sobota, 1 września 2012

O Dniu Blogera, czatach, Facebooku Twiterze i jak zaczynam gonić w piętkę

Na początek coś od czego padłam :)

Tak się składa, że to mój czterysetny post. Czy dane mi będzie przebić liczbę odcinków 'Mody na sukces'? Czy dane mi będzie zjechać do poziomu 'Mody na sukces' jeśli zbyt wiele postów będę pisać przed poranną kawą albo w środku nocy? Czy dane mi będzie sensownie gospodarzyć bimbalionem nowych obrazków, które co dzień pojawiają się w necie?
Zobaczymy.





















Na razie obudziłam się  z ręką w nocniku, majtkach czy gdzie tam, żeby  najlepiej wyrazić mój embarasment w kwestii, że nie zorientowałam się wcale a wcale, że w natłoku tych wszystkich świątecznych dni w rodzaju dnia czekolady łamane na dnia bez nałogów,  dnia teściowej lub braku takowej, dnia rezygnacji z barchanowych majtek na rzecz stringów, dnia wścieklizny, dnia bez blizny czy też Światowego Dnia Nerek (wykaz wszystkich tu)... że był mianowicie wczoraj Dzień Blogera.
Oddajmy więc co boskie Bogu... a co oddać Blogu?
(W toku przewijających się postowych pasm dyskusji o blogowaniu płatnym, może należałoby wyodrębnić Dzień Blogera Bezpłatnego kontra Blogera co pisaniem za friko poniewiera czyli innymi słowy Blogera Sponsorowanego? No ale dajmy tej idei czas na  obwąchanie własnego zadka)
 
Opowiem wam jak to było ze mną. Miałam 26 lat jak dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak czat (zawsze byłam lekko opóźniona ;) Potem dowiedziałam się, że czaty są dla lekko opóźnionych właśnie, którzy nawet o seks nie potrafią żebrać w żadnym istniejącym oficjalnie języku :)
Potem okazało się, że wszyscy musimy być na Facebooku, bo jak inaczej moglibyśmy udowodnić własne istnienie?














(Nieco wcześniej postanowiłam wyrobić sobie w końcu dowód osobisty, taki nowy - laminowany i pachnący, bo stary - taki książeczkowy, zielony, który służył mi za notatnik teleadresowy, lata wcześniej zjadł pies ;) Postawiłam na udowadnianie swojego istnienia tymi dwoma kanałami więc. Niestety Facebook okazał się medium nie dla mnie ale dla hipsterskiej młodzieży, której przedstawicielką nie jestem (na razie, bo kto wie?) No bo kliknięcie w Like it to nie jest dla mnie satysfakcjonujący dialog z innym przedstawicielem Homo Sapiens.
No i błagam: mamy XXI wiek i nie można edytować postów? Nie można zamieszczać gifów? Nie można postować a priori na jutro rano dajmy na to, kiedy chcę żeby się zapostowało, chocia śpiem? Ostatnio Facebook zmusił mnie gwałtem do przyjęcia stylistyki faceline'a więc chyba ostatecznie się pożegnamy, bo gwałt to ja i owszem mogę lubić w zaciszu własnej alkowy ale niekoniecznie ten wizualno-użytkowy na Wallu i na pewno nie w wykonaniu CEO Zuckenberga, który mam nadzieje zostanie impotentem co może mu unaoczni fatalną użytkowość medium, które w założeniu powinno cieszyć ;)
No i odkryłam Blogera.
Przejrzałam bloga jakiegoś młodego reżysera, podlinkowanego przez P., która się w nim kochała, choć nie pamiętam dokładnie szczegółów tej historii, co na tle tego, że nie pamiętam gdzie spędziłam ostatniego Sylwestra i co wczoraj jadłam na kolację, nie powinno razić. Założyłam bloga własnego, profil: pierdolety, życie domowe, dramaty rodzinne, wtopy randkowe, chwile. Klaser momentów. Dwa posty, pół roku przerwy i jakieś wesele, które opisałam i które znowu wtrąciło mnie w rytm. Blog dla trzech osób, potem pięciu i dziesięciu, a wszystkich z reala, o konkretnych twarzach i życiorysach. Ale to nie było to... zbyt osobiste komentarze a potem dla odmiany cisza jak makiem zasiał, jakby tańce w sobotnią noc czy ploteczki o nowej fryzurze były w naszej przyjaźni całkowicie wystarczające, a to co postuję nieistotne zupełnie (po namyśle stwierdzam, że owszem nieistotne, ale niezupełnie nieistotne. Need coffe ;)
Więc odkryłam blogosferę.
Blog to jakby życie równoległe do naszego, jakieś strzępy sytuacji i dialogów w sosie z animowości, melodia puszczona w eter, którą ktoś złapie na swoich falach albo i nie, echo wybrzmiewające gdzieś w internetowej puszczy, gdzie każdy to jakiś indywidualny ent, oprócz oczywiście stabilnych świerków sponsorowanych w rodzaju Kominka, z gadżetowymi bombkami i prezentami  u podstawy, no ale ilu z nas trafi do tej części stumiljonowego lasu, gdzie trwa wieczne boże narodzenie?
Niewielu, bo nie o to chodzi.

