane dziecko ze znajomej poniekąd rodziny nie-takiej-bardzo-znowuż-patologicznej. Oficjalnym celem tej wojny światów jest poprawienie wyników szkolnych z angielskiego, uczonego przez lat prawie trzy. Tymczasem okazuje się, że znajomość angielskiego sprowadza się li tylko do dwóch słów, przedstawicieli niepełnej wielce rodziny: ‘dog’ i ‘mum’. W tej rodzinie jest wielce niewesoło, bo nie wiadomo nawet, co też mamy po przestawieniu liter z ‘dog’ na ‘god’. A bez boskiego patronatu to my za daleko nie pojedziemy. Im głębiej kopiemy, tym pewniejsze jest, że nie dokopiemy się do złota i diamentów, będzie to raczej jakiś stęchły trup z gnijącej szafy przeciętnej polskiej podstawówki. Ponieważ niestety nie zaistniała w tem przypadku znajomość czytania i pisania po polsku nawet. Literów jest dużo i kto chciałby je tam z uporem maniaka składać w te i nazad. Nie istnieje znajomość naukowej nomenklatury takiej jak czasownik a co dopiero rzeczownik, biernik czy miernik to jednakie narzędzia tortur. Przynajmniej wiadomo, co to celownik, to ma każdy gracz. Jak bez celownika w grze komputerowej, co jest jedynym zajęciem pozaszkolnym, uczynić (circa) 132 trupy w pół godziny? Natomiast 7+4=9.
Trzecia klasa, nieprawdaż.
Jedyna korzyść z zajęć z tą ofiarą podstawówkowej edukacji to ta dla mej urody – oczy wyszły mi na wierzch tak, że już nie trzeba ich będzie malować w celu żeby się optycznie wydały większe. Bo są już większe od biustu :I
A to tylko jeden przypadek. Przypadek, który mi dumnie zaprezentował wyrzeźbione w tabliczkę czekolady mięśnie brzucha oraz z dumą jeszcze większą poinformował, że nie przeczytał w życiu żadnej książki. Że nie musi przecież umieć liczyć, bo od tego są kalkulatory, że nie musi znać języków bo wynaleziono gógltranszlator.
To nie tak, że chłopak nie był grzeczny (był) i nie wyrażał chęci do współpracy (starał się). On mi po prostu zaprezentował swój świat. Rodzinną galaktykę głupoty i ignorancji, która nie leży miliardy lat świetlnych od mojej planety, ona się znajduje drzwi w drzwi, po sąsiedzku.
A takich rodzin, takich dzieci jest legion.
Boże! Spuść zasłonę miłosierdzia. O ile istniejesz.

Finał tej historii jest taki: szczerze powiedziałam rodzicom, że dziecko ma ogromne edukacyjne braki, poradziłam, na czym należałoby się skupić, wręczyłam materiały pomocnicze i zadeklarowałam chęć goszczenia tego pacjenta umysłowego leprozorium (używszy rzecz jasna słów bardziej eufemistycznych) częściej niż raz w tygodniu. ZA DARMO (naszło mnie, kurwa mać, na jakąś misję pro publico bono!)
Więc się rodzice obrazili, że ich POUCZAM i że bez przesady, skoro chłopak jakoś zdawał do tej pory, albowiem nikt im nie będzie udowadniał związku znajomości alfabetu z przechodzeniem do klasy wyżej... I nie będę ja ich pouczać jak nauczać, wiedza szkolna przenika bowiem do organizmu dziecka przez osmozę ze szkolnej ławki, a nie dzięki pracy na ugorze domowym.
„Ambicja to ostatni bastion porażki” – jak powiedział Oscar Wilde.
W tym przypadku ambicja rodziców to ostatni bastion porażki dziecka.
Smutek.
Niewypowiedziany smutek.





















Już chyba lepiej tak

poniedziałek, 25 lutego 2013

Pooscarowy post plotkowy

Zległam nie doczekawszy wyników, niestety. Ale we wtorek mają być powtórki.


