środa, 30 stycznia 2013

Blog Roku? Chyba Skok z Bloku! ;)


Ilość kulek o wyglądzie piłeczek jak dla psa Pikusia na konkursowej stronie Bloga Roku 2012 poinformowała mnie, że mam już tajemniczą liczbę głosów w widełkach 6-50, w którym to przedziale wiekowym mieszczę się i ja ;). Zaiste jest to wzruszające, bo nawet nie dręczyłam o to nikogo. Jakoś mi się niestosownym wydało prosić kogokolwiek by do całego tego interesu (bloga jako darmowej rozrywki) jeszcze dopłacał i to 1,23zł , za co można sobie kupić kefir i zdrowiej na tym wyjść. Azaliż skusiłam się na umieszczenie tamże, na widoku, bo była za pięć dwunasta do zamknięcia etapu zgłoszeń, a ja lubię - jeśli już startować w konkursach - to tak na ostatni moment, profil konkursu nieważny, ważna adrenalina! :) Jak również dlatego, ze różne ciekawe blogi można na stronach Bloga Roku wyuskać z przepastnej masy blogowej  - bo jak wiadomo prowadzimy (my, Polacy) w europejskim rankingu blogerów, zaraz po Cyprze. Więc się podkładam do wyłuskania, prosz.

Jednak idea płacenia i nakłaniania do płacenia za coś, co jest ideologicznie darmowe jest mi niemiła. Widać jednak prestiżu najblogniejszego bloga nie da się zdobyć za darmo we free promocji, nawet z tysiącem (skąpych) czytelników. Ja bym chciała mieć czytelników oszczędnych, gdyż idea gospodarności jest mi droga. Ale też i Pikusiowe piłeczki są mi nęcące, nieprawdaż.
Teraz zastanówmy się nad podziałem kategorii (wspomniałam już, że pomyliłam kategorie za trzy dwunasta? ;) No ale kategorii OFF, cokolwiek to znaczy, nie było. Jak równiez nie było kategorii ‘Jeszcze się nie zdecydowałam do jakiej należę kategorii’, coby mi odpowiadało najbardziej. Dlaczego jednak fotografię traktuje się razem z komiksem? Wszak ciasto owocowe to nie owoc, ani trochę. Dlaczego nastolatki mają kategorię ‘Teen’ niezależnie czy robią komiksy czy piszą recenzje? Ja się nadal czuję nastolatką (z rana, bo później to już emerytką raczej). Albo dlaczego emeryci nie mają własnej kategorii? Całe lata płacili na emeryturę, którą będą odbierać przez kilka raptem sezonów, więc chyba im się prestiżowa geriatryczna kategoria należy?  Itd.

Co do nagród to potężnym ciosem jest brak laptopów. Jest to bardzo zniechęcające, bo jak wiadomo ci, co często blogują, zdzierają laptopy bardziej niż trzewiczki. Na wycieczkę do takiego Radomia można niby pojechać (voucher od Itaki) oraz kupić se pierścionek zaręczynowy, jeśli ma się kogoś nieodstęczającego od zrękowin (voucher od Apartu - choć bardziej by mnie Apart przekonał, gdyby do reklamowania swych prestiżowych produktów biżuteryjnych używał takich celebryckich przedstawicielek, które nie przypominają ofiar Holokaustu... vide poniżej)

























Także w razie przegranej płakać nie będę (to odwadnia), a poczuć się wzruszonym dzięki ludziom, których na oczy nie widziałam – bezcenne.
Wszystkim którzy zagłosowali bardzo dziękuję, nie jestem przecież niewdzięczną jędzą.
Jeśli wasza flora bakteryjna nie potrzebuje wspomożenia (kefir) to można jeszcze do jutra do południa – pod rozwagę podaję numer z wirtualnego przedramienia ;):
SMS o treści E00573 Na numer 7122

A gdyby ktoś miał gotówki ponad miarę oraz zaufanie do mojego gustu to blog, któremu osobiście kibicuję (recenzencki - czyli też z nieistniejącej na razie kategorii). Ten chłopak napisał ponad 600 całkiem rzetelnych recenzji - jeśli to nie kwalifikuje do wygranej, to już nie wiem co, chyba tylko zdjęcie majtek (kategoria Foto ;)
E00033 Na numer 7122 

Albo też taki artystyczny, jak nie do głosowania, to do obejrzenia chociaż
F00216 Na numer 7122

Z kategorii 'Ja i moje życie' nie podaję nic, bo to by były 3 godziny czynności pt. kopiuj wklej, a że szykuję się właśnie do obiadu, tzn pardon, lunchu...Oraz mój roztrzewiczony laptop odmawia współpracy.

 Dziękuję za uwagę.

niedziela, 27 stycznia 2013

Szmaragdowe szaleństwo czyli jak zzielenieć z zazdrości

No bo oczywiście wiecie, że Pantone wybrał szmaragdową zieleń (emerald green) kolorem 2013 roku?














