No i stało się. Człowiek się tego
po sobie nie spodziewa, ale wystarczy chwila i wot. Człowiek ani się obejrzy a może
zostać łajdakiem, pijakiem, złodziejem, dziwką ALBO pilnym i spoconym z emocji
widzem Zimowej Olimpiady w Soczi. To w ogóle nie w stylu człowieka jest, a
jeszcze ta trójca zniechęcająca: 'coś zimowego' + 'sport' + 'w Rosji' to jak by się
mnie kto spytał czy chciałabym mieć wysypkę na złamanej amputowanej nodze. A tu
niespodzianka, oglądam, niemal się wzruszam, gdy spiker drze się: „O matko
jedyna!!! Wygrał! Ugasił ten płomień olimpijskich oczekiwań!!!”, mając na myśli
skromnego strażaka pożarnego, pana Bródkę. A potem są powtórki i spiker drze
się jeszcze raz.
No kto by pomyślał.
Być może przyczynił się do tego
fakt, że jestem chora i wyleguję się w barłogu, wśród stosu piguł, zasp
chusteczek higienicznych, zmemłanych książek i konspektów planu działania na
czas, gdy znowu zamogę.
Być może przyczynił się do tego
fakt odwiedzin koleżanki K. Telefony od rozemocjonowanego tatusia też być może.
A teraz
kolażowa relacja przebiegu mego olimpijskiego nawrócenia, utkana
kwiatami dziennikarskiej mowy polskiej ze studia olimpijskiego. A przysięgam,
że ten lukrowany entuzjazm w wykonaniu niektórych niedocyklinowanych Ibiszów
działu sportowego to są gumowe pociski na moje uszy, w których to środku
ośrodku ślimak zdechł.
Dziennikarz: Czy będziesz czarnym koniem konkursu?
Maciej Kot (skoczek): Tak się chyba nie mówi... Będę czarnym kotem
konkursu!
Po tym jak
wygrał nasz skoczek
Stoch, kiedy już obejrzeliśmy jego motywującą wypowiedź o pragnieniu zostania
miszczem z czasów, gdy nie usypał mu się jeszcze wąs na facjatowej pyzie, można
już rozewrzeć zwieracze i bez bólu usiąść na kanapie w celu obejrzenia dalszej
części Olimpiady. A tu jeszcze drugi złoty krążek nadlatuje niespodziewanie w
między czasie. A tu jeszcze w międzymiędzy czasie Justyna prezentuje swój
(nieco wybrakowany pod kątem złotniczym) medal. Doprawdyż, od tego rozluźniania
zwieraczy to się może zrobić w domu dość nieprzyjemnie... ;)
(50% cukru w złocie)
Oglądam z K. zawody w
narciarstwie kobiet -
zjazd po muldach.
Młode zawodniczki, wycierając maź
stawową w podrygujących rzepkach, pokonują śnieżne muldy, wykonują fikołki,
obroty i helikoptery, by dotrzeć do mety na dole, koniecznie obsypując na
finiszu stanowiska kamerzystów śnieżną kaskadą. Zawodniczki są w różnym wieku –
niektóre mają po 15 lat („Uuu, pedofilia nie olimpiada!” – krzyczymy), inne
prawie 30 („ Uuu, tylko się nie wywal, ty stara torbo!’).
Uwagę przyciągają zwłaszcza trzy
kanadyjskie siostry (niestety nie trojaczki) startujące jedna po drugiej,
nazywające się Dupont-Lepont (czy jakoś tak)
- A teraz pierwsza z sióstr
Dupont Lepont – mówi spiker.
Kanadyjka bezwzględnie ujeżdża
muldy.
- A teraz trzecia z sióstr
Dupont-Lepont – zapowiada następną zawodniczkę spiker.
- No żesz w mordę, nawet na siku
nie wyszłam to jak mi się druga Dupont-Lepont mogła zapodziać? – wrzeszczy K. –
Przecież widzę, że nie było.
