czwartek, 2 czerwca 2016

Jak przeżyć wizytę matki i z godnością zjeść czekoladki


Wczoraj, w Dzień Dziecka, odebrałam więcej życzeń niż 8 marca, co powinno mi nieco dać do myślenia, być może. Moje tak zwane wewnętrzne dziecko to istny kanibal i anim się obejrzała, pożarło całą resztę wewnętrznej menażerii, na którą składają się zastępy wielorakiej osobowości w postaci: wewnętrznych dorosłych, wewnętrznych starców i wewnętrznego pieska, który merda w chwilach wesołości, a w chwilach smutków odpada mu ogon.

Również wczoraj wpadła do mego apartemą moja własna, rodzona matka. Tegom się nie spodziewała! Madre przyniesła mi czekoladki, a był to produkt cukierniczy wykonany metodą wtrysku kakaowego surowca wprost do złotej foremki.


W związku z czym rzeczonych czekoladek nie dało się wyłuszczyć z godnością.

Pamiętam z jaką fascynacją patrzyłam kilka lat temu na moją babcię, godzinami próbującą napocząć opakowanie leków, wykonane tak perfidnie, by nie dało się było go przez osobę starszą roztworzyć. W zamyśle projektanta tegoż opakowania (w postaci zaspawanej, zatrzaskowej fiolki z adamantu) osoba starsza miała zemrzeć próbując, wyłamawszy sobie uprzednio wszystkie palce. Co by w dalszej perspektywie zaoszczędziło NFZ-owi i wszystkim podatnikom wielu zbędnych kosztów.

Teraz ja próbuję z jednakim skutkiem wyłuszczyć z foremki czekoladki, a jestem w sile wieku, w tym umysłowego. Czekoladki można wypchnąć od dołu metodą nacisku, wtedy jednakowoż wylatują w powietrze i lądują za kanapą. Oczywiście będzie je można zjeść przy najbliższej edycji odkurzania... lecz kto wie, kiedy to będzie?
A tymczasem chciałabym je zjeść teraz, od razu.





















Zatem odwracam opakowanie i tłukę nim o blat stołu, aż czekoladki wszystkie naraz opuszczają migiem złotą foremkę. Najprostsze rozwiązania są najlepsze, a najszybsze są najprostsze. Moja madre, która mnie W OGÓLE nie zna, gdyż albowiem nie miała na poznanie mnie trzydziestu lat z okładem, jest zszokowana, że alejaktotak?
Ano tak to.

Staram się przy madre trzymać ustabilizowany poziom imidżu, na który pracowałam latami: wesołego lecz nieco psychicznego przybysza z genetycznie odległej planety Pacanów w galaktyce Wygi Starej. Wpycham sobie czekoladki do ust i żując mówię, że mmm pyszne, ale żeby następnym razem kupiła mi raczej karton papierosów, sil-wu-ple. Madre patrzy na mnie takim wzrokiem, ale to TAKIM wzrokiem... który ćwiczy sobie w łazience przed lustrem, bo ją kiedyś na tym przyłapałam (polecam niezapowiedziane wizyty rodzinne). Jest to wzrok fundamentalnego islamisty napotykającego, w drodze do meczetu, zwracającą imprezowe drinki wykolczykowaną w pępek nastolatkę rasy anglosaskiej. Oraz plus skrzyżowany ze smutnym wytrzeszczem na wpół przejechanego przez tira przydrożnego kotka. Z dodatkiem nerwowego mrygu petenta wymiaru sodomowego (sądowego? jakoś tak), który się dowiaduje, że całą procedurę musimy powtórzyć, gdyż asystentka asesora zgubiła ostatnią stronę z podpisem, a zatem wyrok się nie uprawomocnił.
Łapiecie już? 
To jest właśnie taki wzrok.






















W moich relacjach z matką odwiecznie powracającym refrenem jest konfrontacja tego imidżu z tym wzrokiem.
(Zasadniczo każda matka jest w stanie dopuścić jakąś zdziczałą kompulsywność nałogu swego potomka, ale nałogu, który jest w stanie zaakceptować (cukier), a nie tego, który dziecko wybrało (tytoń).)


