sobota, 26 lipca 2014

Kobieta kontra aparat czyli poradnik pozowania na wakacje i inne sytuacje życiowe

Ostatnio zdarzyło mi się fotografować kilka koleżanek i ilość fuknięć i ucieczek z miejsca zdarzenia była zaiste typowa dla tego rodzaju sytuacji. ‘Dzisiaj źle wyglądam’,’Och nie nie nie’ i ‘Poczekaj, tylko nałożę koc’ to już klasyka odzywek w momencie, gdy wyciągamy cyfrę zza pazuchy.
Choć wystarczyłby uśmiech i zabawny wygibas. Choć potrzeba tylko nastawienia, które wyginęło jak dinozaury w tej opresyjnej dla kobiet cywilizacji.
Mojej drogiej madre, nieodmiennie narzekającej na efekty każdej sesji, zawsze natomiast powtarzam, żeby nie przyciskała ramion do tułowia (bo zrobią się naleśniki), żeby naleśniki noszone z przodu wypięła ponętnie i wyciągnęła szyję (jak żółw) w celu zniwelowania podbródka.

Niestety albo ma się we krwi fotogeniczność, albo tylko przeciwciała. No ale w dobie cyfryzacji trzeba się jakoś do aparatu ustosunkować. Nie zachowując się jak rozsierdzona kangurzyca.

Ostatni natrafiłam w internetach na coś takiego:

................................................................................................
5 tips for creating flattering poses of women [klik] czyli 
 5 wskazówek jak przypochlebić się aparatowi.


Na wypadek nieznajomości języków lub lenistwa antyklikowego streszczę (własnymi słowami z własnymi fotoprzykładami):

1. Unikaj symetryczności w pozach.
Symetryczność jest dobra tylko na twarzy! A co do reszty to nie ryzykujmy: pochyły, wypinki, lewa ręka za głowę, prawą łapiemy się za kostkę - dla pewności!

















2. Stwarzaj 'dziury' (holes) w zagospodarowaniu przestrzennym kończyn 
- czyli  wpuść trochę pejzażu między nogę a nogę, pochwal się wystrojem wnętrz między pachą a tułowiem. Nazywa się to odciążeniem postaci. 

3. Zajmij czymś ręce. 
Hej, to wyjątkowo szowinistyczna porada. Niech ręce dotykają twarzy, kręcą loki na włosach albo chociaż piorą lub prasują. (Ja tam ręcami zawsze staram się podtykać biustowie pod brodę, żeby ponencji było więcej - ale nie pytajcie jak to zrobić asymetrycznie i z dziurą!)

4. Zakryj problematyczną części ciała. Albo odwróć od niej uwagę. (To nie wymaga komentarza ;)



5. Daj ciału podpórkę na której może się oprzeć. 
Drzewa, ławki, ściany, drzwi, poręcze i balustrady. Naręcza poręczy, drzwi z drzewa i uwięzienie między ścianą a ławką mile widziane!

















......................................................................
Tymczasem biegła w technikach autopromocji bo rozchwytywana marketingowo blogerka Segritta [klik] udziela następujących porad, które wybiórczo zacytuję (uwagi w nawiasach ode mła):


2. "Możesz też lekko przygryźć sobie policzki, co uwydatni kości policzkowe. Tak, wiem, że to brzmi dziwnie, ale to jest protip od profesjonalistki. "
*(dlatego zawsze po sesji kup sobie w aptece Aftin i płukanki ziołowe w celu zaleczenia ran na dziąsłach. Jeśli masz twarz typu księżyc - ergo: zasysania jest dużo - to najlepiej od razu zrobić sesję w zagonie szałwii ;)

4. "Jeśli pozujesz przodem, wypnij biodra do tyłu, żeby wyszczuplić uda i zarysować talię."
*(chyba że masz lumbago, kłopoty z korzonkami lub przetrenowałaś się na siłowni i możesz już w tej pozycji zostać - wtedy lepiej poprosić kogoś, przykrytego kocem w kolorze tła, żeby ci z tyłu ściskał uda i talię. Tak przynajmniej radziliśmy sobie przed fotoszopem, azaliż)





















 5. "Jeśli pozujesz bokiem, wysuń nogę od strony fotografa trochę w jego stronę. Wyda się wtedy dłuższa i szczuplejsza."
*(uważaj jednak żeby tą wysuniętą nogą nie podciąć fotografa!)















8. "Unieś ręce do góry, by wysmuklić sylwetkę."
*(Chyba że fotograf jest Niemcem, wtedy nie podnoś rąk za żadne skarby, nawet wawelskie ;)


















9. "Użyj gadżetu w postaci np. torebki, żeby zasłonić tę część ciała, z której nie jesteś zadowolona."
*(Dla każdego oznacza to coś innego choć najczęstszym problematycznym przypadkiem wydaje się wór, w którym nosimy cały osprzęt trawienny czyli brzucho  Chudzi z zasady narkomani nigdy nie zrozumieją czemu to jedyne, co powinniśmy wciągać ;)
Jeśli jednak jest to twarz...na którą nie pomagają nawet aksamitne fluidy... to użyj czegoś pluszowego.)
 
















