‘Jeden dzień Iwana Denisowicza’ Aleksander Sołżenicyn
„Szuchow popatrzył z nadzieją na mlecznobiała rurkę - gdyby pokazała czterdzieści jeden, nie pogoniliby do pracy. Ale dzisiaj na pewno nie dociągnęło do czterdziestu.”
Pozycja dla tych, którzy obowiązkowo w okresie zimowych muszą pisać afirmacje w rodzaju ‘znowu to białe gówno’. Opowieść o ludziach dla których przez całe dekady jedyną perspektywą był śnieg, zapluskwione prycze w barakach, zupy z pokrzyw i najdelikatniejsz a czułych - władza sowiecka. A jednak jest to opowieść nie tylko przygnębiająca ale i szalenie ciekawa: każda chwila, jak pobudka, śniadanie, wymarsz do pracy, odwiedziny w izbie chorych, wręczanie dyspozytorom łapówek ze słoniny czy zwykłe palenie papierosa z samosiejki urasta do rangi kamienia milowego, którym wybrukowana jest ścieżka przetrwania zesłanych w mroźne objęcia tajgi.
„Wszyscy z głowami wciśniętymi w ramiona, zapatuleni w buszłaty, zimno im nie tyle od mrozu, co od myśli, że przez cały dzień oprócz mrozu nic ich nie czeka.”
Ponieważ termometr nie osiąga minus 41 stopni, czytelnika czeka jednak dość sporo wrażeń, oprócz mrozu.
‘Rzeka dwóch serc’ Ernest Hemingway
Ach, stary dobry Hemingway, którego czytaliśmy w szkołach, w czasach młodości, a potem?
Ci pionierzy, którzy zawsze patrzali a nie patrzyli i cebule krajali a nie kroili (swoją drogą – co by tacy zrobili z tak popularnym dzisiej wyłancznikiem? ;). Surowe pejzaże wypalonych równin, których opisy czytamy na pożółkłych ze starości stronach, pełne aromatu sosnowe lasy o których czytamy z tchnących stęchlizną, zmurszałych kartek (Biblioteka Szkolna, 1967 r.). Łowienie srebrnoszarych pstrągów, rąbanie sosnowych szczap, rozbijanie obozów z tkaną moskitierą, picie wody z rwącej rzeki przy pomocy kapelusza. To jest coś. Po przeżuciu twardniejącego literacko w naprawdę męską literaturę.
I, och, żeby blogerki kulinarne pisały czasem tak jak Ernest:
Ach, stary dobry Hemingway, którego czytaliśmy w szkołach, w czasach młodości, a potem?
Ci pionierzy, którzy zawsze patrzali a nie patrzyli i cebule krajali a nie kroili (swoją drogą – co by tacy zrobili z tak popularnym dzisiej wyłancznikiem? ;). Surowe pejzaże wypalonych równin, których opisy czytamy na pożółkłych ze starości stronach, pełne aromatu sosnowe lasy o których czytamy z tchnących stęchlizną, zmurszałych kartek (Biblioteka Szkolna, 1967 r.). Łowienie srebrnoszarych pstrągów, rąbanie sosnowych szczap, rozbijanie obozów z tkaną moskitierą, picie wody z rwącej rzeki przy pomocy kapelusza. To jest coś. Po przeżuciu twardniejącego literacko w naprawdę męską literaturę.
I, och, żeby blogerki kulinarne pisały czasem tak jak Ernest:
„Oparł o pień sosny butelkę pełną podskakujących owadów. Szybko zalał wodą kubek mąki hreczanej. Do garnka wsypał garść kawy, wyłowił z puszki kawałek tłuszczu i rzucił go na gorącą patelnię. Następnie wylał ostrożnie hreczaną papkę na dymiącą patelnię, na której rozpłynęła się niczym lawa, a tłuszcz bryznął gwałtownie. Ciasto zaczęło twardnieć po brzegach, potem przyrumieniło się i nabrało kruchości.
(...)
Nick wiedział, że jedzenie jest za gorące. Spojrzał na ogień potem na namiot; nie miał zamiaru popsuć wszystkiego parząc sobie język. Przez całe lata nie doceniał smaku przysmażanych bananów, bo nigdy nie mógł się doczekać, żeby wystygły. Język miał ogromnie wrażliwy.”
‘2/3 sukcesu’ Joanna Chmielewska
Przeurocza opowiastka, na poły kryminalna, w której małoletnie rodzeństwo, Pawełek i Janeczka, zespół w zespół z psem Chabrem, rozwiązują zagadkę filatelistyczną. Urocza historia z czasów, gdy ludzie: zbierali znaczki, nie mieli telefonów, byli dobrze wychowani i uczynni (oczywiście oprócz schwartzcharakterów), a na poczcie były gigantyczne kolejki (a, zaraz, to całkiem tak jak teraz, hm). Czyta się szybko i przyjemnie a miejscami nie da rady się nie zaśmiać.
