niedziela, 29 września 2013

Muzyczne łajzy, wielki granitowy tort i pytanie o sens życia czyli i w niedzielę nie tracimy hartu ducha!

W niedzielne popołudnie powinno być cudnie. Ale jak się już człowiek naje na obiedzie rodzinnym tych ciężkostrawnych schabowych (tj ups, pardon, duszonej na parze soi w plastrach parmezanu z temperowaną w roszponce truflą) to zaczyna (czasem) pod wpływem wzmożonego metabolizmu, co odciąga krwie z osłabionego merytorycznie mózgu, rozkminiać różne kwestie, deliberować nad życiem, jego sensem i bezsensem i ogólnie wpychać ikrę z powrotem do jesiotra. Kiedyś to się chodziło do kościoła wtenczas, w niedzielne popołudnie. Później do marketów. A tera to nie wiadomo gdzie iść. 
 Może do sztonhendż?
A ta końcowa debata wokalisty z chórkiem i product placement Hondy wprost wyborna ;)

Dzisiaj można iść do Łazienek posłuchać ostatniego w sezonie koncertu Chopinowskiego (kto nie z Warszawy może się zamknąć w łazience i se z aj-poda zapodać, co może i zdrowszym być, bo się tyłka na świeżym powietrzu nie odmrozi naonczas). Poza tym panie pianujące pod pomnikiem rzeczonego muzycznego dobra narodowego wyglądają jak łajzy. Rozumiem zasadniczo, że to nie Carnegie czy inny Hall, taka palcowa darmówka dla mas pochrząkujących, a po godzinnym koncercie to i posmarkujących, jednakże ubrać jakoś aligancko by się wypadało być może. No ale w końcu o muzykę chodzi, można siedzieć z zamkniętymi oczami. Czasem to lepiej zamknąć, jak się tak tyłek w tyłek na szczuple dostępnych ławeczkach  siedzi z melomanami nieznanej konduity.

Tymczasem jeśli nie macie ochoty na melancholijnych szopenów, to polecam zapodane powyżej i poniżej dwie piękne piosenki grupy norweskich komików. Również z powodu, że zaznałam niedawno troszku dubstepu i innego wściekłego elektro, co to człowiek posłuchawszy i ciało w drganie wprawiwszy żałuje, że nie ma pod ręką jakiego ziela, co by mu poprawiło wciąg i owej muzy interpretację. Albo samca z biglem ;)
Wprost muszę się z wami podzielić tymi oto piosenkami zagranicznymi gdyż doskonałe są, pełne tych uroczo nieobecnych w tygodniu duchowych rozkminków, w sam raz na niedzielę.

Psajkodelicje fantazyjnie stylizowane na ciężkostrawny musical Misereblables. Oraz dzieci z wózków wypadające aaa ;)

Ale i tak najwięcej wejść zanotowała mozillowska ;) wersja Old mcdonald had a farm [klik]

piątek, 27 września 2013

Eryk lubi małych chłopców czyli Księga o Niewidzialnym Erica-Emmanuela Schmitta

Jeśli w notce biograficznej autora jest informacja, że pierwszą książkę napisał w wieku 11 lat to zawsze się zastanawiam, jakie kompleksy to ma leczyć i ile jest w tym, ewentualnie, marketingu wydawniczego. Każdy bowiem, kto miał w miarę rozgarniętych i nadających się do rodzicielstwa rodziców, w wieku 11 lat narysował komiks, napisał książkę albo namalował obraz. I nie klękajcie z tego powodu narody – chyba, że ktoś to natychmiast opublikował. Oczywiście chodzi mi takie o takie rodziny, które wyprodukować mogą kolejne czytelnicze pokolenie, które następnie do ręki weźmie taką książkę z taką notką i prychnie. I oczywiście chodzi mi o takich pisarzy, który po prostu opowiadają historie, a nie w wyrafinowany sposób bawią się językiem, dekonstruują język naginając go do kresu możliwości, kreują literacką budowlę z płynnej gry sylab, fraz, rymów. Bo wtedy rzeczywiście człowiek się zastanawia, kiedy to się zaczęło ten talent, ten dar, ta przypadłość.