12. "Nie rozczapierzaj palców, bo dłonie wyglądają wtedy nieładnie." 
*(a już na pewno nie rozczapierzaj palców kiedy masz uniesione do góry ręce i wysuniętą nogę, chyba że przy sesji asystuje twój chłopak Edward Nosferatu;)

13. "Nie chowaj całych kciuków do kieszeni, bo na zdjęciu to będzie wyglądało, jakbyś nie miała palców."
*(ale z manualną nobliwością też nie przesadzaj)

















14. "Nie rób dziubka. Nie, bo nie. Nawet jeśli dzięki niemu wyglądasz korzystniej (usta wydają się większe, kości policzkowe uwypuklone twarz wyszczuplona), to będziesz też wyglądać jak debil. Dziubki tylko w ramach wygłupów, ironicznie i z umiarem. Czyli nie na każdej focie, na litość Buzka."
*(nie wiem czemu autorka powołuje się na Buzka, który miał, jak pamiętamy, zacukany wyraz twarzy zdziwionego gołębia. Nie rób dzióbka bo od tego robią się zmarszczki na twarzy i reputacji, po prostu)

















 15. "Jeśli wystawiasz język, to upewnij się, że nie masz na nim grzybicy czy innego osadu. To się zdarza, wiem, po antybiotykach albo w chorobie, ale my nie chcemy na to patrzeć."
*(fuj!  jeśli masz grzybicę to prawdopodobnie wdało ci się zakażenie po niezaleczonych ranach od przygryzania policzków z punktu 1! Poza tym co za problem - jeśli już koniecznie chcesz się wystylizować na Einsteina - przyróżowić sobie językową pieczarkę szminką? Niektóre kobiety noszą ja nawet na zębach)


A teraz coś ode mnie w kwestii rekwizytów:

1.Nigdy nie fotografuj się z ładniejszymi i lepiej ubranymi koleżankami – to ma być twoja liga!

2.Ocieplaj swój wizerunek czym się da – podstawowym narzędziem jest oczywiście uśmiech, ale możesz też użyć innych sposobów

3.Używaj osładziaczy – podstawowym narzędziem jest oczywiście kot, ale mogą być też inne stworzenia, które osłodzą twój wizerunek (króliczki, sarenki, delfiny - flora wszak przebogata). W żadnym razie bezwłose koty albo ryby.


4. Niech światło będzie po twojej stronie – Marlena Dietrich zawsze podróżowała ze swoim oświetleniowcem nie bez powodu. A my mamy w końcu latarki w komórkach.


5. Nieważna poza i z aparatem osmoza jeśli nie towarzyszy ci jakiś twarzowy kolor. Twój, intensywny, taki który ożywi i ciebie i zdjęcie. Oczywiście bardziej emeraldowy niż mdle beżowy (dobry na ścianę) albo łososiowy (łosoś to ryba – pamiętaj)

 6. Zbyt często po weselach znajomych pytano mnie "Dlaczego jako jedyna kobieta na imprezie nie masz oczu?". Brak mejkapingu na codzień jest dobry i zdrowy ale na zdjęciach powinno się mieć jednak jakieś rysy twarzy. Zatem namaluj je sobie. I niech będą wyraziste.


Życzę miłych sesji. 
(Choć poradnik jest zasadniczo dla kobiet poprawnośc polityczna nie pozwoliła mi zrezygnować z udziału męskiego elektoratu, który jak widać ma mniej zahamowań i często może służyć za przykład).

 

sobota, 19 lipca 2014

O tym jak Burek przeleciał Kingę czyli o życiu z chamami. Oraz o poprawie formy na lato czyli ćwiczeniach na siłowni


Każda kobieta, zanim wyjedzie na urlop, wskakuje próbnie w porcięta i biusthalter z motywem tropikalnym czyli tzw. kostium kąpielowy zawiązywany na SZNURECZKI, które ochoczo wpijają się w szynki biodrowe na dole, a na górze niczym garota niemal dekapitują łeb pod ciężarem biustu.
Następnie kobieta postanawia ulec wyższej konieczności zaniechania pochłaniania czyli tzw DIECIE. Oraz być może nawet ćwiczeniom. FIZYCZNYM!

I ja również, mimo fałdowania zasadzie, iż moje ciało jest świątynią (a tejże nie ubiera się w adidasy i nie karze krążyć po osiedlu w żadnej znanej mi religii) i mimo cynicznych stwierdzeń, rzucanych znad papierosa, że mój rekord na 100 metrów wynosi 50 metrów, też postanowiłam poprawić z boczka formę.