Bo jest to kolor, cytuję:
"Lively. Radiant. Lush… A color of elegance and beauty that enhances our sense of well-being, balance and harmony." [link]
I tu się akurat mogę zgodzić, bardzo to jest soczysta nać ;), chociaż na moim monitorze wygląda bardziej na morski błękit wymieszany z leciwą miętą :I. W takim właśnie kolorze miewałam niegdyś w zimy mroźne a wilgotne wykwity na ścianie, co już się na szczęście nie zdarza. W takim też kolorze wyglądam najlepiej, niestety jedyna wykwintna sukienka emeraldowa na ten moment nie noszona jest, albowiem by się na mnie popruła. Wisi i czeka i kto wie, jeśli będę jadła dużo emeraldowego w kolorze żarła, zieleniny znaczy, to może się doczeka.
od lewej: Ralph Laurent, Burberry Prorsum i Elie Saab
Jest też zieleń szmaragdowa dużo lepsza niż zeszłoroczne Tangerine Tango, co po ludzku innymi słowy jest łososiem. Jak do czego oczywiście, ale myślę konkretnie o przyozdobieniu karnacji bladej a szatyniej. Zieleń takową ceniłam zawsze a nosiłam często i teraz złości mnie, że cała wataha ludzi bez osobowości, co to noszą, co się im powie, że nosić się powinno, rzuci się na tę zieleń i mi odbierze radość obcowania z nią poprzez modowy populizm, który zakończy ten zielony łańcuch pokarmowy w sieciówkach. A najbardziej to oczywiście mi szkoda, że takich pięknych sukienek, jak te prezentowane dzisiaj, nigdy nie będę miała okazji założyć - bo i gdzie? Pod sweter? ;) I szczerze przyznaję, że choć do mody mam stosunek obojętny to za niektóre kiecki być może, tak myślę, mogłabym zabić.
No to jedziemy z celebrytami:
Absolutną faworytką (od lewej) jest sukienka Keiry w 'Atonement' (mimo Keirowego braku biustu). Obok Christina Applegate, która zaistniała w mej świadomości dopiero po amputacji obu piersi (pff). Obok zaś Christina Hendricks z serialu 'Mad Men' (którego jeszcze nie zaczęłam oglądać, aaa!), a która według moich danych jest najbardziej obecnie obdarzoną w tej materii aktorką. A po prawej kawowo apetyczna Obamowa.

Jak widać emerald ma pewien rozrzut kolorystyczny. Nie mniej jednako dodaje uroku zarówno latynoskim krągłościom jak i eee nielatynoskim wklęsłościom. Światło odbite od satyny i tafty zawsze natomiast dodaje kilogramów i niesamowite jest, że tyle kobiet jeszcze tego nie wie..












Marcia Cross jak każda aktorka blada i ruda wie, że zielenią na czerwonym dywanie można wiele ugrać. Efekt bożegonarodzenia.
Poniżej: Oscar de la Renta (tego się nie kupi za pieniądze z renty!)
A teraz przejdźmy do celebrytów krajowych, które to celebryty też w zieleniach chadzają, ze skutkiem estetycznym różnym (ale o Grycanowej w tej kreacji  nie da się złego słowa powiedzieć)

A teraz troszkę dodatków, mmm. Muszę powiedzieć, że ten zielony czopek to bym chętnie ponosiła (na szyi - gwoli ścisłości). Oraz ogólnie z tego sklepiku internetowego biere wszystkie kolczyki, łańcuch, chrabąszcza i czapę z ekologicznego misia. Oraz wszystkie sukienki uwzględniające miejsce dla biustu.


Opisywać co jest czyje nie chce mi się szczególnie. Jeśli już to trzy najciekawsze: Aurelie Bidermann, autorka naszyjnika z zieloną plecionką i złotem [.]. Autor czopka  Kenneth Jay Lane [.]  i afrykańska projektantka bransoletki Amma Gyan [.].

Zdjęcia z internetu, po wpisaniu odpowiednio emeraldowej frazy. A post ów i ich sklejenie zawdzięczamy wczorajszemu straszliwemu zmarznięciu, co zaowocowało moczeniem we wrzątku stóp, a przy takich czynnościach zawsze mi się wydaje, że o siebie dbam, znaczy się moda i uroda ;)

No ale, żeby nie było, że element męski zaniedbuję, który do emeraldu też w końcu prawo ma.
Prosz , sweterek pierwsza klasa, nawet najtęższa głowa wchodzi bez problemu...

a jak się nie podoba to może bardziej klasyczny Iggy Pop :)

















Eh, zimo,zimo, byle do Zielonych Świątek ;)

czwartek, 24 stycznia 2013

Na wesoło, na smutno, na sentymentalnie: Droga Babciu, drogi Dziadku...(oraz wszyscy inni antenaci)

pomarliście, co ma tę jedną dobrą stronę, że zaoszczędziłam na prezentach. Za to złych stron bez liku. Już się babciu nie nauczę robić tego krupniku twojego wybitnego, za którym mi podniebienie tęskni, już mi nie dasz tego przepisu na placki. Nie opowiesz mi o mrocznych czasach, gdy się do ludzi strzelało jak do przepiórek, o wujku, co się wychylił zza grobli, jak Niemcy szli i dostał kulkę między oczy. O kuzynce, która tyle seksu doznała od armii sowieckiej, że aż zmarła. O tym, jak się w domu rodziło na pierzynie puchowej. O stawach pełnych ryb i lasach pełnych świerków, o zimach, które odcinały od świata, o domach pełnych koronek i drewnianych szczap przy kominku. O budowaniu domu cegłami z ruin powojennej stolicy. Rwą się wstążki i sznurki łączące nas z przeszłością, z tożsamością własnej rodziny, blakną pracowicie kaligrafowane podpisy na zdjęciach naszych przodków. Kim jest ten pan w mundurze o pochmurnym spojrzeniu? A ten fircyk na pstrokatym rowerze? A to dziecko w trumience? Albo te trzy dziewczęta, siostry chyba, w futrzanych kołnierzach na tle kurpiowskiej chaty, na tle pól mazowieckich, na tle pierwszych tramwajów? Gdzie się odbywa ta przeszłość niepodpisana? Już się nie dowiem.