W przypadku Erica-Emmanuela Schmitta COŚ jednak jest na rzeczy, bo każda jego (przeczytana przez mnie) książka ma zawsze jedenastoletniego bohatera. Plus minus. Dziecko, chłopca, nieletniego. Zawsze mamy jeden schemat: mały plus duży, dziecko i jego mentor (nigdy rodzic, który zazwyczaj nie staje na wysokości zadania i ogólnie jest do kitu). Plus parareligijny kiks jako dodatek. W Oskarze i pani Róży mamy umierającego pacjenta szpitala onkologicznego i opiekującą się nim wolontariuszkę. W Dziecku Noego mamy małego Żyda ukrywanego podczas wojny przez katolickiego księdza. W Panu Ibrahimie i kwiatach Koranu też mamy chadzającego do paryskich burdeli Mojżeszka (czy w przypadku 11-latka jest to w ogóle możliwe technicznie, hm?) adoptowanego przez prostego ale czułego Muzułmanina. W Zapasach z życiem 16-letniego podrostka i nauczyciela szkoły sumo. Jeden schemat, jedna scena z dwójką aktorów – tylko przebrania inne. Jest w tym jakaś tęsknota za stworzeniem dziecięcego bohatera na miarę dzieła Exupéry’ego, no ale Mały Książę może być tylko jeden, nieprawdaż i żadne rzucane po drodze uniwersalnie humanistyczne mądrości tego nie zmienią.
To nie tak, że mi się ta matryca nie podoba. Podoba mi się, co ma mi się nie podobać. Nieletni bohater zawsze ma większą szansę być uroczym i wzruszającym bardziej niż jakiś domorosły zgorzknialec (bo okoliczności u Schmitta niewesołe są, oj nie). Ale ileż można przepracowywać problem z nie umiejącymi stanąć na wysokości zadania rodzicami, aaa?

Z tej okazji galeria bardzo nieszczęśliwych dzieci Jill Greenberg


Najbardziej udaną wersją tego scenariusza wydaje się Oskar i pani Róża – w obliczu ostateczności, jaką jest śmierć dziecka, które jeszcze nie zaczęło tak naprawdę żyć, wprowadzanie przez mentorkę Różę idei Boga jako takiego ma nie tylko sens ale i bardzo pozytywny terapeutycznie wymiar. W całej reszcie mamy klockowe religijne zestawienia i pytania: czym judaizm różni się od chrześcijaństwa, czy wielbiciel Koranu może dogadać się z ofiarą żydowskiej powojennej traumy? Wniosek jest nieodmiennie ekumeniczny: chodzi o ludzi, o konkretnego człowieka i to kim jest, a nie to, jaką religię wyznaje. Czasem aż do przesady, bo ksiądz w Dziecku Noego który zachęconego jego dobrocią chłopca nie tylko odwodzi od przejścia na chrześcijaństwo ale nawet twierdzi, że to on sam powinien być Żydem – to jest kuriozum, które mogło zostać napisane tylko w naszym sekularyzującym XXI wieku. (Mam książkę w oryginale i listę nagród, które zdobyła ta pozycja, co daje nieco do myślenia jaki to też obraz Holokaustu jest obecnie pożądany). Zresztą Schmitt religię traktuje trochę jako rekwizyt, podkład religijny jest tłem dla rozważań o konkretnym bohaterze. Różnicą na poziomie basic, która w obliczu wszechogarniającego humanizmu w walce ze złem (czyli wojną oraz ta-dam: fatalnymi rodzicami) staje się bez znaczenia.
No ale czyta się dobrze, płynnie, a o to chodzi, c’nie? Także ostatecznie dzięki ci, literacka Emmanuelle, coś mi wypieściła kilka uroczych wieczorów ;)
I jeszcze jedno: Milarepa to żadna tam legendarna baśń tylko miks Anthony’ego de Mello i Jonathana Carrolla. Doprawdyż nie warta wspominania na okładce. Drogi wydawco.

Tytuł: Księga o Niewidzialnym
(Milarepa, Oskar i pani Róża, Pan Ibrahim i kwiaty Koranu, Dziecko Noego, Zapasy z Życiem)
Autor: Eric-Emmanuel Schmitt
Wydawnictwo: Znak, Kraków 2012

Jeśli nadal utrzyma się moja chęć brania udziału w czytelniczych wyzwaniach u Sardegny czyli Trójce E-Pik to pod koniec miesiąca możecie się spodziewać dwóch recenzyj. Rzekłam. A teraz idę zjeść legendarną w środowisku jedenastolatków Milupę ;)

niedziela, 22 września 2013

Jak wyprodukować serial, wypromować poprawne politycznie nadprzyrodzenia i odcinać od tego kupony

Szał kreatywno-decydencki w dziale do spraw seriali w Hollywood czy innym Serialforest wygląda tak (producent się pyta asystentów):
- Jadzia, a co tera modne jest?
- Wampiry!
- Niee, Jadzia, to wczoraj.
- Wilkołaki i mutanty!
- Jadzia ty wywłoku niedoinformowany, bo cię zwolnię!
- Takie co w myślach czytają i w te i wewte w czasie podróżujom?
- No może. Heeeeniu! Ty mi powiedz nierobie, w końcu za co ci płacę! Co tera modne jest?
- Modne takie co muszą mordować, chocia to dobre ludzie są. Kosmici, co nie wiadomo czy dobre są czy nie – w piątym sezonie się okaże. Bezczelne geniusze. Samotne detektywy, też geniusze albo kosmity. Upadłe anioły walczące z duchami, kosmitami i detektywami wampirami. I jeszcze jedno: odchodzę!
Oczywiście scenografia filologiczna jest inna, imiona zagraniczne, a ubrania eleganckie, ale poziom umysłowy ten sam.

