Acha, zapomniałam się
pochwalić, że wygrałam ostatnio w konkursie Lok w Kroku 2014. Hura!
Pewnie
dlatego, że teraz wszyscy się depilują ;). Oraz pewnie dlatego, że nikt inny
nie startował. Oczywiście uważam, że konkursową konkurencję należy traktować bezwzględnie,
a do zwycięstwa dążyć po trupach. Nie mniej skoro moja osobowość nie
wygenerowała odpowiednich psychicznych atrybutów do realizacji takiego planu,
jedynym rozwiązaniem pozostaje startować w konkursach, gdzie na 100% można
zostać zwycięzcą. Czyli takich, gdzie jesteśmy jedynym uczestnikiem a zarazem
jurorem. Oraz gdzie nikt nas nie naciąga nas koszty głosowania. (Chociaż
przyznaję, że przekupiłam się ciastkami, więc pewne koszty były. Konkretnie trzy
pięćdziesiąt).
Nie, wcale nie wyśmiewam się z
tych, którzy w lutym prosili o smsy, a teraz dochodzą do siebie po uczestnictwie
w gali, pokazanej nawet w tvnie. Mam nadzieję, że wasze rodziny spłacą kredyty
zaciągnięte na pomoc fundacji z dziećmi w tytule. Mam nadzieję, że będziecie
umieli wrócić do normalnego życia po tej dawce celebryctwa, która tak odmienia
człowieka, że człowiek nie umie już minąć żadnego budynku, bez ustawiania się ‘na
ściance’. Że zagościcie w telewizji śniadaniowej i w radiu w porze kolacji.
Wcale wam nie zazdroszczę.
Cieszę się waszym sukcesem. Prowadzicie takie mądre, wartościowe blogi, więc
nic dziwnego, że was doceniono. Serwujecie kosztowne intelektualnie wywody o
nowych zjawiskach w świecie, przytaczacie pouczające anegdoty z życia, penetrujecie
mroczne zakamarki egzystencji człowieka, piszecie o literaturze, nie tylko tej
najnowszej. O literaturze jako sposobie na życie. Nie o modzie, gadżetach dla
mam, marketingu, oszczędzaniu i filmach. W jury zasiadają ludzie kultury, a nie
stylistki, kierowcy rajdowi, misski i pogodynki, zmieniające w trakcie życia zawodowego
płeć.
No i wiadomo, że liczy się
jakość, a nie ilość.
Oh, wait. Chyba pomyliłam imprezy
i zasady.
No coś takiego.
Oh, wait. Nie wiem, czy
kojarzycie o czym mówię, bo nikt już o tym nie pamięta. Skoro panuje
cywilizacyjny altzheimer na newsy, w których giną miliony, to cóż dopiero na
jakieś konkursy w rodzaju Blog Roku.
Ale nie martwcie się, te same
chętki panują w wyścigu do fotela prezydenckiego. Kto żyw i zasobny w choć pół
promila ambicji politycznych, tworzy listy poparcia i zbiera podpisy (choć
osobiście uważam, że powinny być raczej smsy, z których dochód poszedłby na
służbę zdrowia). Oby tylko w książeczce do głosowania być w pierwszej
dziesiątce!
Wygra, jak zwykle, jakość
polityczna.
Ale mogę sobie gadać. Za rok i
tak wszyscy odtańczymy ten sam taniec fantasmagorycznych ciągot do blogerskiej
sławy. To znaczy wy odtańczycie, bo ja znowu wygram, ha!
Chociaż kończą mi się pomysły,
jak zatytułować przyszłoroczny konkurs (w bocznej szpalcie pysznią się
poprzednie edycje, można naocznie stwierdzić, że idzie to w złym tendencyjnie
kierunku ;) ..... A tymczasem znowu trwa Share Week, gdzie można polecać swoje ulubione blogi [klik] Mój blogowy impet oklapł, zatem do oddawania na mnie głosów przymuszam was równie gorąco, co co depilacji ;).
Sprawa z niedzielnym Dniem Kobiet ma się tak, że w
poniedziałek podarły się rajstopki, a we wtorek zwiądł goździk, com je te dary dostała.