Choć ponoć jest jeszcze taka jedna ciotka, co historiami rodzinnymi sypie jak z rękawa. Mam nadzieję zdążyć się do niej wybrać przed jej pogrzebem. Z kartką i ołówkiem, z uchem wyczyszczonym jak nigdy (ale nie ołówkiem;)
Czasem wiem. Dwie siostry piękne i postawne, jedna o twarzy jak anioł Boticellego, druga wyniosła niczym Izabela Łęcka. I trzecia – mała, pyzata, z nosem jak kartofel i najsłodszą buzią na świecie. To babcia. Która do osiemdziesiątki jeździła na rowerze. Która podróżowała po całym kraju (choć nie na rowerze), w tą i z powrotem, żeby każde z dzieci i wnucząt obdzielić tą samą porcją babcinej czułości i pomocy.
A potem zmarła na raka wszystkiego. A panie z hospicjum przynosiły nam tyle morfiny, że już miałam myśli nieczyste, żeby nią dorabiać do stypendium, bo nie mieliśmy co z tym ustrojstwem robić. Bo babcia nie chciała morfiny, do końca chciała być świadoma i trzeźwo myśląca, mimo bólu. Ale nie – WSZYSCY nas naciskali, że dla jej dobra ma być w stanie świadomości półpłynnej a bezbolesnej. Nikt nie ma prawa tak cierpieć, nawet jeśli sobie tego życzy, nawet jeśli taki jest jego wybór. Znowu trudno mi się bezwzględnie zgodzić z ogółem, w tym przypadku z Fundacją Chustka, która postuluje, że morfiny ma być więcej. Może teraz jest inaczej, może się wiele zmieniło, może każdy dostaje taką samą ilość morfiny, niezależnie od tego ile mu zajmie umieranie. Może moja babcia, która cierpienie pod koniec wliczyła w rachunek życia, w jego podsumowanie, była wyjątkiem. Kto to wie. Ta historia ma już parę lat i rozmywa się w pamięci, rozpływa się jak dym. Rozpływa się babci twarz o łagodnych rysach, blaknie rysunek zmarszczek potwierdzający historię pracowitego i dobrego życia.

Drugą babcię szlag trafił w grudniu zeszłego roku. Pikawa jej wysiadła. Ze starości, ze zużycia.
Ale że co, że wspomnienia mam niejedrorodne stylistycznie? [heh]
Jaki człowiek, takie podsumowanie, nieprawdaż. Historia życia, lista uczynków, drobne plusy i gigantyczne minusy. Pierwsza babcia zasługiwała na starość na wszystko, co najlepsze. Dostała tylko raka. Druga babcia zasługiwała na niezbyt wiele. Dostała wszystko – opiekę, miłość i szacunek, lekarzy, rehabilitantów, księży, przecierane na tarce warzywa oraz trzy razy dziennie świeże pieluchy.
Nie ma sprawiedliwości na tym świecie, nie ma logiki. Przędły Mojry życia nić, jednej babci spruły kamizelkę a drugiej zrobiły ciepły sweter i czapkę. Suki.

Piszę o tym, bo ciągle mnie pytają, jak zniosłam śmierć ostatniej rodzinnej babci. Dekadę temu nikt mnie o nic nie pytał. „Bardzo mi przykro, a sobota wieczór to aktualna?”. Bo wtedy byliśmy młodzi, śmierć była niedorzecznością, pomyłką, absurdem, przypadkiem, fos-pasem, który można było przemilczeć. Przyszłość była rokująca, bo była przed nami. Mieliśmy tyle czasu. Niemal życie. Teraz jest inaczej. Pewne okazje minęły już bezpowrotnie. Czas przyspieszył, czas się znarowił, nie można już go okiełzać.

Noszkurwamać, ten blog to miały być krotochwile, co za prąd mnie tak znosi?
Ale, widzicie, nie mogłam się powstrzymać. Tak, dla równowagi... Bo mi czasem mówi taki głos, że może już czas przestać błaznować.
Polem, lasem. Czasem.
Ale to minie.
Minie, prawda?

zdjęcia: Sasha Goldberger "Mamika"

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Dzień babci i dziadka na wesoło czyli Zestaw Seniora obejmujący granatnik, motor, adidasy, kozła i pilota

W tegorocznej edycji  stawiam  na babcie wschodu (ewidentny wpływ serialu "Strażyści" ;)
(jak dobrze, że w pobliżu nie było popiersia St... eee Lenina... )















Angielskie babunie natomiast stosują  inną niż duszenie i granatniki taktykę operacyjną ;)

Każda wizyta u lekarza połączona z nieskończenie długim czekaniem w poczekalni pełnej niestety nie bidermajerowskich antyków powoduje, iż łaskawym okiem patrzymy na takie przypadki geriatryczne.




















86-letnia Johanna Quaas wygrała 11 medali w Senior Gymnastics Competition. (Nie wiedziałam że istnieje coś takiego. Może trzeba się zapisać? )
Że też nikt tej babci nie zeswatał z tym dziarskim stulatkiem – przecież to by mogło być wydarzenie medialne czy coś.
Najstarszy maratończyk świata - Fajua Singh - lat 100. (W sercu ciągle maj a na głowie jajo - rispekt.)