Następuje nakładanie się na siebie modnych seriali. Z seriali oglądanych masowo i nagradzanych natychmiast wypączkowują seriale podobne. Jak mamy serial kryminalny o grzebaniu w starych sprawach to natychmiast mamy trzy inne, gdzie w starych sprawach grzebią się jeszcze bardziej. W jednym grzebie się facet, w drugim już babka, a w trzecim babochłop, co ma wizje. Bo tu występuje kalkomania na inny sławny serial, gdzie główny bohater ma wizje właśnie - jakiś taki nadprzyrodzony dar. W całkiem normalnym, realnym świecie, gdzie inni tego nadprzyrodzenia nie mają. Zaraz znowuż występuje kalkomania – w tym serialu bohater miał jedno nadprzyrodzenie, a już w następnym ma dwa. W następnym zaś nadprzyrodzenie mają wszyscy oprócz jednego, tego właśnie, który zostaje bohaterem.
I tak ze wszystkim.
Oddzielna materia to geniusze. O nie, nie ma co liczyć na bohatera który jest pracowity i do wniosków dochodzi za pomocą systematyczności, wiedzy i dedukcji – nie te czasy, to by była nuuuuda, panie. Geniusz ze świergotu ptaka i mrygnięcia okiem we wtorek wyczyta, że zabił X a Y to tak naprawdę Z. Geniusz musi być obowiązkowo problematyczny społecznie, a każden następny jest bardziej problematyczny niż poprzedni - jeden tylko bezczelny i złośliwy, kolejny to już kompulsywny histeryk, a potem już wio bez trzymanki – gej paranoik, narcystyczny kanibal, asperger z agorafobią, seksualny dewiant ze sznytami na zadku. No ale GENIUSZ więc wybaczmy i klęknijmy. Nie ma geniusza bez fobii. Bez ceny straszliwej w postaci takiej właśnie. Oraz (obowiązkowo!) nigdy bez asystenta do spraw kontaktów ze światem niegeniuszy. No wiadomix. Zwykły człowiek może odetchnąć z ulgą, że go to nieszczęście (bycia geniuszem) nie spotkało i że sam osobiście może se iść do sklepu i kupić kawałek sera. A taki geniusz siedzi w chałupie głodny, bo nie może (jak mu się asystent spóźnia, co się często zdarza, bo aktorzy drugoplanowi mają zakontraktowane mniej czasu ekranowego, nieprawdaż ;). 

Następuje też usprawiedliwianie złych bohaterów. Etyka telewizyjna bardzo elastycznie się prezentuje (aż ciekawym jesteśmy co z młodzieży na tym upasionej wyrośnie). Bo okoliczności, panie. Bo tamten był gruby i brzydki. Bo oko za oko to stare i nieaktualne – teraz to za oko drugie oko plus dwa zęby, w tym jeden trzonowy. Cała masa dewiantów społecznych jest przedstawiana w pozytywnym świetle, a jak się pojawia jakiś powiedzmy eee chrześcijaninosamarytanin, co mówi złu NIE, to go automatycznie do cna znienawidzamy (dobro i uczciwość to nuuuda, panie).
  

 No i dużo tej nadprzyrodzonej maści, dzisiaj serial bez efektów specjalnych opartych na nadprzyrodzeniach bohaterów ma nikłe szanse, żeby się przebić. Przyrodzenia są takie i owakie: baśniowe, kosmiczne, paranormalne, dużo w tym błysków i szybkiego poruszania się. Tylko gdzie ma nas to zaprowadzić? Staliśmy się tak poprawni politycznie, że musimy sobie wymyślać nowe gatunki, nowe nadprzyrodzenia, żeby się nad nimi wyżywać. Stąd konflikty między ludźmi a mutantami oraz między wilkołakami a wamirami. Czarni mieszkańcy planety uzyskali prawa, kobiety już głosują więc się teraz musim się dyskryminować z kosmitami i upadłymi aniołami. Aż żal dupę ściska, że jesteśmy ledwie homo sapiens pilotus canapus. W poważaniu mamy dobrego kowboja, który przybył ocalić miasteczko – marzymy, by się teleportować, strzelać oczami i umieć zabić bez złapania (w czym pomaga teleportacja i nie-mruganie we wtorek ;). To są cenne umiejętności! 