- Widocznie on je zapowiada w
kolejności urodzenia, a nie startowania – konkluduję inteligentnie, celując
smarkiem w muldę chusteczek.
Kibicujemy w tym domowym kibucu
zawodniczce ubranej na żółto i nie wykonującej, jako jedyna zawodniczka, skoku
do tyłu („Ooo, to tak jak ja na widok prania!”) ale rzucającej się na stok
facjatą naprzód („Ooooo! To tak ja ty na widok czekolady!”).
Ostatecznie dwie siostry
Dupont-Lepont wygrywają miejsca 1 i 2. Trzecia, oczywiście najstarsza, ciągnie
się gdzieś w ogonie imprezy („To pewnie jakieś 30-letnie truchło, pewnie spadła
za barierki i znajdą ją dopiero przy rozbieraniu trybun”).
Smutek. W idealnym świecie
siostry zajęłyby trzy pierwsze miejsca i cytowałyby Czechowa.
Dziennikarz: „A pomnik kiedy? Jan Paweł II ma już tutaj pomnik! Kamil
będzie chyba musiał poczekać...”
Łyżwiarstwa kobiet nie da się
oglądać, bo do komentowania wzięli jakiegoś Ruska, który wykonuje tulupy w
deklinacji, myli przydawki z przydomkami i ogólnie ma polszczyznę w niskiej
punktacji. A bez fonii to trochę bez sensu.
("Bezdomne psy w Soczi stają się coraz śmielsze" ;)
Poza tym to sport dla cioć i pańć,
nas rajcuje
kobiecy hokej. Dziewczęta wielkie jak dęby w tych bezkształtnych
łachach, o sterydowych posturach, wpadające na barierki. A do tego metalowe
woalki w kaskach. Jesteśmy retro i uwielbiamy woalki, nawet w kaskach!
Dziennikarz (protekcjonalnie): „Jak mówił Ibsen: ‘Kobieta, kobieta, do
czego zdolna jest kobieta’... No i proszę!”
Dzwoni tatuś. Starcie dwóch
osobowości. Zainteresowanie sportem kontra miłość do medycyny:
- Cześć. Wiesz, że Justyna ze złamaną stopą
wygrała... – zaczyna tatuś.
- O! w którym miejscu miała to
złamanie? – pytam.
- Stopę miała złamaną. A
wygrała...
- Ale które kości?
- To se zgoogluj ktore, żeby się
głupio nie pytać! No więc jak mówiłem wygrała...
- O! Naprawdę jest w sieci
dostępny jej rentgen stop?
- Złoty...
- Złoty Stop? Implant miała?
- Złoty medal wygrała!!! Za
złamaną stopą!
- Acha...Ale lewą czy prawą miała
złamaną?
Na usprawiedliwienie dodam, że
miałam gorączkę. Stop. Głowy. Stop. Bo stopy w normie.
K. twierdzi, że
Justyna była w
zmowie z ZUS-em i że się nam ten medal jeszcze w narodzie odbije czkawką.
- Zobaczysz, za chwilę będzie tak:
Proszę pani, to, że ma pani złamaną stopę nie zwalnia pani z obowiązku
uczestnictwa w testach sprawnościowych w celu stwierdzenia zasadności
świadczeń. Proszę założyć biegówki i migiem do oddziału!
No i kilka dni później słyszę w
mediach, że ZUS odmawia świadczeń osobom ze złamaniem stóp, ha. No kto by
pomyślał.
Dziennikarz: Nie sądzi pan, że ten medal Justyny, jest z DEDYKACJĄ dla
pana?
Apoloniusz Tajner (trener): Nie, nie wydaje mi się. (pauza) Tak chce
pan ze mną rozmawiać?
Dziennikarz (speszony): Nie no, chciałem tylko odgonić złe myśli...
Są jeszcze saneczkarze.
- To mój sport, powinnam uprawiać
saneczkarstwo – mówię. – kładzie się taki jeden z drugim na saneczki plackiem,
a potem myk myk, już jest na dole, wstaje z saneczków i kłania się
publiczności.
