środa, 28 września 2011
niedziela, 25 września 2011
Lady Weekend
A weekend, dziękuję, udany. Mający się do zeszłego weekendu niczym Lady Gaga w wesji scenicznej do Lady Zgagi w wersji saute:
(makijaż rewelacyjnie wprost powiększający gałę optycznie ;)
vs
Znalazłam nawet odpowiedni poster promocyjny:
;)
(makijaż rewelacyjnie wprost powiększający gałę optycznie ;)
vs
Znalazłam nawet odpowiedni poster promocyjny:
;)
Etykiety:
celebryci,
prywatny akwen,
weekend
wtorek, 20 września 2011
Pająk Picassa
To tylko taki chwytliwy tytuł. Tak naprawdę wygląda jakby uciekł z jakiegoś rysunku Miro oraz ubrał się w haute-couture u Galiano (te mufki mmm).Eva Minge powinna go nosić jak Dama łasiczkę albo jak Paris Hilton ciułałę, a Pudelek byłby nią nienasycony.
Absolutnie artystyczny a zarazem wygimnastykowany. Co prawda wyraz gęby trochę tępy, ale nie można mieć wszystkiego, zwłaszcza jak ma się 4 mm. Gdyby jednak wyprodukowano go w większej skali - jestem na tak. Zwłaszcza że najwyraźniej poszukuje dziewczyny. Oh.
Już nie chcę mieć psa.
Absolutnie artystyczny a zarazem wygimnastykowany. Co prawda wyraz gęby trochę tępy, ale nie można mieć wszystkiego, zwłaszcza jak ma się 4 mm. Gdyby jednak wyprodukowano go w większej skali - jestem na tak. Zwłaszcza że najwyraźniej poszukuje dziewczyny. Oh.
Już nie chcę mieć psa.
niedziela, 11 września 2011
Koniec dekady spadających samolotów
Ach, zapomniałabym. Wszystkiego najlepszego.
Zamknijmy już tę dekadę spadających samolotów, co?
Ciekawe, że społeczeństwo amerykańskie kultywuje swoją avioniczną tragedię już okrągłą dekadę, a nasze ledwie po roku śmiertelnie się tym znudziło.Hm.
Z innej beczki, dla pokrzepienia serc - Instytut Lotnictwa przeżywa w tym roku 85-lecie.
Kilka okazjonalnych plakatów z tej okazji:
Tak, zwłaszcza ten ostatni, wyróżniony plakat w kontekście wrześniowej rocznicy WTC, bardzo mnie pokrzepił. Jak cholera wręcz.
Zamknijmy już tę dekadę spadających samolotów, co?
Ciekawe, że społeczeństwo amerykańskie kultywuje swoją avioniczną tragedię już okrągłą dekadę, a nasze ledwie po roku śmiertelnie się tym znudziło.Hm.
Z innej beczki, dla pokrzepienia serc - Instytut Lotnictwa przeżywa w tym roku 85-lecie.
Kilka okazjonalnych plakatów z tej okazji:
Tak, zwłaszcza ten ostatni, wyróżniony plakat w kontekście wrześniowej rocznicy WTC, bardzo mnie pokrzepił. Jak cholera wręcz.
Etykiety:
Ameryka,
katastrofy,
narodowo,
plakaty
niedziela, 4 września 2011
Oswajanie swojego miasta czyli Pourlopowy weekend
Piątek
Wyposażona w narzędzie o tyleż efektowne, co niezbyt zabójcze, czyli tapetę, wyruszam w miasto. Pragnę oswoić weekend w moim mieście, znowu się w nim zakochać, lub przynajmniej – patrząc realnie – chociaż powtórnie przyzwyczaić. Niestety wieczór kończy się nadspodziewanie szybko. Imprezujący znajomi liczebnością i entuzjazmem przypominają odwrót konfederackiej armii w końcówce wojny o ustanowienie hedonistyczno-tanecznych stanów pourlopowej wesołości. Większość jest na urlopie (hallo! dzieci poszły do szkoły, już wrzesień! wracać mi tu i pracować na zus!); są wreszcie i ci, którzy po wakacjach postanawiają porzucić hulaszczy tryb życia, picie i palenie i ogólnie pouprawiać sporty łamane na imprezy kulturalne, co chwilowo mnie nie interesuje.
Sobota
Wyposażona w narzędzie o tyleż efektowne, co niezbyt zabójcze, czyli tapetę, wyruszam w miasto. Ci, którzy imprezowali wczoraj, a rzygali rano, niezdatni są do czynów bardziej heroicznych niż zamawianie rosołów w każdej napotkanej knajpie, oraz snucia psychologizujących analiz własnego życia i ostatniego związku przy kuchennym stole we własnym domu, co oczywiście interesuje mnie zawsze, ale chwilowo jakby mniej.