Jest w Warszawie pewna Hanka, której organicznie nie cierpię, trzeba jednak przyznać, iż po zaliczeniu wielu porażek logistyczno-administracyjnych, rzuciła niedawno mieszkańcom stolicy pewien ułatwiający ten etap przygotowań ochłapik czyli tzw outdoorowe siłownie.
Jest to, gdybyście nie znali i nie używali, kilka urządzeń typu atlas do machania nogami i ręcami na świeżym powietrzu, często w okolicznościach parkowej przyrody.
Moje bogate koleżanki uznają wyższość siłowni indoorowych, kosztujących 100PLN miesięcznie oraz posiadających karnety wstępu, wykładziny i szatnie. Osobiście uważam jednak, że musiałabym upaść na głowę, by bulić za pokrywany warstwami Old Spice’a w sztyfcie lub psiku zapach testosteronu, który się tam unosi w obiegu zamkniętym. Oraz ławeczki i drążki zroszone męskim potem oraz arcyciekawe spojrzenia w kibić gdy robię skłony przed lustrem w obudowie czterech ścian. Ni wuja i nie za taką cenę, nawet gdyby wujo nie używał Old Spice’a i osobiście płacił. I przyznał, że TEŻ jest zdziwiony, że ludzie w środku lata przychodzą na taką siłownię, by skorzystać z bieżni i rowerka stacjonarnego.

Uczcijmy minutą ciszy tych, którzy utknęli w korku, w drodze na siłownię, żeby tam pojeździć na rowerkach stacjonarnych ;)

















Chodzę zatem do pobliskiej siłki na świeżym powietrzu. Chodzę z innymi spragnionymi świeżego powietrza i okazjonalnego podszczypywania przez komary dziewczynami, kobietami, paniami i emerytkami. I chłopcami, facetami, mężczyznami. Przekrojowo jest. A jednak jest coś, co łączy tę wesołą gromadkę, tę baranią gawiedź, która chce zgubić biodra a zyskać mięśnie. A jest to permanentny i arcyukorzeniony osiedlowym krążeniem brak wychowania. Chamstwo innymi słowy.

Albowiem ludzie wchodzom i wychodzom a gęba im się nie otwiera w celu wypowiedzenia tych słów magicznych, tych tajemnych masońskich zaklęć używanych tylko w ostateczności (zamiast Potterowskiego expecto patronum) czyli ‘Dzień dobry’ albo ‘Dobry wieczór’ oraz ‘Do widzenia’.
K. twierdzi, że się czepiam, że nie mówi się takich rzeczy nieznajomym. A ja twierdzę, że to nie ulica ani autobus, tylko pewna mikrospołeczność sąsiedzka, która się zna z widzenia. Oraz twierdzę, że człowiek dobrze wychowany intuicyjnie zna zasady mówienia ‘Dzień dobry’ lub ‘Dziękuje’(nawet jak mu się należy i mógłby tylko prychnąć) i odróżnia taki człowiek ulicę od wspólnego użytkowania siłowni lub poczekalni u lekarza czy kolejki w urzędzie, gdzie też się homo sapiens dzieńdobrowaniem i dowidzeniowaniem nie skompromituje.
Oraz twierdzę, że swój pozna swego i na swoich to jeszcze tam nie natrafiłam. No, może ze 2 razy.

Miałam nadzieję, że to tylko taki nieśmiały odruch, to nie mówienie. Wchodzisz gdzieś i pomykasz chyłkiem na stanowisko, bezdotykowo, bezkontaktowo, jak cień, w osłonie z milczenia. Ale jak wytłumaczyć, że jak się zdarzy jakiś śmiałek, jakieś indywiduum niedzisiejsze, które ma tak zakodowane, że przychodząc gdzieś do ludzi jednak owe sławetne ‘Dzińdobry’ wyduka, to nikt jej nie odpowiada? Nikt. Za to nagle następuje oglądanie sobie stóp, tudzież nieistniejącego sufitu z zamianą na niebo, albo przelotne patrzenie na delikwenta jakby był ostatnim egzemplarzem nielota dodo.

Rozumiem już proces wymierania ludzi dobrze wychowanych. Po prostu po jakimś czasie człowiek się poddaje. Ile razy można być zignorowanym, żeby się poddać?
Ale potem znowu ktoś mi przywraca wiarę w człowieka.

Raz niemal przewróciłam się z wrażenia, gdy po milczącym wejściu na plac boju przywitało mnie gromkie i radosne ‘Dobry wieczór!’, którego autorem był jakiś niewykluty do końca nastolatek z zaczątkiem wąsa. Porozmawiałam dyskretnie z jego ćwiczącą obok mnie mamą, jakiegoż to dobrze wychowanego potomka przytargała na siłkę. I ta rezolutna pani po wstępie (co dla niej i jej rodziny jest oczywistym w temacie kultury osobistej)  przeszła do opowieści o swojej pracy w sklepie.
‘Wie pani jak niewiele kobiet mówi ‘Dzień dobry’ po wejściu do sklepu? Im która lepiej ubrana, tym się gorzej zachowuje, fuka, prycha, trzaska drzwiami przy wyjściu. Ja zawsze mówię ‘Dzień dobry’ i ‘Do widzenia’, bo bycie uprzejmym to część mojej pracy, ale jest mi najnormalniej w świecie przykro, że jestem tak traktowana, jak jeden z wieszaków na ubrania.’