- Co ty mówisz, ty w ogóle
pojęcia nie masz, o aerodynamice toru, o ble ble ble – peroruje K.
- A ty jak widzisz kreskę i
kropkę w muzeum to mówisz, że też byś tak mogła, jedną ręką i po ciemku, a
jakoś nie widzę, byś w jakimkolwiek muzeum wisiało coś więcej niż twoja smętna
kapotka na haczyku w szatni, jeśli już się tam wybierzesz raz na ruski rok!
Dyskusje ogólnie mają wysoki
niczym skocznia poziom dialogów, ponieważ obie mamy w czubie. Z tym, że ja,
jako chorująca, jadę na nalewce z czosnku oraz na skutek tendencji do zdrowego
trybu, nie tyle życia, co kurowania się, mam też dwa ząbki czosnku wystające z
nosa (‘Grrrrr! Ale daje ten skurwysyn, łeb urywa!’, „Niektórzy wciągają kreski,
inni ząbki”)
Dziennikarz: Nie zbiera znaczków, nie zbiera monet! Tylko medale!
Zostawiamy saneczkarzy i lecimy
dalej.
- Chodź obejrzym
panelistwów...panacelistów...panczeistów...no chuj mnie zaraz strzeli!
- Jak nie umiesz wymówić
panczenistów to mów łyżwiarzy! I weź panacetamol!
Oglądamy zatem łyżwiarki o udach
potężnych jak kłody, wysmuklonych aerodynamicznymi neoprenami, pochylonych jak
w bliskich naszym kręgom napadach lumbago... A potem sobotnie zwycięstwo Bródki
i jego smutne dla straży pożarnej skutki (wszyscy teraz chcą podpalać, żeby
Bródka przyjechał, ugasił i dał autograf).
- Mujeju – lamentuje poprawna
politycznie K. – Bródka wygrał bezpośrednio z hamerykańskim Murzynem... toż to
rasizm! W jakim świetle to nas stawia?
- Eee...to jest źle, rasistowsko,
zadane pytanie...
Komentator: To nie jest byle kto, to nie jest ułomek!
- Sportowe ułomki przegrywają o
sekund ułamki – stwierdzamy z satysfakcją, choć szkoda nam tej smutnej blondwłosej
elficy z drugiego miejsca na podium, co się nią okazuje podkurwiony
różnicą 0,003 sekundy osiągniętego wyniku Holender.
- Ile to w ogóle jest, to 0.003 sekundy?
- "Nowojorska sekunda to czas między zmianą świateł na zielone a uruchomieniem klaksonu przez taksówkę z tyłu". - cytuję ze swadą Terry'ego Pratchett'a. - Zatem soczyste 0.003 sekundy to musi być sporo mniej.
Dziennikarz: Ten moment oczekiwania na werdykt trwał dla nas wieczność,
a dla niego to jeszcze dłużej!
- Zanim wyjdziesz, proszę, zrób tulup,
proszę ładnie! – mówię do K. i widzę, że na fali sportowych emocji jest ona
nawet w stanie to uczynić dla umierającej z niedotlenienia (czosnek się
zaklinował) znajomej.
K. przykuca, coś strasznie
skrzypi, K. klęka, coś skrzypi potwornie.
- Poczekaj, przeciąg chyba
otworzył drzwi na korytarz – mówię i wstaję, żeby sprawdzić.
- Eeee, to tylko moje kolana –
szepcze K.
A potem K. dostaje w oko pociskiem
z czosnku, bo kicham. Na szczęście nie trzeba jechać na okulistykę, bo choć zasadniczo
K. zgadza się ze mną, że ‘czosnek jest wieczny’ i można go włożyć wszędzie, to
jednak do oka się nie powinno.
A olimpiada trwa dalej.
Komentator: Nasze gwiazdy, nasze konie pociągowe, muszą być sprawne!
Czego i sobie życzę.
Oraz wyższego poziomu dziennikarstwa.
A skoro już się tak rozpisałam, to niech będzie, że ramach wprawek u Szeptów w metrze, gdzie można głosować
[klik]