Pisarz o wyglądzie poczciwego sternika niedużej łodzi rybackiej po wielu latach tworzenia zacnej literatury fantasy, naszpikowanej refleksjami o naturze władzy i kondycji ludzkiej,
zajął się w końcu robieniem kariery.
A ja zajęłam się poszukiwaniem angielskiej wersji 'Gry o Tron' George'a R.R. Martina, ponieważ tę wciągającą pozycję czyta się tak szybko, że postanowiłam przy okazji poćwiczyć trochu obcego języka. Niestety angielska odnoga rodziny, poproszona przed odwiedzinami w kraju o wizytę w antykwariacie lub tzw charity shop, gdzie różne książki można czasem dostać za pół funciaka, stwierdziła że:
a) nigdzie nie ma żadnego Martina
b) nigdzie nie ma żadnego antykwariatu (sic!)
Seriously?
Wniosek: odnogę ową należałoby skrócić o głowę, zamiast udzielać jej schronienia we własnych pieleszach.
W między czasie poszłam na ugodę z własnymi, ambitnymi chętkami i po odczekaniu stosownie długiego czasu w bibliotecznej kolejce, dostałam do ręki (po oglądzie pierwszego sezonu serialu) zamówiony tom drugi, który okazał się jednak trzecim. A konkretnie drugim tomem trzeciego tomu, ponieważ sprytny polski wydawca postanowił zarobić podwójnie i porozdzielać wydania. Tak więc tom drugi trzeciej części sagi pod tytułem Pieśń Lodu i Ognia mający tytuł Nawałnica mieczy podzielił się na Stal i śnieg oraz Krew i złoto. Po przeczytaniu kilku pierwszych kartek Krwi i złota pomyślałam, że ktoś mnie zrobił w bambuko, bo jeden z bohaterów gryzł już ziemię a inszy machał mi przed oczyma kikutem odciętej ręki (WTF?). W sumie powinna się cieszyć, że nie rozdzielono tomiszcza na czworo, bo przy moim szczęściu miałabym w rękach samo Złoto i brak jeszcze co istotniejszych członków ;) A i tak tomiszcze - klejone chyba na dziecięcą ślinę po Haribo - rozpadło mi się w rękach. Co nie wnerwiło mnie tak, jak niedouczenie tłumacza, który z uporem maniaka używał słowa sutka zamiast sutek. Co zresztą zostało trafnie korygowane przez kolejnych czytelników notatkami w rodzaju 'SUTEK, baranie!', 'Nie baranie, tylko barano!' ;).
Przeczytałam, co zajęło mi mało czasu. I poskejałam, co zajęło mi dużo czasu. Obejrzałam drugi sezon.
Zapał ostygł.
Na razie jestem w stanie zawieszenia. I czytelniczego i serialowego. Co nie znaczy, że was nie zachęcam. Niekoniecznie do Gry, ale do Martina. Vide poniżej.
Osobiste spotkanie twórczości Martina i pisarki Anny Brzezińskiej, która 'w swoim felietonie podkreśla, że George R. R. Martin jest najlepszy w powieściach spoza Westeros'.
"Wielu czytelników poznało George’a R.R. Martina dopiero przy okazji jego epickiej sagi fantasy "Pieśń Lodu i Ognia", dla mnie jednak zawsze będzie przede wszystkim twórcą mistrzowskich krótkich form – "Pieśni dla Lyanny", "Drogi krzyża i smoka" czy "Piaseczników".
Natknęłam się na jego książki w 1999 roku, kiedy przelotnie studiowałam
w Londynie i wszelkie nadwyżki finansowe, a nie było ich wiele,
przepuszczałam w maleńkim antykwariacie specjalizującym się w
literaturze SF&F. Jego właściciel, uroczy starszy pan, w poczuciu
misji zapoznawał dziewczę z Dzikiego Wschodu z tytanami literatury
fantastycznej i pewnego dnia zdumiawszy się głęboko, że nigdy dotąd nie
słyszałam o George'u R.R. Martinie, podsunął mi pod nos jakąś jego
powieść, bodajże "Fevre Dream", a potem wygrzebał dla
mnie skądeś jego zbiory opowiadań. Bo jeśli nie znasz opowiadań Martina,
powiedział starszy pan, to nie rozumiesz. I faktycznie nie rozumiałam,
bo żadna z wczesnych powieści Martina nie rzuciła mnie na kolana. Potem
jednak przeczytałam opowiadania i wiele się zmieniło.
(...)
Kiedy George R.R. Martin publikował "Grę o tron", był
więc autorem znanym i utytułowanym, a także wielokrotnym zdobywcą Hugo i
Nebuli. Krótkie formy jednakże nie przyniosły mu spektakularnego
sukcesu komercyjnego i po chłodnym przyjęciu thrillera "The Armageddon Rag" zaangażował się w produkcje filmowe, m.in. "Strefę mroku",
co, jak sam po latach przyznawał, nauczyło go wszystkiego o telewizji i
znacząco wpłynęło na sposób, w jaki pisze. Kiedy w 1996 roku powrócił w
wielkim stylu, wielu czytelników, pamiętających jego dawne opowiadania,
zarzucało mu, że nowa powieść jest typową komercyjną sagą fantasy i
autor takiego kalibru nie powinien rozmieniać swojego talentu na drobne.