Zatem poddałam się, nie mówię już ‘Dobry wieczór’ tej z uporem i stuporem milczącej bandzie. I wychodzę też bez słowa.
Nie wiedziałam, że najlepsze dopiero przede mną.
Bo zawsze tak jest – dasz palec, wezmą rękę, przestaniesz mówić dobry wieczór to i reszta zachowań kulturalnych spłynie do rynsztoka.

A jest tak:
Po południu pojawiają się emerytki z wnuczkami. Wnuczki drą mordy, wspinają się na przyrządy, skaczą, ciągną za włosy. Nie to, żebym nie chciała zobaczyć reanimacji na złamanym kręgosłupie ośmiolatki rozochoconej wychowawczą niemocą babci, wszak interesuję się medycyną. Ale nie jest miło się pocić jak w łeb cię wali 1000 decybeli. W końcu obok jest przeznaczony do tego plac zabaw.
Emerytki jak przychodzą, mają klapki i spódnice. W klapkach niełatwo czegoś dokonać, za to łatwo z nich wypaść.
Dużo jedzą na tej siłce te emerytki. Np lody. Lody kapią. Albo owoce. Owoce przyciągają owady.

Wieczorami pojawiają się pary. Jakież to miłe zjawisko – ludzie atrakcyjni, podjeżdżający na rowerach albo wrotkach by wspólnie się pogimnastykować.
Niestety kurwią tak, że uszy więdną (bo oni są bardzo rozmowni, tylko w kierunku samych siebie oczywiście).
Albo palą papierosy, a dym leci wprost w nozdrza.
Albo matki z synami, też razem palą papierosy. Takie matki, co po nich widać, że niczego w życiu nie zaznały i niczego się już nie spodziewają. I zaczyna do nich docierać, że po tych synach też nie mogą się niczego spodziać. Więc dzielą, w letni wieczór, z owocem swoich trzewi, jedyne zainteresowanie, które ich łączy. Nie są to ćwiczenia.

Przychodzą też właściciele psów, oczywiście z psami. Psy się nudzą, szczekają na obcych.
Jeden pies w chwili nieuwagi zgwałcił mi butelkę mineralnej. No wiecie: przewrócił postawioną butelkę*, dosiadł okrakiem i zgwałcił. Odpędziłam go, ale wrócił i próbował zaślinionym pyskiem odgryźć butelce łeb (czyli korek). Jak zaczęłam na niego pokrzykiwać to właściciel psa się w końcu zainteresował:
– Soooorrry – ziewnął w moim kierunku. A następnie dodał leniwie: – Burek*, chodź...
Czekałam aż doda:
– Nie gwałć pani butelki, Burek, bo się spocisz!
Ale nie dodał, wziął Burka, koleżankę, i se poszli. Bez słowa. Bierzesz odpowiedzialność za to co oswoiłeś, przypominają mi się słowa z pewnej książki. Ale nie wszyscy to czytali. Poza tym nie ma pewności czy butelka sama nie jest sobie winna – może chciała? W końcu miała na sobie wyjątkowo krótką etykietę ;)

Czekam na ten moment gdy pies pogryzie wrzeszczące dziecko i nasika na wioślarza. Babcia wypadnie z klapek, wprost w tlące się pety, a ktoś powie Dobry, kurwa, wieczór. Kurwa!
Z utęsknieniem czekam na kondensację.

Ale to jest folklor, to jest antropologia osiedla, bracia i siostry, lejdis und dżentelmen.
Stygmat darmowości. Miejsce śmierci fantazmatów.
Nie zamieniłabym tego na nic innego. Mimo wszystko.
Tylko butelkę, tę puszczalską szmatę, musiałam zamienić na nową, wiadomo.

Dziękuję za uwagę.

* imię psa zmienione / imię butelki to Kinga Pienińska (mniam!)

...............................

A teraz przejdźmy do działu obrazkowego i zobaczmy jak zareklamować siłownie:

Zamiast ataku klaustrofobii w windzie najlepiej wywołać wyrzuty sumienia, że nie chadzamy po schodach ;)
No i oczywiście na krzesełku. Jeśli chodzi o panów to najlepiej odwołać się do argumentów poniżej pasa, np przyjaciół dawno nie widzianych...

I wykorzystać różne miejskie konstrukcje - przeciążony stojak na banery i plac budowy.


I takie zestawienie: dobry efekt można  osiągnąć nie tylko ładując na budynek siedmiopiętrowego Murzyna - wystarczy dobre copy ;)

Tymczasem na kobiety bardziej działa zestawienie przed-po (tu akurat mamy przykłady produktów około siłownianych, jak żarcie light i klub strażników wagi). No kto by litościwie nie wyrwał kawałka boczku!

