piątek, 31 lipca 2009

Skwarek i fajerwerek aka Żwirek i Muchomorek

Wieczorne imprezowanie z dość zintegrowanym towarzystwem A.
Usiłuję pływać synchronicznie razem z nimi, co jest o tyle trudniejsze że to więcej niż nie-moja-drużyna-nie-mojego pierścienia. To drużyna nie-nosimy-żadnej-biżuterii.
A., siedzący obok mnie, gejzer afirmacji życia, mówi mi jednak, że dla niego jestem skwarkiem. ”A nie... pączkiem?” – pytam niepewnie, zasysając policzki, żeby wyglądać szczuplej.
”Nie - jesteś skwarkiem skwierczącym na patelni”- śmieje się A.
Cokolwiek to znaczy… Dla mnie A. jest fajerwerkiem. Po kilku godzinach imprezowania fajerwerk nawet w połowie nie wyeksploatował swoich rozrywkowych możliwości, natomiast skwarek poczuł, że się już wystarczająco wyskwierczał i czas wracać do domu.
W drodze powrotnej w autobusie łapię się na tym, że do siebie gadam.
”Ale właściwie dlaczego skwarkiem?” – pytam autobus, a chłopak stojący obok mnie trochę się jakby odsuwa.

piątek, 10 lipca 2009

Michaeloza Jacksonoza i wspominki z dzieciństwa

No i zmarł, zanim wystąpił, zdarza się. Szkoda biedaka, ale jeszcze bardziej szkoda mi mojej znajomej: jej mama przeżyła wstrząs nieprofilaktyczny i zapadła na jacksonoze – mówi na wnuka Majkel, z entuzjazmem opowiada anegdoty z życia Wonderlanu oraz przeszła na dietę (skuteczną o dziwo) polegającą na jedzeniu tego co chcesz plus godzinnym dziennie tańczeniu do muzyki Majkela. Cud, że nie nosi białej rękawiczki i nie porusza się po mieście moonwalkiem.
Wszystko byłoby zabawne, gdyby trwało 3 dni. A tak martwimy się o nią. Czy jacksonoza trwa tyle co mononukleoza?
„Że też Michael musiał umrzeć, żebym ja ożyła” – podsumowała.

Co do mnie to minęło 20 lat, a ja nadal nie mogę wybaczyć mojej mamie, gdy powiedziała koleżankom w pracy, że uwielbiam Jacksona. Takie wyznanie, mocno już wtedy przeterminowane (bo byłam chyba na etapie Nirvany) wydawało mi się brutalnie niestosowne. Gorsze niż gdyby wyznała, że kocham się w kimśtam z drugiej be.
Ale śmierć Mercurego mocno przeżyłam. Dopiero zaczynałam się na dobre rozkręcać w słuchaniu Queenu, a tu niedoszle zaprzeszły idol wyciął mi taki numer i się zwinął. Do tej pory, w sumie, gdzieś tam po cichy liczę, że objawi się jakiś szmondak z wąsami, dysponujący podobną ikrą, rezolutnym szaleństwem, nieposkromioną pasją, nieprzeliczalną na fonograficzne zyski.
Przez długi czas potem ogarniał mnie pewnego rodzaju melancholijny smutek w czasie konsumpcji bananów. Ta dorodna kiść na głowie już prawie umarłego artysty, który dostał jeszcze od śmierci kilkudniową dyspensę na nakręcenie teledysku „Live forever”. Cóż.

Minęło kilka lat i znów banan w teledysku wzruszył mnie niemal do łez:



Najwyraźniej pewne zestawienia - jak np. kawa i papierosy są mi pisane, ale karkołomne połączenie banana i teledysku – nie.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...