Nie mogę znowu dopuścić, żeby ten precyzyjny wysiłek, od którego tak odwykłam, a który włożyłam w pomalowanie swojej facjaty tak po prostu się zmarnował – w końcu obcowanie z nią w lustrze, to już nie ta przyjemność to kiedyś (po namyśle: jeszcze mniejsza przyjemność niż kiedyś). Wysiłek jednak nie na tyle obfitujący w trwałe rezultaty, żeby przetrwać do jutra, jak sądzę. Ale nie mówmy hop. Noc jeszcze młoda.
Niedziela
Wyposażona w resztki wczorajszej tapety na wczorajszej gębie siedzę przed domem, palę papierosa, wachluję się wiązką rukoli i ziewam. Po czym wracam do łóżka, ale ponieważ niestety wylewam do niego kawę, czuję się zmuszona znowu wrócić do punktu wyjścia, czyli przed dom. Nie mam kawy, więc znowu ziewam.
Jutro poniedziałek. Nienawidzę mojego pourlopowego życia.
Wyposażona w narzędzie o tyleż efektowne, co niezbyt zabójcze, czyli tapetę, wyruszam w miasto. Pragnę oswoić weekend w moim mieście, znowu się w nim zakochać, lub przynajmniej – patrząc realnie – chociaż powtórnie przyzwyczaić. Niestety wieczór kończy się nadspodziewanie szybko. Imprezujący znajomi liczebnością i entuzjazmem przypominają odwrót konfederackiej armii w końcówce wojny o ustanowienie hedonistyczno-tanecznych stanów pourlopowej wesołości. Większość jest na urlopie (hallo! dzieci poszły do szkoły, już wrzesień! wracać mi tu i pracować na zus!); są wreszcie i ci, którzy po wakacjach postanawiają porzucić hulaszczy tryb życia, picie i palenie i ogólnie pouprawiać sporty łamane na imprezy kulturalne, co chwilowo mnie nie interesuje.
Sobota
Wyposażona w narzędzie o tyleż efektowne, co niezbyt zabójcze, czyli tapetę, wyruszam w miasto. Ci, którzy imprezowali wczoraj, a rzygali rano, niezdatni są do czynów bardziej heroicznych niż zamawianie rosołów w każdej napotkanej knajpie, oraz snucia psychologizujących analiz własnego życia i ostatniego związku przy kuchennym stole we własnym domu, co oczywiście interesuje mnie zawsze, ale chwilowo jakby mniej.
Nie mogę znowu dopuścić, żeby ten precyzyjny wysiłek, od którego tak odwykłam, a który włożyłam w pomalowanie swojej facjaty tak po prostu się zmarnował – w końcu obcowanie z nią w lustrze, to już nie ta przyjemność to kiedyś (po namyśle: jeszcze mniejsza przyjemność niż kiedyś). Wysiłek jednak nie na tyle obfitujący w trwałe rezultaty, żeby przetrwać do jutra, jak sądzę. Ale nie mówmy hop. Noc jeszcze młoda.
Niedziela
Wyposażona w resztki wczorajszej tapety na wczorajszej gębie siedzę przed domem, palę papierosa, wachluję się wiązką rukoli i ziewam. Po czym wracam do łóżka, ale ponieważ niestety wylewam do niego kawę, czuję się zmuszona znowu wrócić do punktu wyjścia, czyli przed dom. Nie mam kawy, więc znowu ziewam.
Jutro poniedziałek. Nienawidzę mojego pourlopowego życia.
Etykiety:
prywatny akwen,
weekend
piątek, 2 września 2011
No i co tam po powrocie?
Ogród się rozhulał i rozbujnił. Tak przejrzałe, że aż znudzone maliny wiszą tuż nad ziemią na uginających się krzakach. Orzechy włoskie wiszą z kolei buńczucznie, gotowe przyprawić mnie o zatrucie pokarmowe, ponieważ wiem, że tak jak w zeszłym roku nie będę mogła się oprzeć, aby nie zjeść na raz co najmniej kilograma. Z mało efektownych roślin, które wyglądały jak z dupy, porobiły się olśniewające kwiaty ( czyli zupełnie na odwrót niż ze mną po powrocie z urlopu ;(
A komary tną tak ja tły, heh. Ok – tną tak, ja cięłły.
Znowu polszczyzna, blee.
A komary tną tak ja tły, heh. Ok – tną tak, ja cięłły.
Znowu polszczyzna, blee.
Etykiety:
komary,
lato,
prywatny akwen
Subskrybuj:
Posty (Atom)