Martin odpowiedział im ponoć z typowym dla siebie sarkazmem, że zrobił
już wystarczająco wiele dla gatunku i teraz zamierza zrobić coś dla
swojej rodziny i dla siebie. I robi to, powiedzmy sobie szczerze, na
wielką skalę."
reszta Martin poza Westeros [klik]
...............
Przy promocji trzeciego sezonu postanowiono odciąć połowę kuponów od Avatara...
..............
Tymczasem piętrzą się problemy z przenosinami książki na ekran. Serialowe dzieci dorastają, filmowe kontrakty aktorów (tych, co przeżyli ;) dogasają. A Martin, co zarzucają mu fani, za wolno pisze kolejne części.
"Nie jesteśmy w stanie teraz odpowiedzieć, w jaki sposób podejdziemy
do kolejnych sezonów. Serial doszedł do takiego momentu, w którym jest
naprawdę bardzo wielu bohaterów; w trzeciej serii przedstawiliśmy
kolejnych, a w następnych tomach pojawi się wiele nowych twarzy. W tej
chwili niemożliwe jest ani budżetowo, ani fizycznie tworzyć serialu, w
którym będziemy pokazywać losy 30 różnych bohaterów w 30 lokacjach. Nie
chcemy wejść w pułapkę, dlatego musimy dobrze przemyśleć, jak do tego
się zabrać - powiedział [producent serialu].
(...)
Alternatywą jest przerwa w emisji, by dać Martinowi czas na dokończenie
książki. To jednak bardzo ryzykowny i drogi ruch. Seriale są jak rekiny -
muszą cały czas płynąć w przód, by przetrwać. Przez cały rok studio
musiałoby płacić aktorom (mimo tego, że nie pracowaliby na planie) lub
zwolnić ich z kontraktów i nie mieć gwarancji, że za rok będą wolni.
Podobnie ma się sytuacja z producentami."
więcej Twórcy Gry o Tron o przyszłości serialu [klik]
Seriously? 30 postaci w 30 lokalizacjach? Ktoś się tu podobno deklarował, że nauczony pisać dla telewizji... ;)
....................
Tymczasem na główny zarzut o zbyt częste uśmiercanie swoich bohaterów Martin odpowiada tak:
"Pisze się to, co samemu chciałoby się przeczytać. Jako czytelnik czy
telewidz zawsze lubię być zaskakiwany. Chcę prawdziwego suspensu.
Wszyscy widzieliśmy filmy, w których główny bohater wpada w kłopoty,
jest otoczony przez dwadzieścia osób, ale wiadomo, że i tak sobie
poradzi, bo w końcu jest tym głównym bohaterem. Tak naprawdę nie czuje
się obawy. A ja chcę, żeby moi czytelnicy i widzowie odczuwali strach,
kiedy jakiejś postaci coś zagraża, chcę, żeby się bali przewrócić
kolejną stronę w obawie, że dany bohater może nie przeżyć – tłumaczy
autor, dodając jednak, że jest też druga strona medalu. - Uśmiercanie
bohaterów książki to jedna sprawa, co innego natomiast, gdy spotykasz
ludzi, którzy ich odtwarzają w serialu i uświadamiasz sobie, że
pozbawiasz te osoby pracy. Pojawia się wtedy poczucie winy."
reszta Dlaczego George R.R. Martin zabija swoich bohaterów? [klik]
Co to takiego All my friends are dead tutaj [klik]
Np cycata czarnula dość szybko pożegnała się z gażą. Ale później zagrała Conana Barbarzyńcę ;)
...................
A poniżej link do
wizyty Martina w programie Conana O'Briena, gdy
pisarz ogląda reakcję fanów na filmową masakrę oraz błyskotliwie tłumaczy, dlaczego czytelnicy, w przeciwieństwie do serialowych li tylko oglądaczy, miewają depresję nawet trzynaście lat wcześniej (ok, spoiler puenty ;)
[klik]
{Co do czasu powstania książki to widać gołą sutką, że było to dekadę temu. JEDYNY gej zostaje zaciukany relatywnie szybko. Teraz takie potraktowanie mniejszości bym nie przeszło, nawet jeśli, jak już zostało wspomniane, giną wszyscy po kolei ;). Mamy co prawda kilku niepełnosprawnych oraz transgenderową kobietę-rycerza a najinteligentniejszą postacią jest karzeł, co jednak nie czyni poprawnie politycznej wiosny. Zwłaszcza że mottem jest refren
winter is coming }
(A na fejsa wrzucę bardzo interesującą recenzję po angielskiemu.)
..........
Amigos zachęceni?
Czy też wszyscy już przeczytali i obejrzeli i stoję tu sama jako ta sierotka, machając kikutem?
..........
Najważniejsze, oczywiście, na koniec ;)