Tymczasem trzeba było w między czasie iść do pracy. I co też tam, może taką
kobietę jak, nie przymierzając ja, spotkać w tej pracy? No niestety nie stare,
dobre, tradycyjne molestowanie. (Gdyż niestety nadal jest dosyć chłodno, zatem przez warstwy 4 swetrów mogłabym nie poczuć, że ktoś mnie gdzieś klepnął, hm)
Ale wybierać jest w czym, hoho. Zawsze pozostają nowoczesne i kosmopolityczne techniki psychiczne.
Dzisiaj przyjrzymy
się sposobom dręczenia kobiet w pracy.
Zapożyczymy, poprzez zacytowanie, taką oto inwentaryzację dręczeń od
profesjonalistki, Violetty Rymszewicz, która pisze o takich 'flirtach' na swoim blogu (linki poniżej).
Nie to, żebyśmy intuicyjnie nie znały poniższych technik, ale po lekturze można będzie ciemiężycielowi bardziej erudycko zripostować, że np: "Nie ze mną te numery z Withholding łamane przez Trivializing, ciulu!"
No to zaczynamy:
"Kobietom (nie tylko tym robiącym kariery)
przykleja się łatki. Takie słowne bicze – publiczne chłostanie epitetami,
werbalna przemoc w najczystszej postaci. Doliczyłam się czterech
epitetów-etykiet, które raz przyklejone nie dadzą się już zmyć ani oczyścić, a
zespół (nie tylko jego męska cześć) będzie powtarzał je zawsze wtedy, kiedy
kobieta-szef zechce zarządzać i egzekwować obowiązki.
Szmata/kurwa
– to ta, która chce cieszyć się swoją seksualnością. Nie musi nawet romansować
w pracy, wystarczy że jest seksowna, uwodzicielska i strojem podkreśla swoje
fizyczne atuty.
Pasztet/maszkaron
– to ta inteligentna, ale w oczach mężczyzn (i podwładnych kobiet) niewystarczająco
atrakcyjna. Ta etykieta jest szczególnie bolesna, bo drastycznie przypomina
kobietom o tym, że ani pozycja zawodowa ani wykształcenie nie gwarantują im
takiego szacunku i uznania, jaki daje młodość i uroda.
Suka/wywłoka
– to kobieta z charakterem, asertywna, skuteczna i…. zbyt inteligentna. To
kobieta, z którą nie dość bystry facet nie wchodzi w dyskusję, bo przepada w
przedbiegach. A tego panowie nie lubią. Nie lubią, więc upodlą kobietę.
Przykleją łatkę suki i po sprawie. Polscy macho z sukami/wywłokami przecież nie
dyskutują.
Wariatka/idiotka
– tę etykietę zostawiłam na koniec, bo kojarzy mi się z pewną dramatyczną
historią.
Tuż po skończeniu wieloetapowej, skomplikowanej
rekrutacji pracodawca zaprosił 4 najlepsze osoby na spotkanie (3 mężczyzn, 1
kobietę) i ogłosił, że mimo ustaleń i obietnic nie zatrudni żadnej z nich.
Stanowiska nie są już otwarte.
Panowie jak jeden mąż wpadli w szał – były
krzyki, wyzwiska i przekleństwa – agresja w najczystszej postaci. Kobieta
siedziała milcząc. W apogeum męskiego szaleństwa zaczęła głośno łkać. Była
wyraźnie zdenerwowana, a łzy wyciszały emocje. Co zrobili panowie?
Panowie całą agresję i wściekłość skierowali na
płaczącą i jej łzy. Wykrzykiwali, że zachowuje się niedojrzale,
nieprofesjonalnie i reaguje jak… wariatka. Okazuje się, że chamstwo, wrzaski i
wyzwiska mieszczą się w ramach akceptowalnych zachowań biznesowych. Kobiece łzy
– już nie.
Ta łatwość etykietowania kobiet jest męskim
sposobem na kontrolę i manipulację. Kobieta lekceważona, traktowana
protekcjonalnie, poniżana i oskarżana o szaleństwo zawsze już będzie wątpić w
racjonalność swoich ocen i reakcji."
Teraz mały przerywnik, świadczący o tym, że pewien rodzaj skrzywionej wizji kobiecości nosimy w sobie, niczym zużyty tampon.
