Słodki październiku, zanim
opowiem, co u mnie słychać i zanim się pożegnamy, muszę ci podziękować, żeś
nam, społeczeństwu oraz obywatelom, zafundował takie wstrząsające różnymi
partiami duszy rozrywki.
Jak Konkurs Chopinowski i wybory parlamentarne.
Konkurs wygrał niepozorny Koreańczyk (wyglądający jak mała Chinka,
gdyż jeszcze nie opakowany marketingowo). Siąpiło mi z oczu jak grał finałowego
mazurka. Tymi sprawnymi, zwinnymi, gładkimi paluszkami tak przebierał po tych
klawiszach, że mujeju, jak tu nie chlipać? Wcześniej widziałam występy innych
uczestników grających Chopina i czasem TO BYŁO STRASZNE. Spod mankietów
wystawały niektórym takie futra, kłaki takie czarne na ręcach mieli, że nie
szło na to patrzeć. Doprawdyż jury w trakcie selekcji powinno rozważyć wprowadzenie
obowiązku depilacji dłoni. Gdyż ja kcem płakać z powodów artystycznych a nie ze
strachu i przerażenia, że przebrany we frak niedźwiedź (zoom na ręce) wylnieje
na klawisze.
Było wiele pianistek w sukniach bez ramion i JA SIĘ PYTAM: czy im
futro spode pach wystawało? W sumie trudno powiedzieć, bo ręce trzymały
opuszczone, ale możemy chyba założyć, że nie. Owo minimum estetyki, elegancji i
szacunku dla kosmetyki powinno obowiązywać obydwie płcie! W końcu to Konkurs
Chopinowski a nie jakiś obóz przetrwania na Alasce.
Ale najbardziej to jednak
przypomina azjatycki obóz pracy dla ciężko utalentowanych muzycznie dzieci.
Chociaż... zaczynam trochę rozumieć.... |
Tymczasem gładki Koreańczyk
skromnie zapowiedział, że nie planuje już brać udziału w żadnych innych
konkursach, bo po co. A na pytanie co robił przed najważniejszym występem
konkursowym odpowiedział, iż był wypoczął i zjadł polskie jedzenie. Specjaliści w studiu wypowiadali się ze
znawstwem, że ludzie pochodzący z Azji mają duży dar koncentracji i mądrze nad
tym pracują i takie tam. Ja cenię u Azjatów nienaganne maniery. Oczywiście
gdyby zwycięzca DOPRECYZOWAŁ, że najadł się bigosu i kremówek, to znowu bym zapłakała
i to nawet rzewniej, ale młody jest, to się jeszcze nauczy jak wzruszać nawet
bez bębnienia w klawisze.
Co do wyborów to zawsze biorę udział, a owszem. Nie głosuję na spis
treści. Nie to, żebym nie miała ochoty, ale skoro mi telewizor i radio przez
miesiąc powtarzały w reklamówkach za państwowe pieniądze żeby nie głosować na
spis treści, to pomyślałam, że niech już stracę te cenne minuty i kalorie w
celu przerzucenia kilku kartek.
Brałam już w wyborach udział jako
członek komisji. W końcu nocny ze
mnie marek a i inwentaryzować lubię, zatem między kadencjami mogę (głosy)
liczyć ku chwale ojczyzny. To znaczy ojczyzna może na mnie liczyć za drobne
kieszonkowe. Oraz za nowe doświadczenia z dziedziny antropologicznie
socjologicznej, gdyż w komisjach przekrój ludzki jest znacznie zróżnicowany.
Wiek, wzrost, uroda, poziom wykształcenia a nawet zapachy własne są bardzo...
różne. W komisjach napotkałam nawet starego blogera a nawet nawet młodzieńca,
po którego przyszła mama, gdyż następnego dnia musiał iść do szkoły (uspokajam,
że miał więcej niż 6 lat ;). Najciekawsze są jednak stare wygi komisyjne, tj.
kobiety typu urzędniczki, tak zniszczone, opuchnięte, fatalnie pomalowane oraz
skołtunione na głowie melanżem trwałej i pasemek, że moim ciałem wstrząsały
falami dreszcze grozy. Ach, oto sól ziemi, tej ziemii, lastrykowej posadzki w
szkole zawodowej lub przedszkolu, na posłaniu z miękkich kart nieważnych
głosów, pod mrugającą jarzeniówką, o drugiej nad ranem.