Jeśli jednak babcia nie przejawia zainteresowania żwawym maratończykiem ani nawet typowym erotomanem-gawędziarzem, wyewoluowanym w dzisiejszych czasach do erotomana- fotoamatora...
...to postarajmy się chociaż nakierować jej zainteresowania na pilota...
I tak wszyscy skończymy tak, jak zaczęliśmy - czyli w wózku :I
I tym optymistycznym akcentem, nieprawdaż...

piątek, 18 stycznia 2013

Bardzo zabawny choć pouczający (lub na odwrót) film o kondycji ludzkiej. Oraz o hodowli wybrakowanych zwierząt

Film o kondycji oraz co ważniejsze o mistrzowskim wciąganiu butów oraz laboratoryjnym mizianiu królików;). Przy okazji zagadka - który utwór zespołu Feel tak cudnie podkręca w tej animacji atmosferę? ;)


Akurat w temacie post-laboratoryjnego miziania (choć nie królików) miałam w podstawówkowym dzieciństwie spore doświadczenie jako córka naukowca, który to co sezon przynosił mi wiaderko odratowanych świnek morskich. Następnie następowała świnkowa redestrybucja wśród chętnej rówieśniczej młodzieży. (Świnki z parchami, bielmem na oku  i wyłysiałe miały wzięcie mniejsze rzecz jasna. Moja świnka rzecz jasna była zawsze znakomita i niewybrakowana). Następnie następowała domowa hodowla świnek, które niestety były dziwne, nieufne, miały świnkową depresję, chowały się pod dywan, zjadały swoje terrarium i chorowały.  
Chomiki potem hodowałam. Chomiki trochę się kręciły w chomikowym kółku ale głównie to się gryzły, albo gryzły kable od telewizora jak uciekły, bo uciekać  lubiły,  a kiedyś jeden spowodował prawie że zawał mamusi, jak się z nim mamusia na twarzy obudziła (teraz to się nazywa siedzenie na fejsie ;). Najlepszy numer w wykonaniu najlepszego chomika to rozsiądnięcie się na desce klozetowej u sąsiadki piętro niżej, która to sąsiadka przyszła do nas ze skargą, że w takich warunkach to ona defekować nie będzie. Jak chomik zdołał zleźć piętro niżej po sanitarnym pionie kibelkowym (czy jak to się tam nazywa) to się do tej pory zastanawiam, jak już nie ma nad czym, albo właśnie jak bardzo jest nad czym, ale wolałabym tego uniknąć (np. czy sklepowa mi dobrze wydała? czy on mnie kocha? jak te spodnie mogły się tak skurczyć, skoro nawet ich nie prałam?). Potem chomiki zdechły, jeden został przed śmiercią przemianowany na Kwazimodo, bo mu się taki guz na karku zrobił. 
Psa, takiego słodkiego, żółtego pseudolabradora, rozjechała ciężarówka. Nie mieszkał ze mną tylko z kuzynostwem, tylko na wakacjach się widywaliśmy, co nie umniejsza straty. To był takie mądry pies, wszystko przynosił, o co się go poprosiło - pod warunkiem że była to gazeta lub kapcie. Ale nauczyliśmy go też z braćmi ściągać w podskokach pranie ze sznurka i zanosić (tzn zaciągać) babci. Która najszczęśliwsza to z powodu tej pomocy nie była. Ale i tak myślę, że pies ów był bardziej przydatny w pracach domowych niż niejeden znany mi element męski. Co prowadzi do oczywistego wniosku, że nie tylko do hodowli elementu męskiego nie mam ręki.

Także, jakby się ktoś pytał czemu nie mam zwierząt to zaserwowana  pula wspominków jest uważam znakomicie wystarczająca.
Nie wszyscy mają szczęśliwą rękę, nieprawdaż.





















A miałam o kondycji ludzkiej pisać, hm. Zaiste, ścieżki skojarzeń mych neuronów są niczym kibelkowe trasy moich ex chomików. 

No to wróćmy jeszcze na moment do królików doświadczalnych. Taka pouczająca scenka z Warszawskich Zakładów Farmaceutycznych Polfa w 1967 r. - króliki używane do testowania leków. (fot.Aleksander Jałosiński FORUM)





















A mogło być tak cudownie, mmm. No pech.

 

środa, 16 stycznia 2013

Doktor House po rosyjsku oraz z cito wizytą u pięknej lekarki

Co też, panie hrabio, może nas czekać w konfrontacji ze służbą? Służbą zdrowia, dodam (i już brzmi gorzej ;). Króluje EWUŚ. Nikt nie wie konkretnie, dlaczego teraz już będzie lepiej, ale najważniejsza chwytliwa nazwa. No to czekamy  na reorganizację Poczty Polskiej pod nazwą WACUŚ ;)