Mamy też przypadek kłamania na fejsie - podczas gdy na siłowni wyjdzie szydło z worka, czy tam tłuszcz z gaci.
Mamy efekt mozolnego opuszczania jaskini otyłości





















I prosty, choć oczojebny, projekt z odwróconymi nawiasami
Na koniec - żeby dotuczyć jeszcze oczęta ;) - kilka pułapek które mogą czyhać w takich miejscach:

Wyższość ćwiczeń na świeżym powietrzu jest bezdyskusyjna!

niedziela, 13 lipca 2014

Dzikie pogo w dziedzinie LOGO czyli jak nieudany znaczek może zaszkodzić wizerunkowi marki miasta i regionu, o kraju nie wspominając

Żyjemy a czasach, gdy wszystko musi mieć swój logotyp.  Nie tylko produkt czy firma ale państwo i miasto też. No i bloger – wiecie, że bloger bez swojego loga niepoważny jest? Dzisiaj pewien bezlogowy bloger dokona logotypowej inwentaryzacji regionalnej. Jak kto w czas na zabójcze analizy nie zasobny polecam przewinąć posta i się wizualnie wzbudzić oglądając tylko obrazki miastowe.

Temat chodził mi po głowie już od dawna, ale ostatecznie zachęciła mnie do niego sieciowa interpretacja brazylijskiej przegranej na Mundialu.
O tak, zaiste, sieć nie jest łaskawa i okazji do stworzenia bezlitosnych memów nie przepuści.
...

Ostatnio brytyjska firma doradcza przedstawiła nowe logo naszego wspaniałego kraju, logo Polski, z promocyjnym hasłem ‘spring into new’. Wcześniej mieliśmy mały chaos w tej materii – część osób posługiwała się logiem z latawcem, inni natomiast tym z elementami krajobrazowymi.
Teraz logo jest graficzne i eleganckie, w paseczki (albo w kłody, co je nam Europa rzuca pod nogi – jak tam chcecie. Innym ponoć kojarzy się z bandażami. No ale to wiadomo – nie dogodzisz). Teraz pozostaje oczekiwać czy Rada Promocji Polski je zatwierdzi, co może pomoże naszemu kraju zostać bardziej wartościową marką.
Bo o to przecież chodzi – żeby wartość marki narodowej była wyższa, by szybowała wysoko jak latawiec.

A kraj składa się z miast, które też są markami i też logotypy mieć muszą.

"Czy miasto może być marką? Oczywiście że tak. W końcu podobnie jak przedsiębiorstwa, miasta oferują produkty i usługi. Konkurują między sobą tak jak firmy z jednej branży o zainteresowanie turystów, inwestorów i w końcu samych mieszkańców. Miasto w ten sposób staje się takim samym przedmiotem reklamy jak produkt czy usługa. Marketing miast, bo o nim mowa to dziedzina dziś niezwykle modna, i choć w Polsce dopiero raczkująca, na zachodzie znana już bardzo dobrze. W dużym skrócie ma prowadzić do większego zainteresowania miastem, co prowadzi do wzrostu inwestycji, wzrostem gospodarczym i w rezultacie polepszeniem życia mieszkańców. Strategie na promocję miast mogą być rożne. Wspomnieć tu można choćby logo „I love New York” z 1977 roku autorstwa Miltona Glasera, które stało się już ikoną popkultury czy logo „Iamsterdam”. via Design po polsku [.]

Zacznę od logotypów regionalnych z umiejscowieniem na mapie (via [.])
Może wszyscy macie to w małym palcu, w końcu żyjemy w czasach kultury obrazkowej i niekończących się podróży, ale jeśli choć jedna osoba nie wiedziała że w Świętokrzyskim lata baba na miotle, to było warto ;)
Królują, jak widzimy, krajobrazy, z nieodłącznymi zieleniami i błękitami. Nie omieszkam dodać jak to ujęła mnie zwłaszcza infantylizacja pikselowanego żubra w logotypie Podlaskiego.
Tymczasem w Wielkopolskim nadal niejasności: odbył się konkurs który miał zastąpić rysunek sześciolatka straszący w starym logotypie, natomiast w szerszym użyciu nadal pojawia się pełne obłości logo przypisane wielkopolskim organizacjom turystycznym. Hm. Znowu bałagan.
Lubelskie postawiło na kreatywność i dowolność kolorystyczną – o ile oczywiście odbywa się w ramach podstawionego ‘L’. Jako nosicielka tego rozmiaru muszę powiedzieć, że to łykam ;). W 'L' rzeczywiście może się wiele zmieścić, zaiste ;)
Zachodniopomorskie, Podkarpacki i Lubuskie bez polotu ale i bez bólu eksploatują pejzaże, Kujawsko-Pomorskie oraz Warmia i Mazury nadal stawiają w branży logoprojektowej na 6-latki. Najlepiej na tym wszystkim wypada ponadczasowe, choć chyba najstarsze logo województwa Małopolskiego i zacne Mazowsze – obydwa projekty oparte na subtelnej grze z pierwszą literą.

A teraz udamy się do polskich miast i miasteczek by obejrzeć sobie ich loga i w większości przypadków ulec dizajnerskiej grozie.

Zawsze mnie bardzo interesuje, które miasto dostanie w logotypie krzak zielony a które spienioną falę,
a które (jak Szczecin) dostanie po gębie z kluskami, próbując mówić językami z zapisem fonetycznym (fail). 
Zwłaszcza w sąsiedztwie eleganckiego sąsiada Poznania wypada to jak prozagraniczna prostytucja, z całkowitym pominięciem zrozumienia u szarego obywatela, który urodził się za Gierka i nie nauczył języków.

