czwartek, 16 lutego 2012

Sikorkowy catering. Oraz Jak dozorca odśnieżał a carewna w kożuchu chadzała

Zawsze źle znosiłam zimę. Już od tej pierwszej, srogiej, kiedy się urodziłam. Zabrakło wtedy mleka w proszku i wszyscy się martwili, że nie przeżyję, ale przeżyłam, w związku z tym zaczęli sądzić, że może coś ze mnie wyrośnie, ale nie wyrosło.
Ale po ostatnich wakacjach, kiedy w końcu odtajałam w 40-stopniowej prażance z południowego słońca - wyjątkowo źle.
- W tym tygodniu jest wernisaż, przegląd filmowy i koncert – mówi mi M., a ja pytam co będzie raczej pod koniec marca, kiedy - jak myślę - będzie można rozważyć możliwość wyściubienia nosa poza ciepłe domostwo w celach innych niż Absolutnie Niezbędne.
Porzuciłam resztki godności i zaczęłam wychodzić w o dwa numeru za dużym kożuchu, który w patriotycznym odruchu kupiła na upadłościowej wyprzedaży jakieś krajowej firmy kożuszarskiej moja madre oraz wielkiej, futrzanej czapie z lisa.
Znajomy właściciel lokalnego centrum dystrybucji prasy, zwanego też czasem kioskiem ruchu, za każdym razem, gdy mnie widzi woła wesoło, ze wschodnim zaśpiewem:
- Carewna przyszła!
Co było zabawne za pierwszym razem, teraz mam jedynie ochotę sprzedać mu jakiegoś bolszewickiego kopa. Jak i całej tej zimie.
Na osiedlu wszystkie blokowe piękności mobilizują oziębłe członki w celach przeprowadzenia osiedlowych flirtów z dozorcą, niezbyt jakoś skorym do odśnieżania, skoro i tak za chwilę zasypie mu łopatologiczny owoc jego pracy. Moi rodzice mają dozorczynię marki żeńskiej, więc praca jest przynajmniej solidnie wykonana.
Tymczasem sikorki nie chcą żreć słoniny, na którą się w dużej ilości szarpnęłam. Może tym warszawskim cholerom nie odpowiada design karmnika, uczynionego bezgotówkowym sumptem własnym? Wszyscy mają teraz parcie na tak wysokie standardy mieszkaniowe, że sikorek to najwyraźniej też nie ominęło. Muszę przyznać, że nie wygląda to nawet w połowie tak dobrze:









































































































Znalazłam nawet karmnik bibliotekarski ;)
( tytuły - dowolne)

4 komentarze:

  1. O, widzisz, też notka z podobnego okresu, a nie dotarłabym gdyby nie temat powtarzania wspomnień :)

    Najłatwiejsze z tego wszytskiego chyba są te dwie podstawki do kwiatków na drucie - ale kot i domek nietoperka - super :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak gwoli prawdy historycznej- te z otworami to nie karmniki , tylko budki lęgowe. Sypialnia, nie jadalnia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niby tak, ale my, mieszkańcy marnych M, co to mamy jadalnie w sypialni i vice versa, nie będziemy ptaszkom (zwłaszcza wyposażonym w te wypasione dizajny) rozróżnienia czynić - jeszcze czego - zazdrość ;)

      Usuń
    2. I kłaniam się wylewnie - uwielbiam pana K. i jego kaczkę ;)

      Usuń

No to cyk! Nie ma się co pieścić.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...