Naród bez rodziny królewskiej to sierota.
Monkey Christmas Message
wtorek, 29 grudnia 2009
czwartek, 24 grudnia 2009
Wilgotne miejsca
Czasem łapie mnie ochota na jakąś kloaczną literaturę.
Po ‘Wilgotne miejsca’ sięgnęłam po obejrzeniu wywiadu z autorką – sympatyczną brunetką, która dziecięcym głosikiem w powolnej angielszczyźnie tłumaczyła zawiłości słowa...hm,no coż, nie owijajmy tego w bawełnę z elastyczną gumką...no więc słowa ‘dupa’. Oto dziewczyna leży w szpitalu na oddziale proktologicznym i snuje swoje fanaberie – znacznie uobleśnione w celach wydawniczych. Mnie to jakoś nie szokuje, no, może w zestawieniu z wyglądem autorki, i zapewne na tej niewspółmierności wyglądu i treści polegała cała kampania promocyjna.
No nic, zaliczyłam pozycję, jestem teraz literacko odbyta (heh)
I kupiłam przyjaciółce, żeby okładkowo-różowo pasowała do jej obecnej lektury ‘Margot’ Witkowskiego.
Nikt już nie czyta Biblii. Czarne okładki są takie smutne ;-)
Natomiast co do Witkowskiego, to albo mam jakiegoś laptopowego wirusa, albo ktoś z księgarni wysyłkowej zażartował sobie z jego chłopolubstwa (niedobry ktoś!). Zapodaję printscreena:
Etykiety:
części ciała,
książki,
recenzje
wtorek, 22 grudnia 2009
Stadiony jak kwiaty
Znaczy się, że w miejsce niedoróbek stadionowych zasadzą jakieś malownicze haszcze i efekt końcowy ujdzie.
piątek, 18 grudnia 2009
Dwudziestolatki, dwudziestolatki, to ja i ty (ram tam tam)
Spotykanie się z dwudziestolatkiem jest niezwykle pouczającym doświadczeniem. Na zakupach(gdzie- gwoli ścisłości - robię za stylistkę, a nie za sponsora) czuję się jak matka zbuntowanego nastolatka emo:
– Misiu a może to?
– Nie, nie uznaję pasków.
– A to?
– Nie, nie cierpię wełny!
– A?
– Nie, nie w moim guście. I napewno nie założę tego stanika!
– Cóż...to akurat dla mnie...(No tak. Nie założy.)
Emo misiu, a niech cię szlag trafi.
Na innych polach tenże przeterminowany nastolatek jest raczej zgodny i układny. Daje się nawet pomalować! Kłopot w tym, że moja wewnętrzna 6-latka zaczyna się nuuuudzić. Where is her daddy? Bycie autorytetem, protekcjonalnym autorytetem w kwestiach teorii na życie i jego znajomości nie wymaga co prawda dialogu, tylko akademickiego monologu, ale chyba nogę zwichnęłam, gdy pewnego razu na chwilę zeskoczyłam z cokołu własnego pomnika, żeby pójść się odlać. Tęsknię za równolatkiem, za jakimś skurwysynem z cv dłuższym niż dwie linijki, albo i nawet starym dziadem z dwoma kredytami na karku. Może Andrzej Łapicki ma starszego brata? ;) Młodość jest piękna, czysta, egotyczna, nic nie można jej zarzucić, bo nie ma się pretensji do pączka, że jeszcze nie zakwitł (chyba że jest z cukierni...) Ale...
Mam w końcu nieco zahaczonych zębem czasu (amalgamatowym!) męskich kumpli i znajomych. Znikają powoli z horyzontu zdarzeń zaanektowani w domowe piekiełka związków, w małe stabilizacje. Chodzę teraz np. relatywnie często na kawę z moim ziomem :) ze studiów i to mi naświetla jakość przebywania w rówieśniczym stadle, nawet jeśli nie okraszonym niczym więcej niż uprzejme koleżeństwo (zazwyczaj on uprzejmie płaci, a ja jeszcze uprzejmiej nie wspominam o równouprawnieniu).