Przepis na filmowy hicior jest prosty jak dizajn cepa, proszę, oto recepta































(Może mnie ktoś przy okazji oświecić czy  Lincoln też się chował z wujkiem? ;)
Oczywiście w celach oskarowych najlepiej dla pewności oszpecić jakąś urodziwą aktorkę.
I teraz dochodzimy do ważnej kwestii. Nie dziwi nic, że z upływem lat i milionów liczonych w miliardach zagraniczne gwiazdy wyglądają coraz lepiej (i bielej), o np tak


Chociaż i im się zdarzają wpadki wypływające z PRZETRENOWANIA, które ignoruje dane z metryczki...

































No a niektórzy są po prostu niezmienni
Jak natomiast można - dysponując takimi funduszami i przyboczną gwardią asystentów kosmetycznych -   pokazać się publicznie z czymś takim na gębie?

To doprawdyż zagadka jest.

Większą jednak zagadką jest, czemu gwiazdy młodnieją metrykalnie w prasie. Jak jestem w domu rodzinnym to przeglądam gazetki z celebrytami, co ich sama w życiu bym nie kupiła. A tam celebryta, który karierę zaczynał, gdy ja lat miałam naście, a on dwadzieścia, nagle się okazuje, iż jest w moim wieku. A po jakimś znowuż czasie nagle się okazuje, że jest już ode mnie o rok młodszy... Ostatecznie, ci z najgorszym piarem chyba, to mają po kilka lat ten sam wiek ;)

No cóż, jak to kiedyś powiedział Al (zanim szczerząc zębiska czknął  niedzielnym chili tatusia)

czwartek, 21 lutego 2013

Dość piaszczysty i sążnisty język jest ten nasz ojczysty

Jak informuje Wiki 21 lutego obchodzimy Dzień Języka Ojczystego. Jak informuje PAP "połowa spośród 6 tys. języków świata jest zagrożonych" (chociaż ja osobiście to bym napisała że połowa jest zagrożona, jak więc widać obchodzę ten dzień dość połowicznie ;)
"Obecnie na świecie używa się 6-7 tysięcy języków (...). Języki, którymi na co dzień posługuje się najwięcej osób, to: chiński (1170 mln użytkowników), angielski (1135 mln), hiszpański (450 mln), hindi (400 mln) i arabski (350 mln) (wg publikacji "Języki świata" UNESCO z 2008 roku).
Uwzględniwszy trudności z rozróżnianiem odrębnych języków i dialektów, językoznawcy szacują, że w historii ludzkości istniało około 13 tys. języków. Wraz z upływem wieków niektóre z nich zanikały i ginęły, specjalistów niepokoi jednak tempo, jakie ten proces przybrał w ostatnich latach"
Do najbardziej zagrożonych należą języki Aborygenów oraz języki afrykańskie, a także dialekty indiańskie i niektóre języki plemion z Indii, m.in. z Andamanów. 80 procent mieszkańców Ziemi posługuje się 83 językami. Przetrwanie 3500 najrzadszych zależy zaledwie od 0,2 procent ludzkości. Najbardziej zagrożone są te używane wyłącznie w mowie, bo umierają wraz z ostatnimi ludźmi, którzy nimi władają. Znane są jednak przypadki, gdy dało się odwrócić los ginącego języka. W Walii edukacja dwujęzyczna doprowadziła do tego, że wiele dzieci mówi po walijsku lepiej niż ich rodzice.
Najbardziej udaną próbą przywrócenia życia językowi jest przypadek hebrajszczyzny. Oryginalny język Starego Testamentu nie był używany na co dzień od setek lat - poza liturgią żydowską. Poczynając od XIX w. hebrajski zaczął być używany w Palestynie wśród członków ruchu kierowanego przez Eliezera Ben-Jehudę (1858-1922), którego syn był pierwszym użytkownikiem języka nowohebrajskiego. Po założeniu państwa Izrael w 1948 r. hebrajskiego uczono w izraelskich szkołach, a imigranci przechodzili na hebrajski, co niestety odbyło się kosztem innych języków tradycyjnie związanych z kulturą żydowską, jak germański jidysz lub romański ladino.
UNESCO opracowało "Atlas Języków Zagrożonych", gdzie można znaleźć dane na temat 3 tys. języków. Z obszarem Polski związanych jest osiem z nich: kaszubski, białoruski, jidisz, rusiński, romski, poleski, wiliamowicki (pochodzący od wschodnioniemieckiego, którym mówi obecnie około 70 starszych mieszkańców miasteczka Wiliamowice koło Bielska Białej), a także słowiński, który od lat 60. XX wieku uważany jest za wymarły. " Więcej [tutam]
No to ten,  tera obrazki pouczające




