Już za momencik (momęcik?) usiądę oglądać mój ukochany program pt "Sylwester z dwójką". Ileż gwiazd tyleż emocji: czy rozpuknie się ten silikon w karpiowardze, a kudłata treska imitująca zdrową gęstwę odpadnie w szale plejbekowego wgryzania się w mikrofon?
Lub może tylko żartuję, żartuję okrutnie. Czyli kpię.
No ale ktoś to jednak ogląda. Ponoć ;).
Jak by nie było i gdzie by się dziś nie tańczyło, czego nie piło i z kim nie obudziło... zapodaję kilka cardio-dicho kawałków do kolektywnego podrygu. Przydadzą się i na potem do odchudzania zadka w ramach postanowień noworocznych (he he).
Świętujmy moment przejścia z cyferki piątki na cyferkę szóstkę. Cieszmy się, że oceny coraz lepsze.
A dzisiaj taka inwentaryzacja wspomnień świątecznych u znajomych blogerów.
Poczytajcie sobie i uśmiechnijcie się, o tak: :D.
Nic, czego byśmy sami nie przeżyli lub nam nie opowiedziano. Chyba że nie przeżyliśmy i nam nie opowiedziano.
Chodzi wszak o wspólnotę. Nie tylko nas samych, zebranych stadnie nad obrusem w gwiazdki w apartemą (zwanym kiedyś izbą), ale o wspólnotę przeżyć, tradycji, uczuć, zapachów i smaków. O rytuał, o refren.
I tak, wolę się tak sentymentalnie, wspomnieniowo powyckliwiać niż objeść do nieprzytomności i zlec pod jodłą z powodu śpiączki cukrzycowej. Mimo wszystko to zdrowiej ;)
No to posłuchajcie jak wspominają ( a zdjęcia od santy googla):
......................................................................................................
"Pierwsza gdyńska Wigilia natomiast zapadła mi w pamięć szczególnie z
powodu dwóch pożarów choinek w wieżowcu naprzeciwko. Młodszych Czytaczy
tu informuję, że w epoce przedlampkowej na choinkach montowało się
zwykłe świeczki w specjalnych uchwytach. Bywało, że gałązki zajmowały
się żywym ogniem.
(...)
Dziś to nie do pojęcia, ale czekało się nie tylko na pyszne tradycyjne
potrawy i prezenty, ale też na prawdziwe rarytasy, dostępne tylko w ten
świąteczny czas – np. pomarańcze. Prasa i telewizja z dumą informowały,
że już-już płyną do kraju statki z cytrusami… Dziś tego ,,luksusu” pod
dostatkiem przecie przez okrągły rok…"
"Babcia nie dostała nic! - krzyknęło dramatycznym głosem któreś dziecko i nastąpiła w pokoju pełnym gwaru nagła cisza."
wspomina Klara na Dziś też cię kocham - 'Wszelkiej szczęśliwości!'(to był teaser!). A co najważniejsze, zaraz potem w 'Wigilijnie'dodaje: "Nie oczekujmy zbyt wiele a nie będzie rozczarowań. Nie naprawi się w
jeden wieczór coś, co się psuło przez wiele lat. Będzie zgrzytać i
stanie ością choćby było doprawione miodem. Ale warto próbować. "
"W tym roku dekoracje ogrodowe
- nadmuchiwane bałwany, pingwiny, Mikołaje i inne okrągłe kształty z ortalionu
- wystawiono do sprzedaży wczesnym wrześniem. (...) Naturalnie rosnące choinki na Florydzie to trzydziestometrowesosny o fontannach igieł długości
ołówka, więc z toporkiem w mokradła po choinkę nie ma co wchodzić. Nie rośnie
nigdzie przyzwoite drzewko do nielegalnegowyrębu.
Właściwe drzewka
przywieziono właśnie z północnej części kraju, wyładowano pod długimi namiotami
i w można już przebierać w spryskanych chemią, wypasionych ciętych jodłach lub
sosnach „krótkoiglastych”.
Pryskane są, żeby nie zżółkły do 25-go grudnia, bo trzyma się je w
stojakach bez ziemi i wody. (...)
Dla mnie święta
muszą pachnąć lasem, ale zapach ciętych drzewek spryskanych kolorantami jest
duszący i wywołuje zamiast reakcjisentymentalnychreakcje alergiczne.
(...)
Śnieg tu nie pada,
lecz to nie oznacza wcale, że nic nie da się z tym fantem zrobić. Sztuczny
śnieg poleci czasami na głowy turystów w jakimś parku rozrywki w DisneyWorldziealbo któreś obrotne osiedle w większym
mieście załatwi sobie ciężarówkę ze śniegiem. Wywrotka zrzuca go na ziemię na
ogrodzony płotem plac, wpuszcza się za barierki dzieci i „w imię Ojca i
Syna...”
"Wychowałam się w religijnej, niezamożnej, ale pełnej ciepła rodzinie.
Rodzinie mojej Mamy. I choć odpadłam daleko, jak to jabłko od choinki, i
świąt w zasadzie nie obchodzę, one i tak są we mnie, siłą wspomnień z
dzieciństwa. (...)