Rok, pięć, dziesięć dodatkowych lat to nie dodatkowa walizka w podróży, która ciąży - to kufer na strychu, pełen tajemniczych skarbów, przeżyć, doświadczeń, do których zawsze można sięgnąć bez lęku, że druga strona nie zrozumie, o czym mowa. I nie zarzuci nam przeterminowania.
A może niezależnie od wieku albo ma się w sobie tą jakość, albo nie. Osobowość typu tesco, niezależnie od wieku, niech się prowadza z kobietą-biedronką, co mi do tego? Może to zabrzmi okrutnie, ale czemu to ja mam wiecznie prowadzić te kursy doszkalające dla emocjonalnie bezrobotnych? I dla intelektualnie bezdomnych?
– Misiu a może to?
– Nie, nie uznaję pasków.
– A to?
– Nie, nie cierpię wełny!
– A?
– Nie, nie w moim guście. I napewno nie założę tego stanika!
– Cóż...to akurat dla mnie...(No tak. Nie założy.)
Emo misiu, a niech cię szlag trafi.
Na innych polach tenże przeterminowany nastolatek jest raczej zgodny i układny. Daje się nawet pomalować! Kłopot w tym, że moja wewnętrzna 6-latka zaczyna się nuuuudzić. Where is her daddy? Bycie autorytetem, protekcjonalnym autorytetem w kwestiach teorii na życie i jego znajomości nie wymaga co prawda dialogu, tylko akademickiego monologu, ale chyba nogę zwichnęłam, gdy pewnego razu na chwilę zeskoczyłam z cokołu własnego pomnika, żeby pójść się odlać. Tęsknię za równolatkiem, za jakimś skurwysynem z cv dłuższym niż dwie linijki, albo i nawet starym dziadem z dwoma kredytami na karku. Może Andrzej Łapicki ma starszego brata? ;) Młodość jest piękna, czysta, egotyczna, nic nie można jej zarzucić, bo nie ma się pretensji do pączka, że jeszcze nie zakwitł (chyba że jest z cukierni...) Ale...
Mam w końcu nieco zahaczonych zębem czasu (amalgamatowym!) męskich kumpli i znajomych. Znikają powoli z horyzontu zdarzeń zaanektowani w domowe piekiełka związków, w małe stabilizacje. Chodzę teraz np. relatywnie często na kawę z moim ziomem :) ze studiów i to mi naświetla jakość przebywania w rówieśniczym stadle, nawet jeśli nie okraszonym niczym więcej niż uprzejme koleżeństwo (zazwyczaj on uprzejmie płaci, a ja jeszcze uprzejmiej nie wspominam o równouprawnieniu).
Rok, pięć, dziesięć dodatkowych lat to nie dodatkowa walizka w podróży, która ciąży - to kufer na strychu, pełen tajemniczych skarbów, przeżyć, doświadczeń, do których zawsze można sięgnąć bez lęku, że druga strona nie zrozumie, o czym mowa. I nie zarzuci nam przeterminowania.
A może niezależnie od wieku albo ma się w sobie tą jakość, albo nie. Osobowość typu tesco, niezależnie od wieku, niech się prowadza z kobietą-biedronką, co mi do tego? Może to zabrzmi okrutnie, ale czemu to ja mam wiecznie prowadzić te kursy doszkalające dla emocjonalnie bezrobotnych? I dla intelektualnie bezdomnych?
Etykiety:
wtopy randkowe
czwartek, 10 grudnia 2009
Po-święcenie
Mama znajomego powiedziała podobno, że mnie podziwia za pełną poświęceń opiekę nad B. To straszne! Ludzka litość nie zna litości! Już chyba wolę znajomych-podżegaczy, ego-wojowników, którzy obrzucają moją aspołeczną barykadę sloganami typu „Rzuć to w cholerę!”.
Poświęcenie nie należy teraz do atrybutów. Zalet. Pożądanych cech.