Ostatnio byłam u swojej nowej rejonowej lekarki po receptę. Wchodzę i oczom nie wierzę: siedzi tam piękna i strzelista modelko-aktorka lat około 20+ z modnym makijażem i długim, rozpuszczonym włosiem. Jak z ‘Doktora House'a’ albo innego jakiegoś nieżyciowego serialu pełnego lekarek pięknych, młodych i strzelistych.
- Dzień dobry - mówi lekarka.
A ja na to z wyrzutem i goryczą:
- Pani jest ode mnie młodsza!!!
Lekarka zagląda do karty i uśmiecha się łagodnie.
-Rzeczywiście, tak.
Na co ja daję nura pod stół sprawdzić czy jest w szpilkach, jak w tych serialach. Jest w szpilkach, jak w tych serialach, aaa!
- Czy coś się stało? - pytają mnie usta zmysłowe.
- Yyy. Nie no. Przyszłam po skierowanie takie to a takie.
No i tak  wypisuje mi ta piękność medyczna to skierowanie, a ja się patrzę urzeczona. Na jej buty...
- A tu – wskazuję na świstek – musi być napisane cito. CI-TO. W moim wieku nie można czekać pół roku na rehabilitację. Cito, ło tu.
Jak Boga kocham, z jednej skrajności w drugą, czy oni by nie mogli w tej przychodni wypośrodkować?
Pierwszy raz w życiu mam wizytę u kogoś młodszego ode mnie. Muszę się zacząć przyzwyczajać, eh. Ale z drugiej strony taka to mi nie powie „Młoda pani jest, samo pani przejdzie” – co mi się wcześniej zdarzało nieprawdopodobnie często.
Czynność ostateczna...

Tymczasem Medycyna Praktyczna apeluje: Premierze pomóż! i przedstawia nam aktualny wariant refundacyjny w tym pouczającym filmiku o lekarzu-kryminaliście.



znalezione u M.

Z blogów medycznych dowiedziałam się o serialu „Stażyści”, który ostatnio robi furorę i to robi furorę cito ;). Jest to rosyjska wersja ‘Doktora Housa’ skrzyżowana ze ‘Scrubs’ (‘Hoży doktorzy’). I muszę powiedzieć, że bawiłam się przednio – nie tylko dlatego, że kwestie medyczne wygłaszane po rusku są rozczulające wprost.
-Wot, babuszki, smatrijcie wpierwyj – mogę tylko powiedzieć.
A akcja idzie tak: Lekarz prowadzący (który picie rzucił) i jego przyjaciel (ciężki alkoholik ze specjalizacją w chorobach wenerycznych - Rosja, panie ;) obejmują pieczę nad czwórką niedoświadczonych stażystów. Zakręcone jak sierp. Polecam. Link [tu]
No to daswidania, rjebiata :)

niedziela, 13 stycznia 2013

O czynieniu dobra z kanapy czyli mała cegiełka do dyskusji o Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy

Są takie świętości, na które ręki podnieść nie można. O których złego słowa powiedzieć nie wypada. Których lepiej nie tykać, no chyba tylko, żeby z mniejszego cokołu na większy, okazalszy przestawić. Przetrzeć i polakierować, kwiatkami umaić.
Taką świętością nie jest żadna osoba żywa i umarła, każda bowiem osoba ma jakąś teczkę, kryptonim jakiś kompromitujący, jakąś przeszłość, bagaż decyzji podważalnych wielce.
Taką świętością nie jest religia i jej pierwszy chłopiec do bicia czyli kościół.  
Taką świętością nie też żadna instytucja państwowa ani też ojczyzna sama w sobie, o boże jak my jesteśmy zmęczeni tymi samolotami spadającymi, tymi marszami nazistowskimi, nieprawdaż.
Taką świętością jest natomiast Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy.
To jedna ze świętości, za których krytykę idzie się do towarzyskiej izolatki, posądzonym będąc o prawicowość, kościelność, wstecznictwo i ogólną bezsercowość.
Tymczasem chodzić może po prostu o ZDROWY ROZSĄDEK. Tak, nadal zdrowy.


Nie, nie chodzi o to, że ludziom się NAPRAWDĘ wydaje, że robią coś dobrego wrzucając do puszki z serduchem piątaka – mało tego, niektórym się wydaje, iż sam już fakt poparcia i pochwalenia inicjatywy owsiakowej bez ruszania się z kanapy przyczynia do polepszenia stanu rzeczy oraz świata. Takoż jak i wysłanie smsa o treści „Pomoc” na numer fundacji ze słoneczkiem przed świętami. 

Nie chodzi też o to, ze się przy okazji promują wszelkie celebryty, rzucając na aukcje jakieś stare piłki, jakieś szmaty do kupienia przez gawiedź, zamiast wpłacić równowartość pensji za jeden odcinek jakiegoś Tańca na lodzie, na wodzie lub na innym gównie. Bo kto by nie chciał się w mediach wypromować za darmo, jeśli można. 

Nie o to, że koszt działania fundacji sięga 40% zebranych funduszy  - kto choć raz pracował przy dowolnym festiwalu trwającym raz w roku przez marne dwa tygodnie ten wie, że biuro festiwalowe działa cały rok, organizując, planując, zapewniając i potwierdzając i to są, proszę państwa, koszta. Nie wczoraj wymyślono termin „wrzucić w koszta” i nie od wczoraj się wrzuca.

Nie chodzi o źle dobrany ‘przedmiot’ pomocy – dzieci to jest temat słodki, nośny i za serce chwytający, dziecko wspomóc rzecz wspaniała – oczywiście dziecko takie, co je urodzić matka chciała, gdyż nie krzyżowało jej to życiowych szyków oraz prawa do decydowania o własnym ciele. No i doszli w tym roku seniorzy – w reklamówce uosabiani przez dziarską (na oko) sześćdziesięciolatkę o czerwonych ustach, co mi się wydaje trochę dziwne, bo taka to jeszcze pracuje zawodowo, obowiązek ma taki, znaczy się pensję pobiera, znaczy się po co ją wspierać? No ale zacnie, zacnie. Bardzo popieram ten zoom na seniorów, chwyta mnie to jeszcze bardziej niż juniorzy. Więc nie o to.