Przy stole istny babiniec, na szybach starych, drewnianych okien szron,
za oknami śnieg i pierwsza gwiazdka, a dużo później – prezenty. Wtedy
tabliczka czekolady była jak dwutygodniowy pobyt w raju i choć nadal od
czekolady nie stronię, żadna już tak nie smakuje. Fenomen wspomnień z
dzieciństwa. Co dziwne – te wspomnienia się nie zużywają. Po trzydziestu
latach nadal mogę tam wrócić, dotknąć porysowanej bombki w kształcie
sopla lodu, wejść pod stół i zobaczyć kapcie Babci i wszystkich ciotek.
Proste, drewniane krzesła z wytartym, zielonkawym obiciem. Stary,
ciężki, ciemnobrązowy kredens i telewizor z wypukłym okiem. Fenomen
ludzkich wspomnień – dziś ledwie pamiętam, jak się nazywał mój ostatni
zakład pracy, ale zapytajcie mnie Państwo, po której stronie zamykanego
na klucz barku stała karafka z wiśniówką, w tym starym, babcinym
kredensie…"
"Na wilijej chłopskiej siedm dań być winno, na szlacheckiej
dziewięć a na wielkopańskiej jedenaście. Każdej był oblig poprobować
chocia trocha pod rygorem przesądu, że nie pożywając jednej czy dwu,
takiejże samej liczby przyjemności się człek w nowem roku pozbawiał…
Przy przyrządzaniu onych wagi ogromnej nabierały owoce i warzywa, z
których je czyniono, a ściślej prawiąc, symbolika onych… I tak jabłka
afekta miłosne znaczyły, takoż pokój, konkordię powszechną i odkupienie,
śliwki i kapusta ode złych mocy przydatne były, gruszki żywota
przedłużenie, takoż grosiwa przywabienie i ogólnej fortuny przybytek,
figi płodność, obfitość i długowieczność, takoż jak i daktyle przytem
jeszcze dostatek sprowadzające."
"Wydaje się, że kiedy jest stromo, łatwiej dobiec." (...)
"Mocno nasączyłam rumem tort, oj mocno. Poza tym leje, więc
nie wyszliśmy w góry. Dostałam od Mikołaja zestaw do kaligrafii i ćwiczę.(...) Ciemno i sennie. Dzieci porzuciły rowery gdzie
popadnie, brudne kalosze przed drzwiami. Czy Mikołaj rzeczywiście wchodzi do
domu przez komin? U nas się skompromitował przekleństwami. Nie pomyśleliśmy,
żeby zostawić otwarty stove."
Tymczasem Małgorzata z bloga W cieniu skrzydeł na zmianę wyrabia ciasta na makowce i zdania na wiersze.
......................................................................................................
I jeszcze, z powodu że lubię Rybotycką, to taką ładną kolędę prosz (o której przypomniała mi Asprocolia):
Każdy ma swój, nanizany doświadczeniami poprzednich lat, poradnik spędzania świąt, składania życzeń i przybierania grymasów zwanych uśmiechem.
Doszły nowe zwyczaje, jak fotografowanie potraw w celu wrzucenia na Instagrama ("Mamo dlaczego pokroiłaś tego w galarecie karpia skoro ja jeszcze nie zrobiłam mu zdjęcia?") a inne obumarły (12 potraw? Kutia z makiem? Seriously?). Tradycyjne kartki trzymają się mocno.
W końcu wszyscy mamy stare ciotkoszwagierki i baciowujków, którym zważywszy na brak konta, nie można wysłać maila (a brak konta występuje tu w podwójnym znaczeniu, bo rentę przynosi listonosz ;). Skoro tak, może przynieść do ciotkoszwagra i kartkę z jajem choinką. Zatem warto dopisać w ps. "Ciociu niech ciocia listonoszowi nie daje końcówek renty bo to jest teraz ścigane z urzędu!".
No i mamy też znajomych, których chcemy zażyć ogromem swojego talentu, np robiąc handmejdowe zobrazowanie narodzin Jezuska, z pępowiną wykonaną z czerwonej włóczki i łożyskiem pokrytym brokatem ;).
Pisanie kartek świątecznych wymaga radosnego entuzjazmu (ho ho ho!)
Oto ja w momencie gdy nie mogę dłużej zwlekać z napisaniem kartek.
Oto ja gdy muszę iść na pocztę przed świętami (oraz w ogóle).
Opcja podstawowa jest wpisanie WŚ + SzNR, chyba że życzy się prawosławnym, wtedy SzNR+WŚ. Plus jestem prawie pewna, że Chińczykom MaoSzNR się śle dopiero w lutym, z powodu że ich część półkuli, w przeciwieństwie do gospodarki, chodzi wolniej.
Warto się jednak postarać i wyrzeźbić coś z fasonem. Dużo trudnych wyrazów ("Nie rozumiem, co ten Łukasz napisał, może nie bierzmy go jednak na krzesnego dla naszego Mariuszka"). Dużo, podszytej ciężkim, apostazyjnym cynizmem, posypki z uczuć (koniecznie używamy w tej wersji mojego ulubionego wprost słowa dzieciątko).