A weźmy taki najzwyklejszy serial kryminalny. Ten zakatrupił, tamten go ściga i za kratki, c’nie? A gdzie tam, doprawdyż. Co to w ogóle za mordowanie teraz: jakieś krwią po ścianach pisanie, flaków jak girlandy rozwieszanie, zwłok na supeł zawiązywanie i róży w tyłek im wtykanie. Skąd się to wzięło? Kto ma na to czas i ochotę jak się pytam. Czy wszystkie morderce to bezrobotne z doktoratem z symbologii i ze spadkiem po bogatej ciotce, że im się chce tak czasochłonnie i fikuśnie i szyfrem i zygzakiem? Eee. Eeee. No może nudy w tym nie ma, panie, ale sensu tyż brak.

To tytułem wstępu i w ramach zapewnienia, że znam się na rzeczy, jak przystąpię niedługo do przedstawiania najlepszych propozycji serialowych na jesień. No.

A teraz pouczająca kinomaniacka seria z YT czyli Uczciwe trajlery



Daję takie uniwersalnie chyba znane, ale szczerze polecam odnalezienie też śpiewanego Les Misereblalblables ;)

Jak ktoś coś swojego powyżej namierzył to prosz się przyznawać. Albo i lepiej nie ;)
A tak w ogóle to wiadomo:

piątek, 20 września 2013

Kosmita z nosa i kto powiedział, że w filharmonii nie wolno kaszleć oraz o wydawaniu namiętnych odgłosów

Przysięgam, że to, co przez ostatni tydzień opuszczało mój nos nie pochodzi z planety Ziemia. Nie jest to bowiem swojski, zielono-żółty glut tylko jakaś tajemniczo przezroczysta i lepka materia, ciągnąca się kilometrami, jakbym była spidermanem na chorobowym (a swoją drogą nigdy nie pokazano którymi konkretnie otworami ciała Śpiderman strzykał tym ustrojstwem). Jestem pewna, że gdybym podskoczyła i jednocześnie smarknęła w stronę sufitu to mogłabym na tym zawisnąć i się pohuśtać ;). Bardzo dziwne. Niestety zaimponowałam tym tylko jakiemuś dziewięciolatkowi w autobusie.

Zatem sezon jesienny rozpoczęty. Bardzo bezsenny tydzień, bo nie da się spać nie oddychając. Śniły mi się dwie zmarłe babcie. Pierwsza cała w bieli mi powiedziała, żebym nie paliła papierosów. Druga cała w różu mi powiedziała, że w zaświatach jest dennie, że w ogóle jej się tam nie podoba. Po czym podeszła i tak solidnie mnie wyściskała, że się aż zaczęłam zastanawiać, czy przy pomocy tej molestacji nie pragnie sprawić bym wyzionęła ducha i jej w tych zaświatach zapewniła jakąś rozrywkę. Mam nadzieję, że to TYLKO katar ;).




















 
W domu zimno jak w psiarni, zatem zaczęłam też gruźliczo pokasływać. Syropek mam na solidnych etanolowych podwalinach więc wiecznie chodzę na rauszu. Muszę odnaleźć tajemną mapę do czarodziejskiej szkatuły pełnej wełnianych swetrów, które spakowałam na początku lata. Sądziłam, że poczekam z tym do października hehe hyhy khykhykhy.
Oraz koniecznie powinnam iść do fisharmonii  [klik] ;)
Najlepsze oczywiście na koniec ;)
Tradycyjnie próbuję się rozgrzewać wlewając w siebie wrzątek i trzymając stopy we wrzątku. Ostatnio w trakcie tej sadystycznej procedury wpadł do mnie z niezapowiedzianą wizytą kuzyn. Doprawdyż nie mam wstydu, że robię takie rzeczy przy ludziach, nawet jeśli rodzinie, ale każda niezapowiedziana wizyta powinna być ODPOWIEDNIO ukarana, nieprawdaż. Kuzyn powiedział, że odgłosy które wydaję po wprowadzeniu stopy do miednicy przypominają te, które on wydobywa ze swojej narzeczonej, po wprowadzeniu do jej miednicy...eee. No nie stopy, żeby była jasność. W sensie, że namiętne takie odgłosy są to. Cóż, każdy orze jak może. Ale kuzyna to przygnębiło nie wiadomo dlaczego. Mnie przygnębia tylko przeziębienie.
Bywajcie zdrowi.

I może wszyscy profilaktycznie zaaplikujmy sobie takie zastrzyki ;)


wtorek, 17 września 2013

Para idealna: ona w pąsach a on w wąsach czyli o Obsesji na punkcie wąsa

Ponoć zasada kształtowania się trendów i mód wygląda następująco: najpierw geje, potem nastolatki, a na końcu Hollywood. Tak głosiła serialowa bohaterka Seksu w Wielkim Mieście, Carrie. Oraz całe zastępy dziennikarzy modowych, którzy po gali wręczenia tegorocznych Oscarów nie omieszkali zauważyć, że duża część męskich celebrytów się z premedytacją nie ogoliła. Ale posiadanie na oficjalnej uroczystości skędzierzonego kołtuna na całości głowia nie ma nic wspólnego z zawyrokowanym następnie powrotem do starych, dobrych, wypielęgnowanych wąsów. Bo powrót ten, niestety, nie nastąpił.