Chodzi o to co dalej, po całym tym szale, serc wzniesieniu, piniędzów zebraniu.
Cudownie jest porwać ludzi, zachęcić ich do dobrowolnego wyprztykania się z gotówki, iść razem, w celu aby i raźnie wymachiwać sztandarami. Ale to połowa drogi, a za tą połową jest zakręt i klif. Stroma ściana urwiska. Tego już nie widzimy.
Nie widzimy tego, że się kupuje i rozdaje komu popadnie jakiekolwiek sprzęty medyczne, weźmy pompy insulinowe, które bez przeszkolenia służą do pompowania bez umiaru i potem się to kończy tak, że do szpitali trafia więcej ofiar tych dobrodziejstw. Wystarczy wgląd w statystyki. (To trochę tak, jakby Zarząd Dróg Miejskich rozdał wszystkim prawo jazdy w promocji a potem się dziwił, że wypadków więcej na drogach.)
Żeby się nie powoływać na plotki ze źródeł niewiadomych wezmę przykład z najbliższego otoczenia – bo mi członkowie rodziny pracowali w szpitalach, które przez orkiestrę obdarowane zostały. W kanciapie małej stał sobie więc w szpitalu pierwszym darowany aparat do rentgena, oficjalnie figurujący w papierach jako ‘zapasowy’. Nigdy go nie użyto, na wszelkie pytania o zasadność zagracania pomieszczeń kładziono palec na ustach „Szzzz! To prezent od Orkiestry!”. Szpital ten miał pracownię rentgena a w niej tyle sprzętu ile trzeba i takiego jak trzeba. Ale darowanemu koniowi w zęby się nie patrzy. W drugim przypadku szpital nie miał pracowni rezonansu magnetycznego więc aparat do takowego diagnozowania się nie przydał zupełnie, bo wymagałoby to państwowego dofinansowania w celu zorganizowania pracowni i zatrudnienia specjalisty. Ale tu nikt nie płakał nad rozlanym mlekiem aka darowanym pony, bo rezonans był sprzętem używanym z deczka za granicą i do rzetelnej diagnostyki nadawał się średnio. Po kilku sezonach sziszania zezłomowano go.
I tyle.
Oczywiście istnieje możliwość, że tylko w tych dwóch nieszczęsnych szpitalach nastąpił taki niefortunny zbieg okoliczności. Rachunek prawdopodobieństwa mówi mi jednak coś innego.
Więc nie chodzi o to, że źle, że w ogóle. Chodzi o PROPORCJE.
O to tylko, że rezultaty nie umywają do medialnego szumu wokół orkiestry. Niestety.
Co jest smutne, na szczęście można o tym zapomnieć już na drugi dzień poorkiestrowej rzeczywistości. Czego i Wam życzę.

O! To przemienienie lepsze niż to niedzielne chleba w ciało, które jest passe i niedietetyczne.

środa, 9 stycznia 2013

Wtopy randkowe: Jak modelowy chłopak zagajał do kożucha

Ten randkowy kandydat śmierdzi mi już na odległość, a jak tylko pojawia się w drzwiach, mam pewność. Jest za ładniutki, za gładki. Taki symetryczny w budowie i regularny w rysach. Wszystko, co trzeba mieć duże ma duże, co należy mieć białe ma białe, co kręcone to kręcone a co zadarte to zadarte (kolejno: oczy (oczy!), zęby, włosy i nos). Normalnie, chociaż się do makijażu przyłożyłam wyjątkowo, zaczynam się przy nim czuć jak „Kobieta płacząca” Picassa. Francja elegancja, owacje za depilacje. Koszula jedwabna. Spodnie w kancik. Jakoś nie widzę oczyma wyobraźni, żeby takie spodnie zaprasowane w kancik rzucić w szale namiętności w kącik. Już raczej zostanę namiętnie poproszona o ich wyprasowanie.
No i okazuje się, że niby sensowny, pracę ma, przekonania też jakieś, książki nawet czyta. Ale im dalej tym gorzej. Moje abstrakcyjne poczucie humoru to stąpanie po cienkim lodzie, jego poglądy polityczne to już utopienie się w eskimoskim przeręblu. W tym samym stopniu rozprasza mnie nieziemskość jego urody, co jego mojej urody hadesowatość ;). No i właśnie. Ostatnio strzelił sobie profesjonalną sesję, bo zaczął myśleć o dorabianiu w branży modelingu. Noszjapierdolę. Mogłabym to przemilczeć, gdyby chodziło tylko o pieniądze, wiadomo – pecunia non olet - ale najwyraźniej ma on wizję wielkopomnego wkładu w historię świata poprzez estetyczne wzbogacenie go, czego już znieść nie mogę. Jak również nie mogę zrozumieć, czemu miałabym gdziekolwiek chadzać jako ten przysłowiowy kożuch z takim kwiatkiem. O co koman? Wypytuję go taktownie acz stanowczo. A no bo on jest teraz na takim etapie, że chciałby taką łebską dziołchę raczej, piękny to on już jest sam w sobie, wystarczy tego piękna za dwoje. Się pytasz się dowiadujesz. No.















