Jest piękny, spowodowany wyżem śródziemnomorskim, dzień. Idealny na przyjemną przejażdżkę rowerową.
Ż. do tej pory miał funkcję odczasudoczasowego szalika na jesienne smutko-nudy, więc tak sobie koncypuję, że taka przejażdżka doda naszej znajomości trochę życia, a w każdym razie ruchu. Obydwa moje rowery trzymają się w kupie trochę na słowo honoru, w każdym razie gwarancja ich już wielokrotnie nie obejmuje. W związku z czym, gdy tylko R wsiada na taki rower, to wypada mu łożysko. Niestety R - mając do czynienia z kobietą obsesyjnie opętaną ideą przyjemnej rowerowej przejażdżki - boi się mi to zakomunikować. I jedzie, kosztem ogromnego wysiłku mięśni i cierpliwości, na tym metr po metrze rozpadającym się rowerze, aż do jego ostatecznej śmierci klinicznej, kiedy wszystko musi się wydać, a roweru nie da się już uratować. Powiem tylko tyle, że robienie komuś awantury o wypadnięte łożysko na środku przystanku autobusowego nie jest najbardziej dyplomatyczną zagrywką na zdezynfekowanie własnej frustracji. Powiem nawet więcej – używanie sformułowania „wypadnięte łożysko” w kontekście początków znajomości skłania mnie ku przekonaniu, iż seksu nie będzie.;)
W gruncie rzeczy jednak nie mam sumienia robić prawdziwej awantury, bo to by brzmiało jak zarzut o walkę w złej kategorii wagowej (jednak pode mną ten rower się nie sprasował...). A takie zarzuty są poniżej poziomu mojej empatycznej wrażliwości, nawet jeśli noszą znamiona, autentycznego a jakże, faktu. Ograniczam się do zjadliwie stonowanych wyrzutów, mając na uwadze, iż rower był przypadkową ofiarą objawów dobrej woli. Pan Żelazko błyskawicznie wypada z mojego karnecika erotycznego, ponieważ jeśli nie wytrzymał pod nim rower, to ja na pewno nie będę ryzykować.
środa, 16 września 2009
wtorek, 15 września 2009
Darwinizm w sezonie jesiennym
I znowu życie towarzyskie.I znowu pragnę by ktoś mnie zniweczył intelektualnie, rozsmarował moją argumentację jak cienką warstwę masła na kromce swojej argumentacji i ją zjadł w dwóch kęsach. Chciałabym móc kogoś podziwiać, i się nim inspirować, tymczasem - ponieważ wysokie zarobki, firmy i służbowe auta jakoś mi nie imponują – nic takiego się nie zdarza. Niewspółmierność marzeń i stanu faktycznego daje się we znaki.
Tymczasem siedzący obok mnie F. okazuje się jednak całkiem niegłupi i wypomina mi nadużywanie terminu darwinizm w dyskusjach socjologicznych, co jest nieco pretensjonalne, nawet ja to zauważam. Może stan faktyczny jest niewspółmierny do mojej wizji stanu faktycznego? No to wstyd. Musze się wzbudzić intelektualnie – i to nie czytawszy z wypiekami Wikipedię, hehe.
Etykiety:
pokolenie Fb,
prywatny akwen
środa, 9 września 2009
Mieszanie w bajorze czyli najsłynniejszy manager świata o pracy przez internet
"Aby być przywódcą, nie wystarczy pokazać się na ważnych zebraniach. Trzeba mieszać w bajorze przez cały czas.
Ludzie muszą wiedzieć, jakim spokojem wykazujemy się w obliczu kryzysu, czy jesteśmy przyzwoici i mili wobec nowych pracowników, którzy nie wiedzą jeszcze, co w trawie piszczy, jak bardzo wiele wysiłku wkładamy w nowy kontrakt, jak ciężko pracujemy, by wyrobić się na nieoczekiwanie skrócony termin. Jeśli nam to wszystko nie wychodzi, tym bardziej chcą to zobaczyć.
Rzadko się zdarza, aby firmy awansowały ludzi, którzy nie dali się poznać, a ich obecność odczuć. To kwestia znajomości i zaufania. Nie znaczy to, że ci, którzy dostąpią awansu, muszą zawsze błyszczeć w najważniejszych momentach, ale przynajmniej muszą być w firmie. Ich obecność mówi: praca jest moim priorytetem. Jestem całkowicie oddany tej firmie, chcę i mogę być przywódcą.
Praca przez internet mówi zupełnie co innego - że cenimy pewien styl życia i elastyczność wyżej niż rozwój własnej kariery. Oczywiście taki wybór też jest uprawniony.
każdego, kto marzy o przywództwie, praca przez internet w pewnym momencie zacznie krępować. Droga na szczyt oznacza fizyczną obecność w firmie."
Jack Welch
Jack Welch, najsłynniejszy menedżer świata, przez 20 lat kierował amerykańskim koncernem General Electric. Za jego kadencji wartość firmy wzrosła z 12 mld do 280 mld dol. Dziś Welch doradza kilku firmom z listy "Fortune 500". Wspólnie z żoną Suzy pisuje też do "New York Timesa" felietony "Sposób na sukces", w których odpowiada na pytania czytelników.
266 mld dolarów różnicy czyni cię nie tylko autorytetem, ale i bogiem.
Nie, zaraz, 268 mld.
Brak znajomości podstaw matematyki czyni cię nikim.
Etykiety:
internet i blogi,
praca
Subskrybuj:
Posty (Atom)