"Gaslighting jest formą przemocy emocjonalnej
najczęściej stosowaną wobec kobiet w pracy. Początkowo w psychologii o
technikach z tej grupy mówiło się wyłącznie w kontekście toksycznych małżeństw
i związków. W tym przypadku sprawcami byli zarówno mężczyźni jak i
kobiety. Jednak, od początku lat 90-tych i większego udziału kobiet na rynku
pracy o przemocy z grupy „gaslighting” mówi się, jako o najczęstszej
zawodowej formie agresji mężczyzn wobec kobiet w pracy.
Podstępność technik z tej grupy polega na tym, że
przemocowiec (osoba stosująca przemoc) doprowadza swoją ofiarę do zwątpienia
zasadność jej ocen, odczuć i doświadczeń. Ofiara zaczyna wierzyć, że
tylko opinie oprawcy są prawdziwe i wątpić we własną zdolność podejmowania
trafnych decyzji.
Gaslighting często wyprzedza inne rodzaje emocjonalnego
i fizycznego znęcania się. Przemocowiec osłabiając zdolność oceny sytuacji
ofiary, z czasem osłabia również jej zdolność do samoobrony.
Termin „gaslighting” pochodzi z napisanej w 1938
roku, sztuki „Gas Light”. Autor, Patrick Hamilton, opisuje małżeństwo, w którym
mąż usiłuje doprowadzić żonę do szaleństwa. Za pomocą różnych sztuczek
doprowadza do tego, że kobieta zaczyna kwestionować własne zdrowie
psychiczne.
Techniki z grupy “gaslighting”
Techniki stosowane w tej formie przemocy są zazwyczaj
bardzo subtelne i przez to trudne do rozpoznania. Celem osoby stosującej tę
formę przemocy jest to, aby ofiara możliwie najdłużej pozostała nieświadoma
stosowanej agresji.
Najczęstsze techniki z grupy gaslighting:
Odmowa (ang. „Withholding”)
– sprawca
udaje brak zrozumienia dla ocen i opinii ofiary, nie słucha, odmawia dzielenia
się swoimi emocjami. Zachowuje się jak osoba, od której „odbijają się” słowa,
opinie i prośby ofiary.
Przykłady:
„Znowu zaczynasz!?”
„Nie będę słuchać tych
bzdur”
„Wiecznie się mnie
czepiasz!”
„To Twoja wina” („Countering”)
– technika,
w której sprawca cyklicznie poddaje w wątpliwość oceny, wiedzę i opinie ofiary.
“Sprawdź to, żeby znowu
nie opowiadał (a) głupot”
„Czy ty niczego nie
umiesz zrobić dobrze?”
„Potrzebuję tu kogoś lepszego,
kogoś, kto się na tym zna.”
Ta technika jest wyjątkowo skuteczna przede
wszystkim dlatego, że podważa wiarę w umiejętności oceny sytuacji, wiedzę i
kompetencje ofiary. Może pojawiać się zarówno pracy jak i życiu prywatnym.
Czasami przyjmuje formę wypowiadanych w gniewie oskarżeń typu:
„Przesada!”, „Histeryzujesz!” lub bardzo popularne – „To Twoja
wina!”, „Spójrz na siebie”
Umniejszanie („Trivializing”)
– osoba
stosująca techniki z tej grupy stara się sprawić, by opinie ofiary wydawały się
nieważne, nieprzemyślane i nie warte uwagi:
„Co Ty gadasz?”
„Co za bzdury!”
Do poza-werbalnych reakcji z tej grupy należy
przerywanie wypowiedzi i np. powtarzające się gesty dezaprobaty – odwracanie
się plecami do mówiącego lub wyraźne lekceważenie.
Zapominanie i odmowa (ang.”Forgetting” and „Denial”).
W tej technice, sprawca
cyklicznie udaje, że zapomniał o sytuacjach, słowach, obietnicach,
wydarzeniach, które naprawdę miały miejsce.
Do najczęstszych werbalnych reakcji z tej grupy należą:
„O czym Ty mówisz?”
„Czy niczego nie nauczono
Panią (a) na studiach?”