 I piosenka

Tymczasem u mnie nadal
 

wtorek, 19 lutego 2013

Do czego służy ŚNIEG. Oraz z linii frontu remontowego doniesień ciąg dalszy

Niech nikt mi się nie waży nic złego powiedzieć na śnieg! Albowiem w tej remontowej ofensywie stalingradzkiej śnieg jest materią sprzyjającą mi co najmniej.
Połowę doczyszczania robię śniegiem i na śniegu. Śnieg mi wyciągnął brud z dywanu (co prawda wymagało to odtańczenia na nim gagnam style ;), śniegiem wyszorowałam szafki, w śniegu zaległy przypalone patelnie. Niech mi nikt złego słowa na śnieg nie powie. Na mój obecnie brunatno-żółto-brązowy śnieg!
(Łazienkę mam zastawioną, rozważam więc rozebranie do naga i rzucenie się razem z mydłem i ręcznikiem w najbliższą zaspę ;)


Do czego jeszcze może służyć śnieg?
W imię zasady "W moim domu nic się  nie marnuje!" do renowacji zeschniętych ciastek poświątecznych ;)
Do układania zimowych bukietów
Do miękkiego lądowania ;)
Do kolekcjonowania wrażeń estetycznych
Do tej pory pamiętam jak wracałam kiedyś do domu wyludnionym, nocnym miastem. Rozpadało się, śnieg pokrywał auta posypką z cukru pudru niczym gigantyczne ciasta. Spękany asfalt, posypany śniegiem, ułożył się w formę Mondrianowskiego drzewa...



Jak ja wtedy żałowałam, że nie wzięłam aparatu... bo to był dla mnie cud większy niż gdybym na tym asfalcie zobaczyła Jezusicka na krzyżu (nie obrażając nikogo ;)

sobota, 16 lutego 2013

Homo Sapiens Remontus, bardzo zasapiens ;)

Jestem tak wyczerpana, że wizja wieczornej wyprawy z pokoju do kibelka wydaje mi się ponad siły. Oraz z kibelka do pokoju. Doprawdyż, czy kibelek nie mógłby być jakoś bliżej legowiska? Nie tyle jestem zmęczona, co wyczerpana. Normalny człowiek o ilości obowiązków typowo dla trzydziestolatka ludzkiej czyli w liczbie tysiącpięćset-stodziewięćset jak się zmęczy to jest zmęczony, a jak wypocznie to zmęczenie mija. Natomiast taka nierobotna gadzina jak ja, niezwyczajna do podrywów, lotów i lądowań, bo zazwyczaj leniwie kołująca w kółeczko po pasie startowym, natychmiast ulega constans wyczerpaniu. Umiera już z rana po wstaniu z łóżka, złożona wizją przygniatającej ilości obowiązków. Mój wewnętrzny (francuski) piesek wyje żałośnie i pyta ‘Długo tak jeszcze?’, bo oto skończyło się wylegiwanie na (szwedzkiej) kanapie. Leniwy wewnętrzny piesek francuski, przyobleczony w polskie, rozmemłane ciało a w trochę dalszej perspektywie w gierkowskie meblościanki, ikeowskie dykty, lampki i półeczki, w powojenny dom i absurdalny kraj, jest już bardzo znużony tymi tańcami z mopem, zmiotką i trzepaczką. Bo dotychczas to się raczej zajmował snuciem wizji i układem koncepcji.
Tymczasem trzeba wytrzepać dywan, przesunąć szafę, opróżnić i wyszorować szafki kuchenne, zerwać karnisze oraz tapety, umyć żyrandole, urządzić masowe groby temu, co w żyrandolach zdechło ;), przenieść zawartość strychu do piwnicy a zawartość piwnicy na strych. Oraz kupić farbę i zestawik do malowania ścian. Przytargać toto z marketu budowlanego. Oraz jeszcze trzy razy wracać po deseczki, taśmy, gwoździki i inne duperele, gdyż piesek nie jest w stanie działać koncepcyjnie i fizycznie w tem samem czasie. Oraz nie dysponuje piesek autem.
Bardzo, bardzo wyczerpana.
Jak również nachodzi mnie pewna refleksja w postaci pytania retorycznego: gdzie mianowicie są ci nasi przyjaciele, którym, gdy poszli na swoje,  pomagaliśmy w remontach, skrobaliśmy ściany, zmiataliśmy gruz i zrywaliśmy tapety – no gdzie? Bo jak padło na nas to niestety ni widu ni słychu. Gdybym mogła się przenieść w czasie to bym sobie z przeszłości wyrwała ten wałek i dobre chęci w drodze na tereny cudzego remontu. (Oczywiście nie chodzi o proporcjonalnie i matematycznie odmierzalny rewanż, ale o przyjacielską zasadę wzajemności, którą miniona dekada zamiotła pod dywan).
Ale kilka lat temu nigdy bym nie uwierzyła w możliwość istnienia takiego znużenia. We mnie. No bo w końcu to tylko remont, nie wchodzę na Everest. A jednak jakbym.