Czekoladki zjedzone.
Madre zwiedza apartemą. Zwiedza zaglądając pod dywan i za szafki. Tak nie może być, gdyż nie wiadomo co może tam znaleźć. Moszczę na najbardziej zapadniętej kanapie poduszki i drapuję kocyk. Delikatnie, podłokietnie podprowadzam tamże mamusię, po czym metodą nacisku na klatkę piersiową ją popycham. Mamusia zapada się w kanapę. Gramoli się dzielnie, ale nie może wstać (ha!). Tak, dear, ty tu sobie posiedź, a ja zrobię ci herbatkę. To jest absolutnie najpierwsze primum non nocere dla własnej psychiki oraz więzi rodzinnych: matkę wizytującą nasze pielesze należy bezzwłocznie unieruchomić w jednym miejscu.

Madre dostaje herbatę.
Nie wiem co się dzieje potem bo od tych czekoladek zapadam w śpiączkę cukrzycową.
W każdym razie już jest dzisiaj.
A ja nadal nie dorosłam.

W następnym odcinku zinwentaryzujemy życie z kawą i papierosem. Tymczasem dzisiaj dwie piosenki o matkach i ojcach.




32 komentarze:

  1. " absolutnie najpierwsze primum non nocere dla własnej psychiki oraz więzi rodzinnych: matkę wizytującą nasze pielesze należy bezzwłocznie unieruchomić w jednym miejscu" hahahah świetny tekst i sposób, ale... na moją matkę nie ma mocnych
    nie da się, no kurde, nie da się jej usadzić
    a jej wizyty to wybuchowa mieszanka sanepidu, BHP, służb porządkowych, MPO i sądu ostatecznego!
    na szczęście teraz mieszka daleko, więc mam od lat spokój

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OOOO, o jakże Wy nie znacie mojego teścia!
      Cóż może taka matka;zajrzeć pod dywan, do szafy, przejechać pacem po ramie obrazka w białej rękawiczce? Mój teść ma kosiarkę, wiertarkę, siekierę, motykę i kolegę, który umie kłaść glazurę.
      I nie waha się ich użyć.

      Usuń
    2. I przychodzi klasc wam glazury? jejk... ;)

      Usuń
    3. Pod nieobecność, bez zgody a nawet przy zdecydowanym sprzeciwie.
      Lepiej przyślijcie do m mnie swoje matki :))

      Usuń
    4. Ty przyślij mi zaraz teścia, taki teść to skarb, ah. Mój padre natomiast, pod wpływem chwilowej chętki do re-kreacji, usunął część ściany w jednym pomieszczeniu, a potem stracił zapał. Przemyśl taki mantyk.

      Usuń
    5. Sonic, na matki zasadniczo mocnych nie ma, ale to trzeba sposobem, sposobem, a nie do Albionu się przeprowadzać.

      Usuń
    6. Skarb. Tfu, na psa urok. Żebyś w złą godzinę nie wypowiedziała.

      Usuń
    7. Lepsza niezapowiedziana glazura niż w ścianie dziura.
      I nie dręczyć mi tu psów.

      Usuń
  2. Matka! Jest tylko jedna!

    OdpowiedzUsuń
  3. Celińska robi mój wieczór :) kisses

    OdpowiedzUsuń
  4. Na tym obrazku o misce czipsów (lub czegokolwiek tam) jestem ja! Skad to masz?!!! Teraz wszyscy o tym sie dowiedza...

    A Morcheeba w jednej piosence ma tak:
    I need experience
    Like a teenager
    All this exuberance
    Let's grow up later!

    I ten ostatni wers pokrywa sie cakowicie z moim nastawieniem do zycia. Dorosne se pózniej, na razie ma byc fajnie :}
    (oczywiscie zycie czasem chce inaczej, ale to juz calkiem inna para kaloszy)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na komiksie z miską są wszyscy, których poczęstuje się jadłem zaprawionym chemią pieszczącą endorfinowy dzyndzel z w mózgu.

      Exuberance lejter? No way.