W dodatku tak sobie kulturalnie siedzimy przy restauracyjnym stoliczku, aż mi się zachciewa poszukać czegoś w torebusi. No i bach, wypadają mi na środek kawiarni zwinięte w kulkę zapasowe skarpety. Kelnerka, jedna z tych, co to się szczerzą do takich przystojniaków i za jeden śnieżnobiały uśmiech podbiegają w podskokach jak na sprężynie zapytać czy można służyć jakoś, jakkolwiek i kiedykolwiek, teraz kelnerka drze się na cały regulator:
- Wypadło pani C O Ś!
I cała restauracyja, mając chyba nadzieję, że chodzi o tampon albo czopek, odwraca się i złakniona sensacji patrzy na mnie i moje Bogu ducha winne skarpety tworzące na podłodze bobek w kolorze brązowym.
Czy ja się muszę wszystkim tłumaczyć, że ja o tej porze roku notorycznie marznę, że mi jest zimno w stopy i że nie mam w torebusi pudru i tuszu do rzęs, ale skarpety ciepłe to mój absolutny must-have i chuj? Nie muszę a i tak się tłumaczę.
- To zapasowe skarpety! – drę się więc na cały regulator. – Dziękuję najwylewniej, ze mi pani tak taktownie zwróciła uwagę na fakt ich zgubienia.
Kelnerka się teraz szczerzy jeszcze szerzej ale już do mnie, bo widzi z kim ma do czynienia: z osobą która braki we fryzurze nadrabia nie tyle tupecikiem co tupetem.
I tak ma być.
Bo wybrawszy się gdzieś z Adonisem ciągle trzeba walczyć o uwagę, ciągle trzeba na szalę rzucać swoje poczucie humoru, a na tacy prezentować chucpę. Ciągle trzeba.
Randka z Adonisem to pieszczota dla oczu ale w każdym innym względzie to kurewsko ciężka praca o utrzymanie się na powierzchni. A ja nie jestem takaż znowu lekka, żeby sobie pływać jak wydmuszka. Bo Adonis etap wydmuszek, jak wiemy, już porzucił. Ale Wielkiejnocy to my raczej wspólnie obchodzić nie będziemy, jak sądzę.
Bo czego by o ludzkości nie mówić to pewne prawidła, które wymyśliła, mają głęboki sens: kobieta ma być piękna a facet zabawny. A nie na odwrót.





















Dalsza część moich średnio namiętnych, za to bardziej okraszonych socjologicznymi obserwacjam, przygód z Adonisem już wkrótce ;)
O tu [klik]

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Spiętrzenie konsjerża oraz jak obsłużyć posylwestrowego denata

Chyba dojrzałam do rzeczywistości. Muszę przestać nazywać blokowych cieciów konsjerżami.


A co za tym idzie, jak jestem sama w blokowym M-ileśtam-ale-ciągle-za-mało rodziców to odbierając telefon nie ma też sensu mówić:
- Rezydencja państwa X., słucham.

No, ale skoro wszyscy udają, że nie ma kryzysu...

ps. Doniesiono mi, iż konsjerż (nie ma kryzysu!;) z kolejnej zmiany wymienił info na kartkę z napisem "Nie działa" pod którą ktoś dopisał "Się działo!"

Co przypomniało mi incydent posylwestrowy sprzed kilku lat, kiedy jeszcze mieszkałam z rodzicami w bloku. Pierwszego stycznia wracałam do domowych pieleszy, na parterze otworzyłam drzwi windy i zastałam całkowicie gołego przedstawiciela płci męskiej siedzącego w windzie w pozycji kwiatu lotosu. Głowa zwieszona, co do reszty... to nie miałam ochoty dokonywać przeglądu. Owszem, piłam na tej zabawie sylwestrowej, ale nie tyle, żeby mieć zwidy. Na wszelki jednak wypadek zawołałam cieciokonsjerża i zapytałam, czy widzi to samo co ja, na co cieciokonsjerż stwierdził mało przytomnie, że widać mam powodzenie, skoro znajduję w windzie gołych amantów ;)
- Co pan mi tu insynuuje, niech pan sprawdzi czy TO żyje - zaordynowałam.
TO żyło (ledwo), gdzieś na krawędzi zamroczenia i jawy, ale bez umiejętności werbalnego kontaktu w żadnym ludzkim języku. 
- Co robimy? - zapytałam.
- Zdjęcia! - odpowiedział bardzo przytomnie cieciokonsjerż.
- No co pan, trzeba mu pomóc... (czytaj: żadne z nas nie miało przy sobie aparatu ;)
Ostatecznie przejechałam się windą z tym młodym, atletycznym i potraktowanym solarium ciałem, zatrzymując się na każdym piętrze i na piętrze ostatnim leżało truchło alkoholowej namiętności czyli ubranie denata, na którym go czule ułożyłam w pozycji embrionalnej, przykrywając kurtką. Nikt na piętrze nie otwierał drzwi, mimo iż wydzwoniłam kilka kantat, wróciłam więc do domu i poszłam spać. Przyznaję się bez bicia, że nie byłabym taka skora do pomocy gdyby ciało nie było w stanie tak dobrym i estetycznym. Gdyby było to ciało rozciągnięte jak stara skarpeta albo pokryte szczeciną, tłuszczem i pawiem to prawdopodobnie, niestety, wykopałabym je z windy bez mrugnięcia okiem. No bo niestety bywamy Dobrymi Samarytaninami ale przed wszystkim jesteśmy dziećmi swoich czasów, nieprawdaż. Chociaż kto wie, to było ileś tam lat temu, możliwe, że byłam jeszcze wtedy zatwardziałą idealistką...
Dwa dni później spotkałam owo ciało kompletnie ubrane, w pozycji pionowej, na przystanku autobusowym ;). Zastanawiam się nieraz, podczas powrotów z zabaw sylwestrowych, czy ciało owo nadal ćwiczy nagą jogę w blokowych windach...