Jest dziwacznym archaizmem, uważanym za podzbiór religijnego wstecznictwa, niczym Matka-Polka wystawiona na ring do pojedynku z feministką-publicystką i Polak-katolik do wyścigu z gejowskim Europosłem.
Poświęcenie może też jednak być całkowicie świeckie, zlaicyzowane i podszyte życiowym wygodnictwem. Niektórzy mają po prostu takie inklinacje.
Poświęcenie nie należy teraz do atrybutów. Zalet. Pożądanych cech.
Jest dziwacznym archaizmem, uważanym za podzbiór religijnego wstecznictwa, niczym Matka-Polka wystawiona na ring do pojedynku z feministką-publicystką i Polak-katolik do wyścigu z gejowskim Europosłem.
Poświęcenie może też jednak być całkowicie świeckie, zlaicyzowane i podszyte życiowym wygodnictwem. Niektórzy mają po prostu takie inklinacje.
Etykiety:
prywatny akwen
środa, 2 grudnia 2009
Dzień z dzieckiem
Mama Małego P. musi iść do dentysty i ogólnie pozałatwiać różne sprawy, a ja mam dzień wolny, w związku z czym sąd koleżeński nakłada na mnie wyrok kilkugodzinnej opieki nad Małym P.
Zostaję więc zastępczo-tymczasową matką małego dziecka w środku wielkiego miasta. I doznaję wielu objawień o macierzyństwie. Zaczyna się nieźle – wszyscy otwierają mi drzwi i się do mnie uśmiechają. Jezdnię mogę przekroczyć w dowolnym miejscu i czasie, a wszystkie samochody z piskiem hamują, albo rozjeżdżają się na boki - jestem owózkowanym Mojżeszem ruchu ulicznego. Joj. Siła macierzyństwa. Jednak następują i lata chude: zgarnianie zakupów z lady do wózka – złe , mówienie „Ti-ti-ti” z petem w ustach – złe, oglądanie zawartości pieluchy z okrzykiem: „Jezu Chryste, niech ktoś wezwie straż pożarną!” – złe, złośliwe pokazywanie głodnemu dziecku niedostępnej bo niespokrewnionej piersi – złe. Nagle ścigają mnie potępiające spojrzenia, a wokół pełno zmrużonych oczu Matek-Polków i Ojców-Bolków. Jestem wykończona, mój najdłuższy związek nie wymęczył mnie emocjonalnie tak jak ta mała, kiszona kapusta, ta zbyt długo moczona w wodzie stopa, czyli jak nie przypominający jeszcze w pełni człowieka Mały P.
Mam nadzieję, że nasze stosunki się poprawią.
Mam nadzieję, że gdy ja i mama Małego P. będziemy jako dwie wesołe wdówki dzielić pokój w Domu Szczęśliwej Starości, to cholerny Mały P. będzie nam obu przywodził pudełka z belgijskimi pralinami.
Etykiety:
dziatwa,
prywatny akwen
piątek, 20 listopada 2009
Korowód gazowników
No i tak, miałam katar, więc nie poczułam, chociaż wszystkie znaki na ziemi i w telewizorze mówiły, żeby uważać: rodzina z Pcimia poszła spać i już się nie obudziła, blok w Szczecinie wziął i wybuchł. W końcu ktoś przychodzi i mówi tak: „Tu pachnie gazem”. I oto zaczyna się korowód: kolejne malownicze ekipy ogorzałych gazowników: a to ewakuacja (mmm, co za indywidualne podejście do klienta), a to gazu odcięcie i marznięcie, a to chodnika i ścian prucie. Co ekipa to idea. Wezwany na pomoc rzecznik prasowy rodziny - w postaci tatusia z brodą, która ma wzbudzać respekt u klasy pracującej - wynegocjowuje kolejne optymistyczne terminy, które potem nie są dotrzymywane. Ja w końcu przestaję się przejmować. Ekipa n+10 leniwie wymienia kawałek rurki. Raczej nie polecę na bal w zaświatach niesiona na fali efektownego wybuchu.
Na wszelki wypadek jednak robię rzetelny research tematu czyli przegląd scen wybuchów z filmów akcji. Czy ktoś poda mi dokładną datą kiedy Kurt Russell się skończył?