      Usuń
    2. e, nie! ja to rozumiem, ze nał, jak najbardziej nał!

      Usuń
  5. wiemy na pewno, ze to nie było tofifi...albo świetnie odegrałaś antyreklamę;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bój się Boga, niebogo! Chcesz, żeby matka przynosiła Ci papierosy? Papierosy swoim dzieciom przynoszą tylko wyrodne matki, które chodzą na demonstracje KODu, miały męża w PZPR a do tego usunęły wszystkie ciąże!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie per se. Po prostu ponad wszystko nie chcę aby mi przynoszono cukier, gdyż to się kończy jak powyżej opisałam.

      Usuń
  7. Czekoladę dostałaś i narzekasz?! Do mnie nawet nie zadzwonili, żeby zapytać, czy żyję, a w moim wieku to już całkiem uzasadnione pytanie! PS. Swoją droga mogłaś wyskoczyć na dzielnię i wymienić łakoć na fajki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podzbiór pytań o życie w wykonaniu rodziny i przyjaciół stopniowo zmienia się z 'jak' na 'czy'.
      Na dzielni nie poszłoby, kakao nie koniak ;)

      Usuń
  8. Niektóre dzieci powinny być chronione przed zaborczymi, kategorycznymi rodzicami, którzy pragną układać życie albo jeszcze gorzej, czyli przeżyć życie za swoje dzieci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Natomiast inne powinny się od matek uczyć. Edukacja owa powinna postmodernistycznie zachęcać do uników z martyrologii prac i obowiązków domowych, co pod nawigacją pokolenia naszych matek możliwe nie jest.

      Usuń
  9. Matka ma wprawdzie robiła remanenty w szafach, ale nałogom się nie przeciwstawiała... Chyba dobrze mnie znała!

    OdpowiedzUsuń
  10. Bożena nie dostała czekoladek na dzień dziecka. Jej własna matka wetkała po dwie dychy wnuczętom do skarbonek, zjadła michę truskawek ze śmietano i podryfowała oddać się nałogowi tytoniowemu, udając, że nie widzi genetycznej zależności w zakresie nałogów u swojej córki.
    Żadnych czekoladek, żadnych tytoni.
    Okropność. Nawet jak się tych tytoni zużywa tyle co nic.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ha ha ha. uśmiałem się JESZCZE bardziej niż zwykle i na pamiątkę zostawiam ten komentarz.

    OdpowiedzUsuń
  12. Przysadka do mendzenia nigdy mi nie wysiada chociaż bardzo, bardzo się staram. To jakieś cholerne coś co kazało mi kupić jej (córce) preparat na D i teraz ciągle pytać czy już próbowała rzucić palenie. Wreszcie usłyszałam, że nie zamierza. Ale chyba nie jest tak źle bo u dentystki usłyszałam, że pierwszy raz widzi matkę rozmawiająca normalnie z córką.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja już nawet czekoladek nie dostaję, bo matka uważa, że już wystarczająco dużo ich zjadłam w życiu. Matka probuje mi wybić z głowy moje hobby używając głównie argumentów finansowych, wyliczając ile butów, torebek i szminek mogłabym sobie kupić gdybym nie przepalała kasy. Nie działa.

    OdpowiedzUsuń
  14. Krotochwilna uwielbiam Cię za ten post...
    znaczy ktoś jeszcze ma podobnie
    i to całkiem sporo ktosiów, co mnie jednak nie przestaje wku...ale trochę tak bardziej rozśmiesza...

    OdpowiedzUsuń
  15. Dobra czekolada nie jest zła.
    https://5000lib.wordpress.com/2015/12/19/207-tylko-ssac/ Pomoże nawet na nieposprzątane pokoje. :-)

    OdpowiedzUsuń
  16. Najpierw się uśmiałam, potem doceniłam własną matkę za nierobienie mi kontroli jakości w moim mieszkaniu. Może dlatego, że w jej mieszkaniu jest większy bajzel ;)
    Świetnie dobrane obrazki do postu - szczególnie podoba mi się tajemnica posprzątanego M-3.

    OdpowiedzUsuń

No to cyk! Nie ma się co pieścić.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...