piątek, 27 września 2013

Eryk lubi małych chłopców czyli Księga o Niewidzialnym Erica-Emmanuela Schmitta

Jeśli w notce biograficznej autora jest informacja, że pierwszą książkę napisał w wieku 11 lat to zawsze się zastanawiam, jakie kompleksy to ma leczyć i ile jest w tym, ewentualnie, marketingu wydawniczego. Każdy bowiem, kto miał w miarę rozgarniętych i nadających się do rodzicielstwa rodziców, w wieku 11 lat narysował komiks, napisał książkę albo namalował obraz. I nie klękajcie z tego powodu narody – chyba, że ktoś to natychmiast opublikował. Oczywiście chodzi mi takie o takie rodziny, które wyprodukować mogą kolejne czytelnicze pokolenie, które następnie do ręki weźmie taką książkę z taką notką i prychnie. I oczywiście chodzi mi o takich pisarzy, który po prostu opowiadają historie, a nie w wyrafinowany sposób bawią się językiem, dekonstruują język naginając go do kresu możliwości, kreują literacką budowlę z płynnej gry sylab, fraz, rymów. Bo wtedy rzeczywiście człowiek się zastanawia, kiedy to się zaczęło ten talent, ten dar, ta przypadłość.

W przypadku Erica-Emmanuela Schmitta COŚ jednak jest na rzeczy, bo każda jego (przeczytana przez mnie) książka ma zawsze jedenastoletniego bohatera. Plus minus. Dziecko, chłopca, nieletniego. Zawsze mamy jeden schemat: mały plus duży, dziecko i jego mentor (nigdy rodzic, który zazwyczaj nie staje na wysokości zadania i ogólnie jest do kitu). Plus parareligijny kiks jako dodatek. W Oskarze i pani Róży mamy umierającego pacjenta szpitala onkologicznego i opiekującą się nim wolontariuszkę. W Dziecku Noego mamy małego Żyda ukrywanego podczas wojny przez katolickiego księdza. W Panu Ibrahimie i kwiatach Koranu też mamy chadzającego do paryskich burdeli Mojżeszka (czy w przypadku 11-latka jest to w ogóle możliwe technicznie, hm?) adoptowanego przez prostego ale czułego Muzułmanina. W Zapasach z życiem 16-letniego podrostka i nauczyciela szkoły sumo. Jeden schemat, jedna scena z dwójką aktorów – tylko przebrania inne. Jest w tym jakaś tęsknota za stworzeniem dziecięcego bohatera na miarę dzieła Exupéry’ego, no ale Mały Książę może być tylko jeden, nieprawdaż i żadne rzucane po drodze uniwersalnie humanistyczne mądrości tego nie zmienią.
To nie tak, że mi się ta matryca nie podoba. Podoba mi się, co ma mi się nie podobać. Nieletni bohater zawsze ma większą szansę być uroczym i wzruszającym bardziej niż jakiś domorosły zgorzknialec (bo okoliczności u Schmitta niewesołe są, oj nie). Ale ileż można przepracowywać problem z nie umiejącymi stanąć na wysokości zadania rodzicami, aaa?