A mogło być tak romantycznie... Skoro światło świec służy kobiecej urodzie, to co dopiero taki pożar...
Na wszelki wypadek jednak robię rzetelny research tematu czyli przegląd scen wybuchów z filmów akcji. Czy ktoś poda mi dokładną datą kiedy Kurt Russell się skończył?
A mogło być tak romantycznie... Skoro światło świec służy kobiecej urodzie, to co dopiero taki pożar...
Etykiety:
jak w domu,
prywatny akwen
środa, 18 listopada 2009
Blondynki, brunetki oraz inne mamałygi
Byłam ciekawa, co też oferują portale dla kobiet.
No i się dowiedziałam, no i poszło mi w pięty (i nie zeszło po 12cm obcasie jak po piorunochronie, bo chodzę w trampkach, więc zostało i wykiełkowało w przekonanie, że kobiece dziennikarstwo to obecnie dno do potęgi n i dzięki Bogu żaden naczelny ani inny ssak nie będzie mi nigdy kazał pisać takich bzdur).
Oto artykuł (Nominowany do Nagrody Zwarzonego Kremu w kategorii: Życie Codzienne):
Z badań wynika więc, iż bardzo daleko mi do blondynek, równie daleko do ich ciemnowłosych koleżanek, a najbliżej do kobiet łysych a zarazem niewydepilowanych...
Teraz to myślę, że studiowałabym socjologię więcej niż semestr i zrobiłabym magisterkę z takiego właśnie podobnego tematu ;) w kontekście, oczywiście, czegoś martyrologicznie narodowego. Albo gender politycznego.
No i się dowiedziałam, no i poszło mi w pięty (i nie zeszło po 12cm obcasie jak po piorunochronie, bo chodzę w trampkach, więc zostało i wykiełkowało w przekonanie, że kobiece dziennikarstwo to obecnie dno do potęgi n i dzięki Bogu żaden naczelny ani inny ssak nie będzie mi nigdy kazał pisać takich bzdur).
Oto artykuł (Nominowany do Nagrody Zwarzonego Kremu w kategorii: Życie Codzienne):
Z badań wynika więc, iż bardzo daleko mi do blondynek, równie daleko do ich ciemnowłosych koleżanek, a najbliżej do kobiet łysych a zarazem niewydepilowanych...
Teraz to myślę, że studiowałabym socjologię więcej niż semestr i zrobiłabym magisterkę z takiego właśnie podobnego tematu ;) w kontekście, oczywiście, czegoś martyrologicznie narodowego. Albo gender politycznego.
Etykiety:
kobiety jak rakiety
piątek, 13 listopada 2009
Ewaporacja
Znowu jestem chora. Już zapomniałam, jakie to oniryczne przeżycie, leżenie z gorączką w łóżku przy świetle małej lampki, cienie tańczące na ścianie niczym stwory z baśniowej krainy, odpływanie i wracanie w jakiś półsenny świat, pełen strzępów marzeń, fragmentów wspomnień, dolatującej z oddali muzyki z radia.
Jest w tym pewna magia – cały nasz świat znika na rzecz kompletnej bezbronności, stanu półistnienia, jakby ktoś nas rozpuścił w roztworze otaczających fal powietrza – zimnych przeciągów z nieszczelnych okien, ciepłych od kaloryfera. Zawinięta w koce w pozycji embrionalnej, spocona i ledwo oddychająca znowu staję się dzieckiem marzącym by zdać się na kogoś innego, oddać odpowiedzialność za siebie w inne ręce, mieć znowu 6 lat i mamę, która zrobi mi kakao.
Nie ma nic poza mną, jestem polanem z samozapłonem w stygnącym ognisku. Tańczę gorączkowego kankana, odkrywając i zakrywając kołdrę, spod której bucha żar ciała, wypełnionego hurtowo pastylkami, bezwładnego jak pacynka.
zupełnie jak u Chagala...
Subskrybuj:
Posty (Atom)