Najczęściej wszystkie powyższe techniki są
używane łącznie lub się na siebie nakładają. Celem jest zazwyczaj to, by ofiara
zwątpiła w sprawność swojego umysłu, dobrą pamięć i zdolność do kojarzenia
faktów i podejmowania decyzji. Zawsze chodzi o to, by pozbawić ofiarę zdolności
do niezależnej oceny sytuacji.
Czy jesteś ofiarą przemocy emocjonalnej z grupy “gaslighting”?
Znana amerykańska psychiatra Robin Stern,
opracowała zestaw symptomów charakterystycznych dla osób, które padły ofiarą
przemocy emocjonalnej z grupy “gaslighting”:
Masz skłonność do wątpienia
w siebie, swój potencjał i jakość podejmowanych decyzji. Znajomi i rodzina
mówią o Tobie, że jesteś niepewna (y) siebie.
Myślisz, że jesteś
przewrażliwiony i zbyt wrażliwy.
W pracy czujesz się
zakłopotany, niepewny swoich umiejętności i masz uczucie
„nie-przystawania”, nie-pasowania do reszty zespołu.
Zdecydowanie za często
bierzesz odpowiedzialność na siebie i przepraszasz nawet, jeśli obiektywna
„wina” nie leży po twojej stronie.
Nie rozumiesz, dlaczego
pomimo obiektywnie dobrego życia, często czujesz się nieszczęśliwa (y) i
niespełniona(y).
Często tłumaczysz
usprawiedliwiasz złe zachowanie partnera przed znajomymi i rodziną.
Nawet, jeśli z czymś się
nie zgadzasz lub uważasz za złe lub niewłaściwe nie masz dość odwagi i
pewności siebie, by się przeciwstawić i podzielić się swoją opinią.
Kłamiesz, aby uniknąć
odpowiedzialności lub nie przyznać się do porażek życiowych.
Masz kłopot z podejmowaniem
nawet najprostszych decyzji.
Marzysz, by być inną osobą
– bardziej wyluzowaną, pewną siebie, radosną i szczęśliwą.
Czujesz, że jesteś osobą
beznadziejną i nikomu niepotrzebną.
Myślisz, że w niczym nie
jesteś wystarczająco dobry.
Myślisz o sobie, jako o
fatalnym pracowniku, żonie, matce/ojcu lub przyjacielu.
Chyba jedynym sposobem obrony przed manipulacją i
przemocą emocjonalną jest jej obnażenie i wiedza o procesach, którym podlegamy.
Ta wiedza pozwala działać – mówić o wyrządzanej krzywdzie i ewentualnie
poszukać profesjonalnej pomocy prawnej i wsparcia psychologicznego."
via Gaslighting – o przemocy emocjonalnej, nie tylko w pracy {klik}
Miałam kiedyś taką koleżankę, obsadzoną wówczas na etacie
kandydatki na przyjaciółkę, która jak coś mówiła, to wszyćko infantylizowała.
Wiecie, co to za typ: pysiu-mysiu, pimpci-rymci. W dodatku takim dziecięcym
głosikiem. Nawet nie mogę przytoczyć przykładów, bo mój odział pamięci w te
pędy wszystko na bieżąco usuwał, żeby nie oszaleć. Doprawdyż, miałam ochotę po
każdej jej kwestii wziąć zmitokę, szufelkę i przy ich pomocy wymieść jej z
gębuni wszystkie zębusie. Kurwica paniczna mnie ogarniała, taka w rodzaju: co
ja tu robię z tą za chwilę bezzębną dzidzią piernik, aaa! No ale gdzieś tam w
środeczku tliło się we mnie przekonanie, że to będzie jeszcze mądry człowiek,
rozwojowy, tylko po prostu ma taki ETAP.
Niektórzy to mają w wieku lat pięciu,
inni w wieku lat dwudziestu pięciu, niestety. Przy czym określenie niektórzy zawsze w takich przypadkach
odnosi się do kobiet, bo 25-letni facet mówiący GŁOSIKIEM, na 100% jest gejem
albo ofiarą ciężkiego urazu neurologicznego. Tymczasem z babami bywa różnie:
seks uprawia toto permisywnie od 14 roku życia, ale jeszcze 10 lat później gra słodką
dzieweczkę zbiegłą ze żłobka. Co ja mówię gra – ona jest słodką dzieweczką,
ewentualnie wciela się w nią jakiś duch XIX wiecznej słodkiej dzieweczki, taki
arcydzieweczkowy dybuk.