(Choć hipsteria dała dużo większe możliwości interpretacyjne tematu)







 
W temacie wąsów nastolatki nie mają wiele do powiedzenia, a geje po kluczowych dla tej mody latach 70. i początku 80. wąs zarzucili. Nawet biedny Freddy M. przed śmiercią zgolił swój uroczy atrybut, grzebiąc go symbolicznie i ostatecznie. I tak kolejne dekady upływają w strasznym nieposzanowaniu dla tej uroczo absurdalnie umiejscowionej między narządem oddechu a żarła kępki. Cóż.
(Choć tak naprawdę to tęsknota obejmująca też cały retro styl - tęsknota za kamizelkami, kardiganami, dżersejami, kratkowymi deseniami i kapeluszami czyli czymś więcej niż tradycyjnie męski T-szirt z nadrukiem i skarpety w sandałach. Ale to już zupełnie inna bajka, hm)

Dzisiaj pokrótce zaprezentujemy stosowną w temacie pozycję książkową oraz trochę wąsów zinwentaryzujemy.


Męskich potomków z kępką należy oswajać już od lat najmłodszych:


Podsuwając im oczywiście odpowiednich idoli ;-{
Aby wyrastali na podatników niebojących się walki z tłamszącym systemem gospodarczym...tia.
Psy załatwiamy jednym uroczym gadżetem.






















Trudniej będzie z kobietami bez problemów hormonalnych.
A więc coś stylowego czyli sunstache & dodatki.

















I kilka uniwersalnych wąsów na przyjęcie do ssania i lizania podpatrzonych u f.












A teraz wielce dramatyczny i dech w żyłach zapierający fragment o pozbyciu się wąsa:

"Włosy spadały na dno w małych, zbitych kępkach, intensywnie czarne, kontrastujące z białawym, wapiennym osadem. Pracował powoli, żeby się nie skaleczyć. Po minucie podniósł głowę, obejrzał plac boju.
Skoro pajacował, mógł równie dobrze zatrzymać się w tym momencie, pozostawić górną wargę ozdobioną nieregularnym kłączem, gdzieniegdzie wybujałym, gdzieniegdzie — wyplenionym. W dzieciństwie nie rozumiał, dlaczego dorośli nie wykorzystują nigdy komicznego potencjału swojego zarostu: dlaczego mężczyzna, który postanowił zgolić brodę, robił to zwykle raz a dobrze, zamiast cieszyć oczy przyjaciół i znajomych, prezentując im, choćby tylko przez dzień lub dwa, widok jednego gładkiego i jednego zarośniętego policzka albo pół wąsa czy też kosmyków przyciętych w kształt uszu Myszki Miki. Jeden ruch żyletką wystarczyłby, żeby zakończyć te wygłupy, gdy już dostarczą należnej rozrywki. Dziwne, jak zamiłowanie do tego typu zachcianek blednie z wiekiem, dokładnie wtedy, gdy można zacząć je spełniać, pomyślał, stwierdziwszy, że on sam przy tej okazji nagina się do przyjętych zwyczajów i nie wyobraża sobie, że mógłby pójść z takim ugorem na kolację do Serge’a i Véronique, nawiasem mówiąc, starych przyjaciół, którzy nie robią ceregieli. Drobnomieszczańskie zahamowania, westchnął i kontynuował ruchy nożyczkami do momentu, w którym kubek był pełen, a do akcji mogła wkroczyć maszynka.
(...)
Dokonując ostatnich poprawek, unikał patrzenia w lustro — też chciał mieć niespodziankę, chciał ujrzeć siebie takiego, jakim wkrótce zobaczy go Agnès.
Podniósł wzrok. Bardzo średnio. Zbliżała się Wielkanoc, a on miał na twarzy resztki opalenizny, którą podłapał zimą na nartach, i teraz miejsce po wąsach odcinało się na niej nieładnym, bladym prostokątem, który wydawał się doczepiony: sztuczny brak wąsa, pomyślał i natychmiast, choć jeszcze całkiem nie stracił figlarnego nastroju, zaczął trochę żałować swojego gestu i powtarzał sobie w duchu, że za dziesięć dni szkoda zostanie naprawiona. Mimo wszystko mógł zdecydować się na taki dowcip przed urlopem, bo opaliłby wówczas całą twarz, a odrastanie wąsa odbyłoby się w sposób bardziej dyskretny. I wiedziałoby o tym mniej ludzi.
Potrząsnął głową. Cóż, to nic takiego, nie będzie przecież traktował tego jak choroby. A dzięki temu doświadczeniu udowodnił przynajmniej, że wąs mu pasuje."
 Emmanuel Carrere "Wąsy"
(Pewnego dnia Marc postanawia obciąć wąsy, które nosił od kilku lat. Może rozbawi tym żonę? A jednak ani żona, ani też sąsiedzi, współpracownicy czy przyjaciele nie zauważają zmiany. „Przecież nigdy nie miałeś wąsów”, dowiaduje się od nich. Czy to żart, zabawa, spisek otoczenia? Gorzej, że rzeczy zaczynają się coraz bardziej komplikować, a dziwne sytuacje mnożyć… Zaczęło się od groteski, a już jesteśmy o krok od tragedii…)
Opis i większy fragment tu [klik]