Najciekawszym przypadkiem wydaje się Kraków gdzie kwestia logotypu działa dwutorowo – z jednej strony miasto ma niezły, klasyczno architektonizujący logotyp do rzeczy oficjalnych, a z drugiej, do spraw nieoficjalnych, jak komunikacja z mieszkańcami, ma młodzieżowy i  ciężkobrylasty skrótowiec KRK.
„Mieliśmy potrzebę unowocześnienia graficznego wizerunku miasta i pokazania, że Kraków to miasto tradycji i kultury, ale też miejsce twórczych napięć, kreatywne i nowoczesne.”- mówi Magdalena Sroka, wiceprezydent Krakowa. via [.]
http://www.rebrandblog.pl/krk-czyli-nowe-logo-krakowa/
Miejsce twórczych napięć to źródło hemoroidów. A podwójne logo to objaw choroby dwubiegunowej miejskiej.
Przypomina to przykład przykładnego dla żony i rozrywkowego dla kochanki męża. Uprasza się dwutorową radę miasta o zwołanie specjalnej komisji w celu podziału na wydarzenia oficjalne i nieoficjalne i utworzenia specjalnego pakietu zalepek na wypadek gdyby impreza zmieniła podgrupę, SVP (sil vu ple)!
Po bliższym zapoznaniu się z tematem oraz obejrzeniu krakowskich afiszy kulturalnych stwierdzam, że na WSZYSTKICH występują obydwa logotypy. Spójność i logika wyjechały na urlop. Prawdopodobnie do miasta które używa JEDNOCZEŚNIE trzech logotypów.

Kraków to w ogóle bogaty jest i oprócz Nowej Huty ma fantazję i gest.
 Na początku tego roku komitet do spraw przymuszania mieszkańców do poparcia Olimpiady w Krakowie w 2022 roku zorganizował konkurs na logo imprezy. Wygrana wynosiła 30 tys PLN (z opracowaniem ksiązki znaku wyssało z budżetu łącznie 80 tys PLN). Zwycięskie logo wyłoniono, pieniądze wypłacono, projekt upadł. 
Ale jak czytałam o innych finansowych skandalach, które miały miejsce przy organizacji tej poronionej imprezy to w sumie była kropla-kropelka. Mam nadzieję, że się jakiś grafik wybawił przynajmniej w egzotycznym miejscu, które ma dobry logotyp, np w takim Sandomierzu, Wrocławiu lub  Rzeszowie ;)

Nieźle wypadają też stoliczna syrenka, która zatrudniła double dablju w charakterze łusek czy powołujący się na dziedzictwo Władysława Strzemińskiego logotyp Łodzi 

(jednakowoż dla mnie, znanego amatora zjawiska pt ‘kawa na ławę’ (a właściwie to double espresso na ławę) ciutkę przefajnowany w czytelności.).

Skoro Łódź zrezygnowała z udawania obiektów transportu wodnego, pałeczkę przejęła Gdynia ze swoimi trzema prześcieradłami udającymi żagiel. A sąsiad Gdańsk skorzystał z projektowego immunitetu i wykorzystał herb miasta, posmarowany u spodu krwawą smugą sączącą się z dziury po kuli w walce o wolność. Chlip.

Teraz przejdźmy do projektów kontrowersyjnych.

Wróżbiarsko-tęczowy logotyp Nowego Sącza MUSIAŁ wzbudzić protesty pewnych środowisk, za to miejscowe Cyganki w takich okolicznościach musiały zapewne zakupić kasy fiskalne i ogólnie zarejestrować działalność z powodu nagłego wzrostu dochodów ;) Jeśli komuś ideologicznie taki logotyp nie odpowiada zawsze może wybrać się do Pelpina – miasta z duszą, twarzową czapą i fikuśnym ‘z’.

Jeszcze bardziej kontrowersyjnie zrobiło się wokół logotypu Gminy Przemyśl
Logo samego miasta Przemyśla przemilczę, w końcu lubię wieloskładnikową sałatkę warzywną i nawet jak się w niej znajdzie jakiś włos, to nie urządzamy histerii.
Logo promocyjne dla Miasta Przemyśl zostało zaprojektowane tak, aby odnosić się bezpośrednio do koncepcji Miasta Turystycznego. Poszczególne jego elementy symbolizują (...) możliwość rozwoju kilku segmentów rynku (określanych (...)  mianem „fortów”), a z drugiej pokazują ogromne znaczenie przecinającej Miasto malowniczej rzeki San. via [.]
Cóż, zawsze można było międzynarodowo utopić w Sanie słońce zachodzące niczym zmiany w regionie.

Natomiast logo gminy Przemyśl jest zatrważająco aestetyczne, mimo nawiązywania do dumnej tradycji rzymskich akweduktów. Wójt co prawda chwalił się w mediach, które nie pozostawiły na projekcie suchej nitki, iż „nie wydał na logo ani złotówki” oraz że „przynajmniej o nas mówią”. No jest to jakaś strategia, hm. W końcu już Oscar Wilde stwierdził, że ‘tylko jedna rzecz jest gorsza niż gdy o nas mówią - a mianowicie, gdy o nas nie mówią’.