Ah, oto oblicze
demokracji.
Ale czuję, że czas na następny
etap: w kolejnych wyborach chcę być mężem
zaufania. No bo wiecie, że ci smutni, poważni panowie (i panie), którzy w
trakcie krzyżykowania łypali wam przez ramię, czy nie dopisujecie przypadkiem
do listy senatorów Króla Juliana (to stały repertuar młodzieżowego elektoratu) to mężowie zaufania. Oczywiście jako stara
panna... to jest, jak jej tam, singielka,
wolałabym być żoną zaufania albo
ostatecznie zaufaną żoną. Ale i tak
na tym nie stracę. Gdyż np na pytanie:
- Czy ma pani męża?
Będę mogła odpowiedzieć:
-Phi, sama ostatnio byłam mężem!
- Czy ma pani męża?
Będę mogła odpowiedzieć:
-Phi, sama ostatnio byłam mężem!
Zatem członek albo mąż, gdyż
polityka to męska rzecz. Mimo, iż w tym roku wyjątkowo obstalowana paniami. Po
nieudanym eksperymencie z ogórkową, postawiono na dojrzalsze i solidniejsze
materiały do skrojenia kandydatek. Rozczuliły mnie te przemyślane dodatki: np
liderka lewicy występująca w warkoczu, albo rumiane rumieńce ex pani premier
(sugerujące żywotność i zaangażowanie) w połączeniu z bladą cerą (gabinetowe przepracowanie).
Najlepszą wyborczą tartinkę
zostawiłam na koniec. Przed lokalem wyborczym, na papierosie, spotkałam wyborczą dziewicę. Chłopak przystojny,
zadbany, apetyczny i stylowy wyznał mi na pogawędce, że pierwszy raz w życiu ever
przyszedł zagłosować.
- To ile ty masz lat? – zapytałam zdumiona, bo coś mi się nie zgadzało.
- Trzydzieści dwa.
Więc nawet nie musiałam pytać na kogo.
- To ile ty masz lat? – zapytałam zdumiona, bo coś mi się nie zgadzało.
- Trzydzieści dwa.
Więc nawet nie musiałam pytać na kogo.
Ale znajomy niejako bloger Ove u jeszcze
bardziej znajomej blogerki Newy zapodał w komciu koreczek nadziewany dykteryjką z internetu o blokersie, który na wyborach pobrał kartę a potem oddał mamie, żeby
prawidłowo zagłosowała. Bo mama to mama, wiadomo. O mujeju, co za wzrusz, znowu
chyba zacznę chlipać.
Tak oto mnie te wątki muzyczne i
polityczne odwodniły nieco w uciekającym miesiącu.
Zatem zinwentaryzujemy trochę
muzyki i wyborów.
Najsamwpierw ;) w trzech obrazkach podsumujemy sytuację kulturalno-geopolityczną, która wstrząsała nami tej jesieni.
Ta-dam:
Kultura wysoka, społeczeństwo, uchodźcy, no wiadomo ;)
A teraz na szybko o wyborach.
Odpowiedniego INSTRUMENTU:
Do usłyszenia w listopadzie.
Najsamwpierw ;) w trzech obrazkach podsumujemy sytuację kulturalno-geopolityczną, która wstrząsała nami tej jesieni.
Ta-dam:
Kultura wysoka, społeczeństwo, uchodźcy, no wiadomo ;)
A teraz na szybko o wyborach.
Odpowiedniego INSTRUMENTU:
warto kliknąć, powiększyć i zdecydować w co dąć ;) |
Do usłyszenia w listopadzie.