Przeurocza opowiastka, na poły kryminalna, w której małoletnie rodzeństwo, Pawełek i Janeczka, zespół w zespół z psem Chabrem, rozwiązują zagadkę filatelistyczną. Urocza historia z czasów, gdy ludzie: zbierali znaczki, nie mieli telefonów, byli dobrze wychowani i uczynni (oczywiście oprócz schwartzcharakterów), a na poczcie były gigantyczne kolejki (a, zaraz, to całkiem tak jak teraz, hm). Czyta się szybko i przyjemnie a miejscami nie da rady się nie zaśmiać.
„- Jeśli jest coś podejrzanego, to chcemy to zbadać – oburzyła się Janeczka. – Możliwe, że wykryjemy jakąś tajemnicę i będzie z tego pożytek. Ze wszystkich naszych odkryć zawsze jest pożytek i bardzo dobrze wiesz, że nam na to pozwalają!
- Wasi rodzice... – zaczął dziadek dość gwałtownie.
- Nie będziesz przecież szkalował rodziców w obliczu ich własnych dzieci! – przerwał Pawełek ze zgorszeniem i naganą. – To jest niepedagogiczne.
Dziadka omal nie zatchnęło. Zreflektował się.”
Bardzo miła pozycja o dedukcji w czasach PRL-u. Bądźmy szczerzy - CSI pięt Janeczki i jej pomagiera Pawełka, niegodna całować ;).
‘Cztery róże dla Lucienne’ Roland Topor
„Mamusiu – powiedział mały Serge budzą csię – dzisiaj w nocy przyszedł jakiś pan i zrobił siusiu na moje łóżko.” (Alibi dziecka)
Topor. Francuski odpowiednik Mrożka. Pisarz i rysownik, którego nie może nie znać każden jeden wielbiciel Monthy Pythona. Enfant terrible topornie poważnej literatury. Aaabsurdalny. Zzzawadiacki. ‘Cztery róże dla Lucienne’ to dawka stosownie zabawnych opowiastek i opowiadań. Postaci jak ze snu po ciężkostrawnej kolacji. Kanapka z szynką, serem, dżemem i nutellą ;)
„Mały Henio, przyczajony za fotelem w bawialni, czekał z bijącym sercem, Była za trzy dwunasta. Niedługo będzie mógł zaskoczyć Świętego Mikołaja i wydrzeć mu, prośbą i błaganiem, wagon pocztowy do elektrycznej kolejki.
(...)
Henio był zbity z tropu. Nie tak wyobrażał sobie Świętego Mikołaja. Ten był młody i dość zmanierowany.
- Usiądź mi na kolanach... Dam ci cukielecka.
Henio usłuchał skwapliwie. Cukierki okazały się pyszne a pieszczoty, które im towarzyszyły, były słodkie, bardzo słodkie...” (Opowieść wigilijna)
Dodam tylko, że tacie Henia powiodło się nieco yyy gorzej.
‘45 pomysłów na powieść’ Krzysztof Varga
To była moja pierwsza powieść tego autora. Nie zniechęcała mnie jeszcze wtedy (tak jak teraz) olbrzymia fizis jakiegokolwiek autora rozpychająca okładkę własnej książki (tak, tak, drogi blogerze Kominku ;) Co tu mamy? Scenki z życia. Pocztówki z miast. Zabytkowe mosty, słoneczne ulice, galerie sztuki, żółte autobusy, puste pociągi, zakurzone antykwariaty, wydeptane alejki. Z głośników sączy się jazz albo radiowe wiadomości. Oko czujnego obserwatora tańczy w objęciach z rozedrganym ciągiem myśli.
Chętnie wraca się do takiego kompendium codzienności zawieszonej w czasie. Bardziej niż do pędzącej akcji, do zdarzeń wybuchających jak fajerwerki. Niczym groszek z całej, opisanej tu, różnokolorowej sałatki dni można wybierać elokwencję poszczególnych spostrzeżeń.
To była moja pierwsza powieść tego autora. Nie zniechęcała mnie jeszcze wtedy (tak jak teraz) olbrzymia fizis jakiegokolwiek autora rozpychająca okładkę własnej książki (tak, tak, drogi blogerze Kominku ;) Co tu mamy? Scenki z życia. Pocztówki z miast. Zabytkowe mosty, słoneczne ulice, galerie sztuki, żółte autobusy, puste pociągi, zakurzone antykwariaty, wydeptane alejki. Z głośników sączy się jazz albo radiowe wiadomości. Oko czujnego obserwatora tańczy w objęciach z rozedrganym ciągiem myśli.