W kategorii miast-ruchawek przedstawiam piękną parę: Chorzów i Barlinek.
 „ (...) Koncepcja na hasło promocyjne miasta „Chorzów. Wprawia w ruch”, z jego angielskim odpowiednikiem „Puts in motion”.
- Taka forma tworzenia strategii pozwoliła na wiarygodne poznanie specyfiki miasta oraz wskazanie jego głównych atutów. Z pewnością należą do nich (...) Ruch Chorzów, jako jedna z ikon polskiego futbolu, (...) bogata i ceniona w regionie oferta gastronomiczna oraz kwintesencja śląskości połączona z wątkiem bożogrobców, założycieli miasta – mówi A. Kałucki z Grupy Eskadra odpowiedzialnej za przygotowanie strategii. via [.]

‘Kwintesecja śląskości połączona z wątkiem bożogrobców’? Wysoki sądzie, nie mam więcej pytań! That puts me in confusion. Może tylko jedna uwaga: nie łączyłabym hasła ‘Wprawia w ruch’ z ofertą gastronomiczną jako wytłumaczeniem koncepcji. Seriously. Z polskim odpowiednikiem: doprawdyż.

Miasta nadmorskie dumnie zaprezentują Sopot i Międzyzdroje. Musowo musiano polać błękitem i sypnąć żółcią.


Oto logo które zrobi dobrze perfekcyjnym paniom domu (w logotypie Częstochowy widzimy idealnie uprzątniętą półkę oraz lśniące bielą kafelki) oraz wszelkiej maści terapeutom – logo miejscowości Gniew.

Dla zoofilów i wegetarian też mam dwie propozycje: Rybnik i Czaplinek.

A teraz skupimy się na logotypicznej budowlance.
„Zamek w Malborku w 2007 roku w plebiscycie Rzeczpospolitej został uznany za jeden z siedmiu cudów Polski.” czytamy w materiałach promocyjnych. Zapewne dlatego w logotypie strzegą go dwa wesołe krasnale. Toruń wydaje się mało stabilny mimo zastosowania dwóch kamieni węgielnych, a co do Świnoujścia to nie zniechęca mnie nawet plama ropy na powierzchni wód. Boję się tylko że ten wiatrak skonfuduje zagranicznych turystów, którzy mogą się pogubić, w kwestii czy są w Poland czy w Holland. (Tak, wiem że to latarnia ;)

Makeover fail czyli o kiepskich transformacjach

Czas na przykłady efektów operacji na logotypie czyli liftingi a nawet liposukcje. Czasem ze skutkiem, że after jest gorsze niż before.

W Kołobrzegu, który dysponował całkiem niezłym logotypem, do drobnego retuszu nadającym się, dokonano zmian markowo-produktowych.
‘Nowa marketingowa nazwa z założenia jest obudowana określeniem „klimatyczny”. Podstawowym produktem markowym miasta ma stać się „strefa jodu”. via [.]

No co za szczęście, już myślałam że to wzdęcia jelitowe po regionalnych specyjałach. A to tylko jod. No sorry, taki mamy klimat. W tym logu ;)

Za to Sosnowiec po zabawach z taśmą (które nie były przez publikę dobrze przyjęte) dostał logotyp inny, nowszy. Zaserwowano mu amebę.

Katowice wymieniły anemicznie pastelowy Spodek na wpół skamieniałe, gejowskie serce ;)
(to zresztą częsty przypadek, gdy do codziennego logowego obiegu wchodzi projekt stworzony w celu promocji jakiegoś wydarzenia, jak pińcetlecie czy starania o zostanie europejską stolicą kultury czy coś w ten tęczowy deseń)

Np taka Piła się wycwaniła i ma nowe kolorowe logo z obchodów żywotności miasta zamiast skrobaczki do serca z hasłem ‘Piła przyjazna po horyzont’ (piła leżąca horyzontalnie to nie jest przyjazne zjawisko - jakby ktoś jeszcze samodzielnie remontu nie robił, to żeby nie było, że nie uprzedzałam ;)


Bielsko-Biała, która jako jedna z niewielu miejscowości  miała dobry, nieprzefajnowany logotyp, musiała oczywiście odciąć się grubą pomarańczową kreską od lat 90.
Obowiązujące dotychczas logo Bielska-Białej powstało w 1996 roku. Jego czcionka, jak i kolorystyka nawiązują do stylizacji lat 90-tych. - Logo jest bardzo dobrze rozpoznawalne i kojarzone z Bielskiem-Białą dlatego o jego lifting została poproszona profesjonalna agencja mająca bardzo duże doświadczenie w budowaniu jakości marek i produktów - czytamy w opisie nowego projektu.
Specjaliści z wybranej agencji, po konsultacji z autorem znaku, zadecydowali, że najlepiej zachować jego obecną formę i pracować tylko nad kolorystyką i typografią.
- Zastosowanie koloru pomarańczowego podkreśla ważny sposób interpretacji znaku - widzimy tu motyw człowieka. Osoba ta jest dynamiczna, w ruchu, może zjeżdża na nartach, może przygotowuje się do lotu szybowcem, jest przedsiębiorcza i ciekawa świata - tak ratusz tłumaczy interpretację logo. - Znak dodatkowo nabiera przestrzenności - "bryłowatości", dzięki gradientom promienieje z niego energia.
Pomarańczowa linia to również rozrastające się po obu stronach rzeki Białej miasto - a zatem podkreśla się "tkankę miejską" i kompaktowość Bielska-Białej. Zieleń podkreśla oczywiście najważniejsze atrybuty związane z położeniem naszego miasta, jak i to, że są tu parki, liczne skwery i tereny zielone. via [.]