(Na fotkach remont wg fotografa Tima Walkera)

czwartek, 14 lutego 2013

W górę serca! W dół p _ nisy!


Cóż za subtelna zbieżność dzisiejszego święta i mojego remontowego trybu życia (walę tynki;)
A będzie o sercu, który to organ mylnie brany jest za coś więcej niż pompę ssąco-tłoczącą i którego motyw tak niegustownie eksploatowany jest w plastikach, pluszach i bomonierach.
Obrazkowo-cytatowa szybka inwentaryzacja będzie bo moja pompa nieco wyzuta, a jeszcze niechby jakieś uczucia miała generować, pff.

Za dużo się w życiu kryminałów i filmów gangsterskich  naoglądałam, aby nie cenić najprostszych rozwiązań...




"Operacja wyrwania serca przeprowadzona w normalnych warunkach jest całkowicie bezbolesna, trwa od dwóch do trzech minut. Zostaje po tym blizna, zwana również świętym spokojem." (Agnieszka Osiecka)

No to tera chusteczka,  w sam raz do wycierania noska po złamaniu lub wyrwaniu.




 I pan, któremu powinno się strzelić prosto w serce, a przynajmniej w przysadkę do spraw wydzielania złotych myśli:
"- Dlaczego mam zatem słuchać serca?
- Bo nie uciszysz go nigdy. I nawet gdybyś udawał, że nie słyszysz, o czym mówi, nadal będzie biło w twojej piersi i nie przestanie powtarzać tego, co myśli o życiu i o świecie."
"Ser­ce oba­wia się cier­pień [...] Po­wiedz mu, że strach przed cier­pieniem jest straszniej­szy niż sa­mo cier­pienie. I że żad­ne ser­ce nie cier­piało nig­dy, gdy sięgało po swo­je marzenia... " 
(Paulo Coelho, Alchemik)

Paulo, ciebie to można docenić tylko po kielichu... (niejednym!). (Natomiast moim marzeniem jest, żebyś miał w końcu zawał...)





















Moje ulubione:
 "Obrzydłe Panu serce wyniosłe, z pewnością karania nie ujdzie" (Księga Przysłów 16,5)
 Seriously? Z pewnością nie ujdzie? Może jakiś grafik terminów kiedy konkretnie?

Gustowny tatuażyk, ku czci miłości ołtarzyk? Voila:





















Pamiętajmy jednak, że największym organem ludzkim jest... nie, nie wątroba ;) tylko skóra. Gruba ma być, najlepiej. Zwłaszcza pod takie arcydzieła.

To jeszcze dwie porady praktyczne.
Panie z klasą uprasza się o nie schodzenie poniżej pewnych standardów w okazywaniu stosownie zwizualizowanych uczuć:

Gdyby mi ktoś ułożył taką ludzką mandalę albo i światełka w kształcie płuc lub ostatecznie kręgosłupa to bym może uwierzyła, że się o mnie troszczy. Żadne takie cliché.
No to papierosek, odpowiedzi na komentarze ;) i wracam do tynkowania, eh.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...