Chętnie wraca się do takiego kompendium codzienności zawieszonej w czasie. Bardziej niż do pędzącej akcji, do zdarzeń wybuchających jak fajerwerki. Niczym groszek z całej, opisanej tu, różnokolorowej sałatki dni można wybierać elokwencję poszczególnych spostrzeżeń.
„Wciąż zagrażają nam alkohole, nieświeże produkty spożywcze, zażywane bez umiaru paraleki, dekadenckie wiersze i powieści postmodernistyczne, pewni swego mitomani, nadlatujące z obcych planet kosmiczne nimfomanki, oszalali nagle na punkcie religijnym sąsiedzi. (...) Atakują budziki telefonów, napadowe bóle głowy i brzucha, niedowład wszystkich kończyn, nowe płyty lirycznych piosenkarzy, tłumne tańce na rocznicowych przyjęciach.” („Pretty vacant” Sex Pistols)
Że tak sparafrazuję Ernesta powyżej - wargi mam ogromnie wrażliwe, ju noł? ;)
‘Piąte dziecko’ Doris Lessing
Nie jest dobrze w rodzinie wielodzietnej, gdzie po czworgu dzieciach słodkich i udanych zdarza się genetyczny zbuk, potworny Ben. No i co tu robić, panie dzieju? David i Harriet, do tej pory udane małżeństwo i szczęśliwi rodzice, reagują na problem odmiennie: postanawiają oddać potworne dziecko do zakładu, z którego jednak szybko zabiera go, targana wyrzutami sumienia, matka. Na pohybel reszty rodziny.
Oczywiście opowieść pełna jest opisów większej złożoności zachowań, nie aż tak dużej jednak, byśmy nie kibicowali wyekspediowaniu Bena z rodziny w kosmos. Plus takie życiowe smaczki – że jak masz duży dom, do którego w lecie zwalają się spokrewnieni letnicy, to nigdy przenigdy nie będą się wystarczająco dokładać do zużycia surowców, za to zawsze przezawsze będą chcieli być obsługiwani jak książęta ;) Co jest zresztą mało istotne, bo najistotniejszy jest Ben. Straszliwy, sadystyczny niedorozwój emocjonalny, którego zachowanie nie jest bynajmniej plamą na koszuli tylko podkoszulkiem w strzępach. Ale jednak: dziecko.
Nie jest dobrze w rodzinie wielodzietnej, gdzie po czworgu dzieciach słodkich i udanych zdarza się genetyczny zbuk, potworny Ben. No i co tu robić, panie dzieju? David i Harriet, do tej pory udane małżeństwo i szczęśliwi rodzice, reagują na problem odmiennie: postanawiają oddać potworne dziecko do zakładu, z którego jednak szybko zabiera go, targana wyrzutami sumienia, matka. Na pohybel reszty rodziny.
Oczywiście opowieść pełna jest opisów większej złożoności zachowań, nie aż tak dużej jednak, byśmy nie kibicowali wyekspediowaniu Bena z rodziny w kosmos. Plus takie życiowe smaczki – że jak masz duży dom, do którego w lecie zwalają się spokrewnieni letnicy, to nigdy przenigdy nie będą się wystarczająco dokładać do zużycia surowców, za to zawsze przezawsze będą chcieli być obsługiwani jak książęta ;) Co jest zresztą mało istotne, bo najistotniejszy jest Ben. Straszliwy, sadystyczny niedorozwój emocjonalny, którego zachowanie nie jest bynajmniej plamą na koszuli tylko podkoszulkiem w strzępach. Ale jednak: dziecko.
........
Książki przeczytane ramach listopadowego wyzwania 'Trójka e-pik' u Sardegny (kategorie: książka z liczbą w tytule oraz kategoria Literackie Zaduszki - książki pisarzy, którzy odeszli w tym roku).
Książki przeczytane ramach listopadowego wyzwania 'Trójka e-pik' u Sardegny (kategorie: książka z liczbą w tytule oraz kategoria Literackie Zaduszki - książki pisarzy, którzy odeszli w tym roku).
Przyznaję, że sama sprawiłam sobie kłopot postanawiając wyszukać wszystkie potrzebne pozycje 1-10 (taak -ambicja pada gdzieś w połowie drogi ;) we własnej/rodzinnej biblioteczce. Oraz obarczając je stronniczym warunkiem małej objętości ;).
Było miło więc polecam take numerologie ;)