A temat wychynął z kopii roboczych z okazji premiery nowego filmu Spike’a J. z owąsionym Joaquinem Phoenixem. 

A więc jak mówi the bajbl 'Idźcie i zapuszczajcie' ;-}

piątek, 13 września 2013

Telefony, smartfony, i-phony czyli o ostatnim stadium uzależnienia i syndromie 'Czy ktoś to widzi?'

Telefony przykleiły się nam do rąk. Bez telefonu ani rusz. Ani stu dwudziestu zapewnień w autobusie, że jesteśmy w drodze, ani smsa spod stołu na arcyważnym zebraniu, ani fotek szerowania ani fejsbunia komentowania - co to za życie, tak w oderwaniu, nieprawdaż. Smartfony, ajpady, ajajaje. Jak nie udokumentujesz – nie istniejesz. ‘Ale czy ktoś to widzi?’ pyta w reklamie pewnego operatora młody chłopak, któremu zdarzyło się coś nieoczekiwanego, ale jego level uczestnictwa w zdarzeniu kurczy się na rzecz wzrastającego słupka niepokoju. No bo co to za przygoda, która przemija bez śladu, gdy nie ma się w rekach telefonu. 

" (...) zabawa telefonem, bezustanne wysyłanie SMS-ów i jedynie pozorowanie obecności to bardzo namacalny i realny przejaw kryzysu rozmowy. Często jest dziś tak, że niby rozmawiasz z kimś, ale czujesz, że on jest za szybą" (Dorota Masłowska)
Kiedy po zmianie operatora wyczyściło mi w komórce książkę telefoniczną to po krótkim smuteczku poczułam ulgę. Wolność technologiczną. Ach, nie będę już musiała do nikogo dzwonić, a ściślej rzecz ujmując nie będę mogła. Zawsze byłam raczej z tych odbierających niż dzwoniących – kiedyś z powodów ideologicznych a później ekonomicznych. Kiedyś z powodu, że zawsze miałam wrażenie, że rozmówcy przerywam jakieś pożycie (bo ja raczej z tych dzwoniących wieczorami), a później to z powodu, że kto by chciał usłyszeć, że wszystko u nas dobrze, świetnie, gites po czym zostać wielogodzinnie przemaglowanym z najskrytszych sekretów własnych na własny również koszt (bo ja raczej z tych nieuodpornionych na odmowę, jak ktoś pyta o MOJE ZDANIE ;) 


Niestety nie przewidziałam, że po wyczyszczeniu komórkowej numerologii będę musiała odbierać połączenia z niezidentyfikowanymi numerami i prowadzić takie oto konwersacje:
- No cześć.
- Cześć. Przepraszam kto mówi? – pytam, nie poznając po głosie z kim mam zaszczyt oraz być może przyjemność.
- No jak to nie poznajesz MNIE?
- Niestety nie. Z kim rozmawiam? – dopytuję się.
- Oj no przestań. To przecież JA.
- Niestety nie wiem kim jest ‘ja’. KTO MÓWI?
- No dobra, mała podpowiedź: 10 lat temu paliliśmy razem blanty w Amsterdamie.
- Skoro 10 lat temu paliliśmy blanty w Amsterdamie to tym bardziej nie jestem się w stanie zorientować, z kim rozmawiam!
I tak to idzie. Niewytłumaczalna wiara w to, że choć na zdjęciach można się nie poznać (Photoshop, panie ;), to po głosie zawsze. A tymczasem ja gdzieś tak do południa, dopóki nie wleję w siebie kilku szklanek płynów, głos mam zardzewiały niczem alkoholowy element z marginesu. Nie wiem, kto w nocy zawiązuje na supeł moje struny głosowe, ale jak dorwę tę cholerę! (Struny mam niczem róża z Jerycha – muszą nasiąknąć wodą, żeby rozkwitnąć ;)