Agencja za garść eurodularów z kieszeni podatnika stworzyła przedsiębiorczego narciarza szybowcowego w kompaktowej tkance miejskiej. Touche. Panowie pracujący przy robotach drogowych w pomarańczowych kamizelkach też są zapewne mega wzruszeni, że mogą nie tylko wykopać rów ale i dynamicznie kopnąć w dupę lata 90 nową interpretacją.
......
I mogłabym tak jeszcze wiele logotypicznych reputacji zszargać swym malkontenctwem. Że np Ciechanów krzywo, że Bydgoszcz nierówno pokolorowany, że nie ma w Zielonej Górze zielonej góry, że w Wodzisławiu Śląskim ta południowa brama to mi się źle kojarzy, że Skierniewice to chyba Apple sponsoruje, a w Elblągu głosowali internauci, więc musiało wygrać słonko połknięte przez ślimaka.
Zamiast tego przejdę do antywizjonerskiego creme de la creme, czy raczej cupa de la creme. Logotypy tak zinfantylizowane, że aż plastycznie pedofilne, tak parciano cudaczne, że niejeden twórca na miarę Mehoffera (czy innego zacnego ex-obywatela) w grobie się przewraca, ba, co tam przewraca, on się kręci jak wiertło!
(Możliwe też jednak, że taki mamy klimat, że zamarzł w gruncie).
Może nie powinno się tego wrzucać do wspólnego wora z odpadami kolorowymi – w końcu logotypy Turka, Siedlec i Suwałek trzymają pewien niepełnosprawnie pogodny poziom.

O takiej Stryszawie to nawet nie wiem, co napisać. Miejmy nadzieję, że ptaszysko na kółkach było tańsze niż koszmarne logo Koszalina.

„Nad marką Koszalina, której wyróżnikiem jest przede wszystkim nowe logo, pracowała wrocławska agencja Metamorphosis Brand Communications. Za pracę wzięła ok. 50 tys. zł, za pomysł na logo - ok. 40 tys. złotych. Wczorajszy pokaz w BTD kosztował (razem z laserami za 12 tys. zł) 20 tys. złotych.”

To nie tak, bym uważała, że za projekt logotypu nie trzeba płacić ciężkich pieniędzy. Ale za udany projekt. Albo – znowu pijąc do Krakowa – za jeden projekt na jedno miasto i do imprezy która się odbędzie. A pijąc do Szczecina – za projekt po polsku a nie po angielsku fonetycznie.
I na pewno bez prezentacji logotypu na imprezie z laserami, gdzie prezydent miasta wciska grubymi nićmi szyty bullshit.

„- Byliście świadkami stworzenia nowego Koszalina – mówił prezydent Mirosław Mikietyński - Nasi mieszkańcy mają w sobie wiele optymizmu, na tych wartościach musimy budować pozytywny przekaz dla mieszkańców i miasta.
W planach jest m. in. pomysł ze stworzeniem strefy żywiołów.
- Co roku w innym rejonie miasta będziemy umieszczać kolejną z czterech instalacji, obrazujących żywioły: wodę, ogień, wiatr, ziemię - mówił prezydent. - Koszalin to miejsce, gdzie każdy może żyć pełnią życia. Będę tę strategię realizował z pełnym przekonaniem, a was chcę przekonać, abyście ten obraz Koszalina kupili.” via [.]

Otóż nie kupujemy tego obrazu, już wolimy landszaft z betoniarką.
Swoją drogą to jakiś potworny nurt wśród decydentów – dążenie do wciśnięcia ludowi optymizmu, pełni życia, ruchu, przyjaźni, rozwoju i POGODY.
Skoro nie da się w życiu, to choć w logotypie.
Co o tym myślą zdruzgotani tymi afirmacjami mieszkańcy miast możemy się dowiedzieć w internecie. Np interpretacja pomysłu pełni życia wśród 4 żywiołów w Koszalinie tu [klik] Zwłaszcza żywioł ziemi pełnej wykopów ujmujący ;). Bo sieć nie da sobie wcisnąć byle kolorowego gówna, sieć swoje wie.

Żegnam się i życzę urlopu w jakiejś malowniczej gminie.
A do tematu logotypów wrócimy, bo to nie wszystko co mam do powiedzenia rzecz jasna, it's clear ;)

A teraz można się wypowiadać, prosz.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...