Chodzi o komunikat w pakiecie z odzewem, o niezobowiązujący romans z interakcją, o przyjemność dialogu,  choć przyznaję i bez tego nieszczęśliwa bym nie była. A skoro nie, skoro istnieją też ludzie, używający innych części półkul niż ta do klikania w klawiaturę, ludzie którzy np rozbierają się przed anonimową widownią portali pornograficznych, to może chodzi o coś innego, o niesprecyzowany jeszcze naukowo rodzaj ekshibicjonizmu wykwitłego w naszym gatunku na tle tego niezwykłego rozwoju technologii?
Gdybam tylko.


















Dla mnie to chyba bardziej sentymentalna podróż w przeszłość przy pomocy technologii z przyszłości, bo jak inaczej nazwać opisywanie życia z PRLu na blogerze? ;) A tego - jeśli sama nie opisuję - to przynajmniej szukam, do tego mnie ciągnie. Pokolenie przełomu. Moja generacja, która się pogubiła, bo najpierw miała niewiele w sztywno nakreślonych ramach kraju rad a teraz może wszystko i wszędzie, w globalnej wiosce.  Ale nie wyrwano jej z korzeniami, nie na Blogerze przynajmniej, bo na Facebooku już raczej tak...


Rzeczy takich jak jednozdaniowy Twitter nie ogarniam w ogóle. Dla mnie to jak kaszlnięcie, ten środek wyrazu.

Ale jest i cena tegoż blogowania. Całe życie, przynajmniej licząc od życia podstawówkowego, pisałam dziennik. 
Ale teraz nie mam czasu. I szkoda, bo wszystkie te rzeczy, które mnie kształtują, przepadają w otchłani altzhaimera, czeluści gorszej od Czarnej Dziury. Ludzie, miejsca, zdarzenia, epickość i dramatyzm czegoś, czego nie można tu sprzedać, tzn ups, przepraszam: PODAROWAĆ. No ale kiedy tu pisać, oprócz blogowania, czytania, oglądania, rysowania i prania? Przecież trzeba jeszcze żyć.
Acha, no i pracować, na ZUS zbierać ;) co niechybnie prowadzi do następnego posta, już wkrótce :)

A z tytułową szpotawą stopą to jest tak: wystarczy popatrzeć na margines każdego bloga, gdzie ma linkownię, blogi ulubione i odwiedzane . To jest właśnie gonienie w piętkę - próba ogarnięcia tegoż ;)

5 komentarzy:

  1. A propos dziennika pisanego ręcznie - ( http://oslofrancja.blogspot.com/2011/04/sucha-dusza.html ).

    Mnie dziennik pisany łapą przestał wystarczać - stał się zbyt monotonny, amorficzny, monotonny. Rozpierały go notatki banalne, z reguły złożone z prostych komunikatów, nazwisk, rozproszonych obserwacji. Mizerna ilość ekscytacji, spora ilość żalenia się i pocenia.

    Myśląc o blogu (przynajmniej w moim przypadku) gdzieś musi być początek i koniec notki, jakaś pointa, jakieś podsumowanie, chwyt za serce lub gruby żart.

    To jest dla ludzi, nie tylko dla mnie, więc się staram to i owo urozmaicić.

    Nie chciałoby mi się tak kombinować tylko dla siebie.

    I to jest ogromny atut blogowania.

    pzdr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bosy Antek jak już nie raz - dokładnie napisał to co chciałam powiedzieć :) chociaż ja dopiero zaczynam i również jak wspomniałaś - jestem lekko opóźniona - ale jakoś mi z tym wyjątkowo dobrze :D

      Usuń
    2. Bosy, dzięki za linka - jak zwykle cenne.

      Sama też wolę czytać krótkie, chwytające (za cokolwiek) i z płętą.

      Fajnie jak miało się w życiu okres bujności autokronikarskiej i potrzeby wywnętrzania się, może blog jest następnym etapem?

      Usuń
  2. Fajne są blogi, które można czytać wstecz, bo notki nie przestają być ciekawe na drugi dzień po meczu Polska - Vanuatu. Dziś już czasu brak, by cofać się dalej, ale ja tu jeszcze wrócę!
    Zachowania znakomitej potencji życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, napisałabym, że potencja u mnie zaiste przednia, niestety... kołacze mi się dość złowrogo w mej małej czaszce to hollywodzkie hasło, że jesteś tak dobry, jak twój następny film.. czyli trawestując: post, czyli nigdy nie wiadomo.

      Usuń

No to cyk! Nie ma się co pieścić.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...