A tak w ogóle to nie paliłam blantów w Amsterdamie 10 lat temu, oczywiście. Zmyłka. Za to kiedyś, w jakimś kiedysiowym maju, zadzwoniłam z nowego numeru do koleżanki i władczym głosem poinformowałam, że dzwonię z Urzędu Skarbowego, bo są duże nieścisłości w zeznaniu, możliwa kara i że należy jak najszybciej przyjść sprawę wyjaśnić. Stanowczo polecam zadzwonić tak do kogoś na starcie własnej działalności gospodarczej ;). Tyle starszych osób umiera na ZAWAŁ, że jak człowiek może naprostować statystyki przy pomocy podatnika w kwiecie wieku, to naprawdę warto, hyhy. 
No to teraz mam za swoje. Karma się odwróciła i zwróciła ;)

No to teraz trochę romantyzmu a zarazem wielce współczesny dylemat: kogo wybrać? ;)





















 By złączyć swe ajcosie... mrau ;)
A następnie postarać się o nowego konsumenta, którego będzie się urabiać od pieluch, oczywiście pod hasłem pjurli ekolodżik!

Ostatecznie pozostają majtki ukochanej w zaimprowizowanym zestawie głośnomówiącym i woniejącym ;)
Zakończymy optymistycznym akcentem krajowym

No i cóż w tym dziwnego - cywilizacja to sinusoida - schodzisz z drzewa, wchodzisz na drzewo, whatever...

A pamiętacie takie retro telefony, co im się wszystko kręciło - a najbardziej to tarcza? ;) Mmm.


sobota, 7 września 2013

Punktowanie przewagi czyli towarzyski safer-vivr

Poznałam w pracy taką fajną koleżankę, tym fajniejszą, że ma dostęp do takiego fajnego kolegi, do którego jak też w sumie mogłabym mieć dostęp, w końcu zawsze jestem elegancka, dowcipna, czasem zalotna, palę papierosy, dzielę się jedzeniem – jednym słowem mam to wszystko, co potrzebne w zdrowym socjalnym stadle, no ale kolega zagraniczny i imię ma też jakieś takie zagraniczne (wymawiane szybko i bełkotliwie) i ja nie jestem w stanie tego imienia spamiętać. Za nic. W związku z tym jak go widzę i chcę się zwrócić to mówię zazwyczaj:
- Eeee... - i pstrykam palcami, jak to czasem człowiek robi, żeby przywołać pamięć, która najwyraźniej jest na urlopie, ciągle i wciąż. (Alonzo, Bonzo, Nabuchodonozor?). Kolega chyba myśli, że mam zespól Tourette'a i uprzejmie mnie ignoruje, gdy tak w jego stronę artykułuję to desperackie eee z wytrzeszczem i pstrykanie. No bo na pan, pani nie jesteśmy (‘Spójrzże no pan tu’?), a ‘Hej, kolo’ nie zawołam. Doprawdyż no, czemu teraz wszyscy musimy być do siebie na ty? Także ten biurowy romans jest spalony, bo nie wiedziałabym nawet kogo prosić do telefonu. (Imre, Enre, Khalik?)

No a ta koleżanka w dechę, super bratnia, nieszpetna i stosowna w każdym calu.
Co prawda na pytanie jak ma na imię ten tam odpowiada, że oj tam, oj tam, co mi będzie mówić i tak nie zapamiętam (racja). Już normalnie chciałyśmy zostać współlokatorkami, już finalizowałyśmy związek  przyjaznych i zsynchronizowanych jajowodów, kiedy nagle, na koniec. W trakcie mojej mowy końcowej po powrocie z papierosa a przed rozejściem się do swoich czynności zawodowych, ona przechodząc obok (Tarika? Tadżyka? Barucha?) głasknęła go zadziornie po głowie. Smyrgnęła tak czule i poufale. Ooo. Yyy. Taki gest, wiecie, znaczący. Peroruj tu sobie, prosz, a ja męski element będę smyrgać, gdyż mogę.
Punktowanie przewagi to się nazywa. 
Subtelne jest jak letni zefirek, co obeznani w pogodzie wiedzą, że jak nie uskoczysz, to zaraz rymsnie w ciebie fala uderzeniowa monsunu. Na spotkaniach towarzyskich weźmy taką sytuację. Dwie pary się żegnają i jedna drugiej mówi, że musi już iść utulić dzieci (udane dzieci: prawnik ma 5 lat a lekarz 3 ;). Obie pary muszą iść, bo każde z tych czworga ludzi wyczerpało już tematy, ma jutro robotę oraz zwykłą ludzką wytrzymałość, która wymaga też odrobiny snu, ale para dzieciowa musi parze bezdzietnej, która się nie spodziewa z przyczyn problematycznych, zasunąć na koniec takąż przydługą opowiastkę, żeby sobie ta para bezproduktywnie niereprodukcyjna w smutku w drodze powrotnej pomilczała wymieniając smutne uśmiechy, bo wraca do pustego domu i chomika w najlepszym przypadku. 10 deko poszo na wagę w ostatniej chwili, szala przeważona. Gong.

