Abyśmy niepotrzebnie nie
żyli w strachu kolejnych 11 miesięcy, telewizja już dziś (tzn.wczoraj) raczy nas dokumentem
o kulturze Majów i spodziewanym na 21.12.2012
nie tyle końcu świata (co jest określeniem popkulturowo umajonym),
ile o spodziewanej katastrofie klimatycznej, która swoją skalą nie przyczyni
się do naszego dalszego przetrwania.
Jako dziecko Majów miałam w
małym palców, bardzo mnie ta kultura interesowała, a zwłaszcza wyrywanie serc, które przemawiało do
mnie bardziej niż ich łamanie na łamach Emilki ze Srebrnego Nowiu i Ani z
Zielonego, która to znajomość tematu nastąpiła dopiero później, w ramach prób
przystosowania do świata dziewczęcej grupy rówieśniczej. Majowie z powodu
braku prób przystosowania nie
przetrwali. Kulturą Majów przestałam się interesować z powodu wystąpienia objawów zdrowego rozsądku
uznając, że i tak nigdy nie uda mi się pojechać i zobaczyć na własne oczy cywilizacji, która tak lekką ręką rozrzucała po schodach świątyń narządy, które z takim patosem się teraz transplantuje.
Mur w Berlinie runął i zasypał
ostatecznie tę fascynację (w sensie czasowym, a nie dosłownym oczywiście).
Acha, krótkotrwale była też inklinacja do
Inków, po której pozostał tylko zwyczaj picia Inki. Heh.
Dziś jednak postanowiłam
sobie przypomnieć dawne dzieje i ich współczesną interpretację, również w
ramach przekonania, iż nadawanie dokumentów to jedyna sensowna misyjność,
jakiej telewizja publiczna powinna się oddawać. Niestety poziom dokumentu wpędził mnie (w dość
krwawy zresztą) sen.
Kilka majowych rozwiązań
wydaje się jednak bardzo na czasie, zwłaszcza przed Euro 2012 – w kulturze
Majów po meczu piłki nożej kapitanowi przegranej drużyny ucinano głowę.
Ot i jest rozwiązanie, żeby
nasi w końcu się zmobilizowali.
Natomiast jako patriotka 1 stycznia poczułam się zobowiązana wysłuchać kilku
polek. Ostatecznie walców. Czyli obejrzeć transmisję Koncertu
Noworocznego w Złotej Sali Wiedeńskiego Towarzystwa Muzycznego (transmisję z Sali Srebrnej bym rzecz jasna olała)
Polki skoczne, co po sylwestrowym zgonie jest rzeczą istotną, zwłaszcza w niedzielę o północy, kiedy to transmisja ma miejsce ;). Sam koncert okraszony
cudnym chórem małych
chłopców, który w dobie takiego rozwoju pedofilii wydaje się całkiem na miejscu. (Skoro mówi się, że muzyka łagodzi obyczaje, niech i pedofilom złagodzi, ukazując nowy kontekst małych chłopców zastosowania). Plus aksamitny głos Bogusława Kaczyńskiego z offu, który to Bogusław (zmora muzycznego ukulturalniania w dzieciństwie) okazuje się jeszcze żyje.
Nie minął tydzień
Nowego Roku, aż już dwa razu kisiłam dupsko przed telewizorem. Zgroza.