A teraz przepraszam na chwilę, muszę pójść do kącika i
dyskretnie wrzasnąć kurwamać, inaczej
szlag trafił całe, wypracowywane latami, wyparcie tych dzieweczkowych
wspomnień.
No, już mi lepiej.
Już jestem z powrotem.
Co niewyobrażalne, infantylizacja słownikowo-głosikowa
działała na facetów, aczkolwiek nie bezterminowo. To zupełnie jak z typem babochłopa, który też działa na
niektórych facetów i też w ściśle określonym interwale czasu, zwykle krótkim.
Gdyż przeciętny chłop zafascynowany niezwykłą chucpą i siłą osobowości
babochłopa daje się ponieść wizji, że nie będzie musiał o niczym decydować i
nic robić. Ale potem jednak te postkoitalne teksty, w rodzaju: ‘Kopsnij mi
szluga, melepeto’ trochę go otrzeźwiają. I pragnie taki chłop długich włosów,
sukienek w kwiatki i domowej szarlotki. Oraz żeby drapać go w krocze z
okrzykiem ‘Misiu’ pazurami raczej obleczonymi w lakier niż opuszkami palców
zdartymi heblarką.
Znam też chłopców, którzy latami szarpią się od infantylin
do babochłopów, nazad z powrotem. Co jest dziwne, bo wydawało by się, że to są
inne grupy docelowe. Ale wszystkie postawy skrajne powodują u odbiorcy traumy i
chęć spróbowania całkowitego przeciwieństwa. Tak to przynajmniej to wygląda
wedle moich obserwacyj.
Pewnie dlatego byłyśmy swojego czasu z ową infantyliną
doborowym duetem, takim dwubiegunowym stylistycznie, pełne spektrum odbioru
kobiecości. Pewnie dlatego w takich duetach występowałam nie raz. Aż mi się to
znudziło, bo zaczęło grozić utratą tożsamości pciowej. I że odplamiacz nie zadziała.
Ostatnio spotkałam po latach infantylinę i wszystko już u niej dobrze. Przeszło jej. A nawet
role się jakby odwróciły. Ja zbezbronniałam. Ona jest niezwykle konkretną
kobietą sukcesu.
Mówi normalnym głosem, a nie głosikiem. Nie używa określeń
typu piniążki, nawet nie pieniądze, tylko od razu karta debetowa. Mówi briefy, lejouty, kejsy, czardże i takie tam, aż się dziwuję, że pomiędzy
tymi zangielszczonymi zezwłokami są polskie czasowniki. Powiedziała mi też, że 'ASAP się już nie mówi, bo to jest passe, że
przecież wiadomo, że teraz wszystko w życiu jest ASAP'. Tak wydoroślała, iż
poczułam, że o ile ASAP nie spożyję tabletki APAP, to head zwieńczający moje
korpo zacznie pulsować z powodu paniki, że aż niektórzy TAK profesjonalnie
dorastają, a ja co najwyżej proekologicznie zbabiochłopiałam. Aż cud, że nie
żuję tytoniu i nie spluwam gdzie popadnie, ale nie mam pomysłu gdzie, bo
przecież nie pomiędzy karty debetowe.
Prędzej między grządki ogrodowe. Eh.
Zatem, jak sądzę, istotne nie są charakterologiczne
fatałaszki infantylnio-babochłopskie, tylko kwestia życiowego tempa. Ona zawsze
była ASAP, a ja zawsze byłam SAPU-SAP (od sapania).
No ale co sobie pokomplementowałyśmy, to nasze ;).
Mały kramik, a w nim: misz-masz fos-pasów, od Sasa do USA, ad rem w fazie REM, kazamaty codzienności, merytoryczne peryferie, kulturowe perturbacje, psycho-socjo dywagacje.
Kopiowanie tekstów z tego bloga bez zgody i błogosławieństwa autorki podlega karze ustawowej, nieprzyjemnościom towarzyskim oraz ogniowi piekielnemu. I mean it!