Albo koleżanka w związku udanym koleżance singielce mówi, że musi w tej chwili do domu bo zapomniała tabletki antykoncepcyjnej, a jej Jasio to ma takie osiągi że bez tej tabletki to nie da rady prowadzić dalej bezpiecznego pożycia osiem razy dziennie.
- A jak twoja ostatnia randka? Znowu niewypał? – pyta jeszcze singielkę po czym sama sobie odpowiada: - Opowiesz mi następnym razem, wiesz, tabletka. Gong.

Albo w pracy kolega koledze proponuje uprzejmie podwiezienie. Ach, co za egalitaryzm, nie ma złych podziałów, że ja mam Kię a ty tylko tramwaj nr 34 (nieudaczniku) ależ nie, chętnie cię podwiozę, bo to mi po drodze, z przyjemnością, będzie fajnie i ekologicznie. Tylko, że ja się zrywam teraz właśnie, bo mogę się zrywać o 14.00, a ty nie, ups, no nie pomyślałem, no sam widzisz, że chciałem, że miałem dobre chęci, no ale skoro ty musisz zostawać po godzinach, to cóż. Gong.

Ogólnie jest miło, przyjaźnimy się i w ogóle. No ale ustalmy kto kogo. Czyje na wierzchu. Kto z przodu, kto z tyłu. Małe wypunktowanie przewagi na koniec nie zaszkodzi. Nieprawdaż.


(Mudżib, Szakur, Moszek?) Aaa.

poniedziałek, 2 września 2013

Szkolne perturbacje czyli awantura o Tadzia

Małe zmiany w porównaniu z zeszłorocznym planem lekcji. (Mad)MEN wymieniło lektury. W tym roku w klasie zabraknie wałkowania Tadeusza od Zosi i świerzopa, Konrada W., małego Michała i jego szabli i zagłobowo-bohunianej kliki oraz Cezarego B. Za to do klasy dołączy min Agata Ch. oraz jakiś eee Conan (ale nie Barbarzyńca ;). Link tutaj [klik]
Ponoć 'poloniści biją na alarm', że jak to, żeby takie lektury wyrzucać z programu? Że etos, że patriotyzm, że jak tak bez tego nauczać młodzież? Moim zdaniem pokoleniu, które wyjedzie pracować do Anglosasów, bardziej się przyda znajomość Agaty Christie i Conan Doyle'a. Bądźmy realistami. Trzeba iść z duchem czasu by nie wyzionąć ducha czy jakoś tak. Nieprawdaż.
Nie mam czasu (mimo ciekawości)  wgryzać się w oficjalny kanon lektur i różnice na linii gimnazjum-liceum, ale wychodzi na to, że:
Zostaje 'Romeo i Julia' (bez sensu - tam nie ma nic o antykoncepcji). 
'Lalka' Prusa zostaje. I bardzo dobrze, bo żadna inna lektura nie pokazuje bardziej obrazowo, że  warto się uczyć języków, żeby nam za plecami jakaś flądra nie robiła koło pióra. 
Utwory takie jak 'Dziady' czy 'Skąpiec' też bardzo potrzebne, nie wiem czy literacko ale zważywszy na tytuły a zarazem na optymistyczne wizje przyszłości to ekonomicznie raczej ;)



















Zostaje 'Zemsta' Fredy (dacie wiarę, że dopiero w tym roku przesłuchałam sobie całość innej, bardziej niszowej twórczości pana Aleksandra, a mianowicie bajki o Królewnie Pizdolonie (czyta Daniel Olbrychski ;). Doprawdyż warto na wakacyjnych wyjazdach docenić przyjaciół, którzy znają to na pamięć, hyhy). Hy.
......
Tymczasem może czas wymienić nie tylko lektury ale i kadrę nauczycielską? Która, nawiasem mówiąc, próbuje bronić się przy pomocy cezarych barykad. A przecież każdy, kto oglądał choć jeden amerykański film akcji WIE, że to działa tylko, jeśli się weźmie zakładników, zwłaszcza nieletnich.
Link [klik]

 Chociaż istnieją też inne drastyczne metody tego środowiska
....
Zobaczmy zatem co ma do powiedzenia kolo, który na skutek szkoły czy też nie, z Tadeuszem czy bez, do czegoś doszedł:
No to jeszcze czuły podpis na zakończenie i uciekam ;).

Miłego poniedziałku i ciepłego września życzę. Sobie też.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...