niedziela, 6 stycznia 2013

Irydologia czyli co wypatrzymy w oku Saurona (lub własnym)

Irydologia to jak wiadomo diagnozowanie z tęczówki (u osób homoseksualnych można diagnozować już z tęczy ;). Nie to, że mam coś przeciwko owej  irydologii, ale że jak są pod oczami worki, to wiadomo, że nie ma w nich prezentów a jak oczy są żółte to raczej można się domyślać, że nie chodzi o białaczkę.
Zdrowy rozsądek to się nazywa. No ale nie zaszkodzi przejrzeć, co tam jeszcze diagnozują. Prosz

Ciemna skóra wokół nich może świadczyć o tendencji do procesów zapalnych w układzie trawiennym. Worki pod oczami mogą być symptomem kłopotów w nerkami i infekcjami dróg rodnych, a przebarwienia nad górną powieką sugerują najczęściej kamicę żółciową.
Jeśli powieki są obrzęknięte, może to świadczyć o reakcji alergicznej. Inną przyczyną może być nadczynność lub niedoczynność tarczycy i niewydolność nerek. W przypadku opuchlizny widocznej tylko na górnej powiece, oznacza to, że cierpimy na schorzenia woreczka żółciowego. W przypadku takich dolegliwości konieczne jest wykonanie analizy moczu i badań morfologicznych, by stwierdzić dokładną przyczynę obrzęku.
Jeżeli na powiekach dostrzeżemy żółte cętki lub białe grudki, powinniśmy zbadać swój poziom cholesterolu, gdyż tego typ zmiany świadczą o tym, że jest stanowczo za wysoki. Chorzy wówczas muszą przyjmować leki obniżające jego poziom oraz zrezygnować z jedzenia tłuszczów zwierzęcych. 
Jakiekolwiek przesunięcia bądź zmiana kształtu źrenic mogą świadczyć o zaburzeniach funkcjonowania podstawowych układów i narządów wewnętrznych. Małe źrenice najczęściej świadczą o skłonnościach  do chorób żołądka a zbyt duże sygnalizują bezsenność i nerwicę. Jeżeli źrenice są owalne i wydają się być zniekształcone, może to sugerować o problemach z ukrwieniem mózgu.
Zdrowe białko oka zawsze odznacza się czystą bielą. Jeżeli odcień jest niebieskawy lub sinawy, świadczy to o diecie zbyt ubogiej w wapno, co może być bezpośrednią przyczyną próchnicy zębów oraz osteoporozy. Z kolei żółte plamki na powierzchni twardówki mogą świadczyć o zbyt wysokim poziomie cholesterolu. W przypadku, gdy białko oka jest mocno zażółcone możemy podejrzewać występowanie żółtaczki. 
Oznaką choroby reumatycznej lub artretyzmu (zapalenia stawów) mogą być większe plamki w kolorze krwi na białym tle. Popękane naczynka oznaczają zbyt wysokie ciśnienie krwi. Brak witamin sygnalizują zaczerwienione białka, a zamglone oczy są oznaką słabej odporności.
Ja tam zawsze myślałam, że zamglone oczy są symbolem namiętności, hm. A z  seriali kryminalnych wiem, że wybroczyny w oku to skutek uduszenia - nie trzeba nawet ściągać golfa, żeby to potwierdzić.
No bardzom ciekawa, co też  po Sylwestrze, albo po wczorajszej sobocie wypatrzyliście w swojej tęczówce. Miasto, masę, maszynę?
Co mi przypomniało taki fajny irysowy monument w pewnym mieście [więcej]

A tu coś bardzo przydatnego - na szczęście nie dla nas, tylko dla paralityków, co im paskudny los zostawił tylko oczko jedno mrugające.

(The EyeWriter is a low-cost eye-tracking apparatus & custom software that allows graffiti writers and artists with paralysis  to draw using only their eyes. )

czwartek, 3 stycznia 2013

Tańce-łamańce czyli tańczyć wolty jak Dżon Trawolta

Tyle miałam przemyśleń zacnych z zabawnych o sylwestrowych zabawach, ale wszystkie wywietrzały skoro zrobiłam trzydniowy break noworoczny od przesiadywania w necie. 
Powiem tylko tyle: czasem chciałabym być Johnem Travoltą :)
Możliwe, że chodzi tylko o to, że chciałabym umieć tańczyć (co tam tańczyć - chodzić!) na obcasach oraz zmieścić tyłek w takie obciślakowe portki, mmm.
No nie mogę, od razu mam banana na twarzy, jak patrzę na te podrygi. Szkoda, że Travolcie chyba trochę voltów przeszło przez czaszkę, skoro został zatwardziałym scjentologiem. No ale w młodości...:D
Tu można jeszcze obaczyć jak się Travolta, hehe, sposobi na imprezę swe młode ciało http://youtu.be/Fa9n7GirhsI
Tymczasem u mnie podrygi wyglądały raczej, niestety, tak
Także się wybawiłam, że hoho a nawet cho.

A skoro już mowa o woltach (bo ja jestem ekumenicznie eklektyczna w kwestii tanecznej) to niedoścignionym marzeniem byłoby zatańczenie czegoś takiego
Chociaż nie wiem, czy byłabym w stanie tak bezwstydnie i na widoku... chyba prędzej bym popuściła ;)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...