Z tej okazji galeria bardzo nieszczęśliwych dzieci Jill Greenberg


Najbardziej udaną wersją tego scenariusza wydaje się Oskar i pani Róża – w obliczu ostateczności, jaką jest śmierć dziecka, które jeszcze nie zaczęło tak naprawdę żyć, wprowadzanie przez mentorkę Różę idei Boga jako takiego ma nie tylko sens ale i bardzo pozytywny terapeutycznie wymiar. W całej reszcie mamy klockowe religijne zestawienia i pytania: czym judaizm różni się od chrześcijaństwa, czy wielbiciel Koranu może dogadać się z ofiarą żydowskiej powojennej traumy? Wniosek jest nieodmiennie ekumeniczny: chodzi o ludzi, o konkretnego człowieka i to kim jest, a nie to, jaką religię wyznaje. Czasem aż do przesady, bo ksiądz w Dziecku Noego który zachęconego jego dobrocią chłopca nie tylko odwodzi od przejścia na chrześcijaństwo ale nawet twierdzi, że to on sam powinien być Żydem – to jest kuriozum, które mogło zostać napisane tylko w naszym sekularyzującym XXI wieku. (Mam książkę w oryginale i listę nagród, które zdobyła ta pozycja, co daje nieco do myślenia jaki to też obraz Holokaustu jest obecnie pożądany). Zresztą Schmitt religię traktuje trochę jako rekwizyt, podkład religijny jest tłem dla rozważań o konkretnym bohaterze. Różnicą na poziomie basic, która w obliczu wszechogarniającego humanizmu w walce ze złem (czyli wojną oraz ta-dam: fatalnymi rodzicami) staje się bez znaczenia.
No ale czyta się dobrze, płynnie, a o to chodzi, c’nie? Także ostatecznie dzięki ci, literacka Emmanuelle, coś mi wypieściła kilka uroczych wieczorów ;)
I jeszcze jedno: Milarepa to żadna tam legendarna baśń tylko miks Anthony’ego de Mello i Jonathana Carrolla. Doprawdyż nie warta wspominania na okładce. Drogi wydawco.

Tytuł: Księga o Niewidzialnym
(Milarepa, Oskar i pani Róża, Pan Ibrahim i kwiaty Koranu, Dziecko Noego, Zapasy z Życiem)
Autor: Eric-Emmanuel Schmitt
Wydawnictwo: Znak, Kraków 2012

Jeśli nadal utrzyma się moja chęć brania udziału w czytelniczych wyzwaniach u Sardegny czyli Trójce E-Pik to pod koniec miesiąca możecie się spodziewać dwóch recenzyj. Rzekłam. A teraz idę zjeść legendarną w środowisku jedenastolatków Milupę ;)

14 komentarzy:

  1. Milupa wciąż istnieje?! Nie do wiary!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yyy, to tylko taki zabieg parafrazoidylliczny - nabijam się z tego legendarnego Milarepy ;).
      Ale bananową, owszem, zjadłabym.

      Usuń
  2. Ciekawe spostrzeżenie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ponoć każdy pisarz o czymkolwiek by pisał, zawsze pisze o sobie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziecko i mentor, powiadasz. Z Małżem mamy szanse. W każdej konfiguracji rodzinnej. Niech skryba siądzie w kącie i spisuje. Jest co.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama spisuj. I publikuj. Ku uciesze starych panien, tj singielek ;)

      Usuń
  5. Oj, lubię Schmitta! "Małe zbrodnie małżeńskie" to cymesik!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mając nadzieję, że chociaż w tym cymesie nie ma nieletniego, muszę przeczytać ;)

      Usuń
  6. "Oskara i Panią Różę" znam, co do reszty brzmi ciekawie. Zastanowił mnie schemat osobowy w powieściach p. E-E S. Może to owoc jego podwójnego imienia ;)
    Ale, o ile mi wiadomo z ewolucjonizmu męskiego (na razie jestem na etapie 6-), to od pewnego wieku, blisko dojrzewania czyli 14+, dorastający chłopiec musi mieć swojego mentora, niekoniecznie ojca, raczej właśnie kogoś obcego, który stanie się dla niego przewodnikiem duchowym.
    Co Ty na to pandeMoniu, w końcu Twoje doświadczenie męskiego dorastania jest bardziej zaawansowane?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oho, to materiał na dłuższy dyskurs ;)
      Nie wypowiadam się.
      Chyba, że mi kiedyś przyjdzie zanalizować archetyp ojca w roli mentora. Lub mentorstwo archetypu w obliczu rodzicielstwa. To zobaczymy ;)

      Usuń
  7. Każde dziecko musi mieć swego mentora albo mentorkę. Ale co jest złego w rodzicach na tych stanowiskach?

    ps.pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic złego, ale rodzice są głównie od zarabiania na pomoce szkolne, więc nie obciążajmy ich za bardzo, nieprawdaż.
      Pozdrawiam również.

      Usuń

No to cyk! Nie ma się co pieścić.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...