Albo frywolna finezja "Niech żar bijący ze żłóbka wspomoże duchową orbitację ponad marnością budżetową waszego ogniska".
Ja stawiam na prostotę odartą z
przydawek i dopełnień. Zeszłoroczne ‘Oby wam się’ w tym roku skracam do
‘Oby’. W tym jest wszystko co
chcielibyście napisać, ale właśnie skończył się wam wkład do długopisu plus
macie fatalny charakter pisma rodem z podstawówki (kulfony, panie).
I wam też życzę w tym roku: OBY.
Tymczasem od znajomych z Zachodu dostaniemy raczej odświeżający powiew kartczynej świeckości. Coraz częściej występuje na kartkach poprawność polityczna w postaci unikania jak żłóbka słowa Christ(mas) na rzecz 'Happy Bank Holidays' albo 'Season Greatings' albo stojącego okrakiem między tymi dwoma tendencjami 'Mery, mery'. Doprawdyż, staje się coraz bardziej prawdopodobne że dostaniemy na kartce dinozaura albo skarpetę z rękawiczką zamiast brokatowego łożyska (smuteczek).
Poniżej młoda i urocza blogerka daje czadu. Dobre do połowy, potem za bardzo idzie w Bridget. Bridget Jones. Nie mniej ma rzeczone dziewczę trochę racji: w gimnazjach tego nie uczą. Adresować kopert uczo ale formułować życzeń nie uczo. Że już nie wspomnę o pismach do sądu w sprawie "Dlaczego moja sprawa ciągnie się już 13 lat Wysoki Sądzie? Dlaaaaczeeeegoooo?"
Tymczasem gdyby kartek zabrakło, zawsze można dorobić coś z tekturki i flamasterem we własnym zakresie.W 5 minut. Na kolanie. I to też jest fajne. W sumie najfajniejsze.
Ale niestety nadal nie zwalnia to z formalnego obowiązku pójścia na pocztę, aaa. Co, przysięgam, zrobię już jutro lub pojutrze, gdyż dzisiaj nie czuję się jeszcze na siłach. Gdyż na poczcie jest mniej więcej tak:
Na
początku grudnia tatko, inwalida, trochę bardziej zaniemógł ruchowo więc się z
nim wybrałam na zakupsy do marketu. Normalnie to wolę NIE BYĆ ŚWIADKIEM jak
tatuś nierozważnie się kolibie zbyt blisko półek z produktami, po czym roznosi piramidkę
puszek ananasa i toczy się wraz z nimi w kierunku kas. Nie to, żeby to nie było
zabawne, NO ALE. Tym razem tatuś chybotliwie, ale z werwą pocwałował przez pola
marchwi i cytrusów do dwukilometrowej
kolejki po karpia. Jakby wciągnął kreskę fentotynalu czegośtam zaprawionego
koksem i zapomniał o inwalidztwie. A ja za nim, w totalnym szoku.
Bosz, jak ja
się wydarłam, ale jak ja się na niego WYDARŁAM na cały market, że ja nie będę
na początku grudnia stała w dwukilometrowej kolejce po karpia, gdyż nie po to
jestę sławno blogerko. I że natychmiast, ale to NATYCHMIAST ma wystąpić z
kolejki po karpia i udać się ze mną do działu papierów wartościowych. To znaczy
toaletowych, ale tych luksusowiejszych.
I
tatuś bardzo, ale to bardzo smutny, wystąpił z kolejki, która się od razu
skompresowała i ścieśniła jak harmonia,
na wypadek gdyby jednak tatuś zmienił zdanie.
Potem
mi z tym było bardzo źle i niekomfortowo i nawet mi przemknęła taka myśl, żeby
iść samej i mu tego promocyjnego karpia upragnionego nabyć.
W
końcu to jednak ojciec.
Dobry
chłop.
Nie
pije, nie bije, mamusi ani też nikogo innego, nie gra w gry hazardowe ani nie
przepuszcza mojego posagu na Viagrę. Pragnie tylko tego cholernego,
promocyjnego karpia.
Dzień
później tatuś, wcale niezrażony rybną porażką, zadzwonił do mnie w celu
omówienia swojego szczwanego planu obejmującego zrobienie mi w wannie akwarium
z promocyjnym karpiem.
I
mean, really. Czyli po polskiemu: doprawdyż.
Jakbym
słyszała jakiś dowcip, miejską legendę, antyczny suchar. Haha, karp w wannie.
Ale to mój tatuś. On nie ma poczucia humoru. On miewa POMYSŁY. On je też czasem
realizuje. Trzeba być czujnym jak saper, żeby je w odpowiednim czasie rozbroić
i przekierować uwagę na inny ładunek. Ooo, ptaszek leci. A za nim samolot,
widzisz? Aaa, jednak nie widzisz. NIE, tato, to nie jest dobry pomysł jechać
teraz do Stefana pod Otwockiem, żeby pożyczyć lunetę, którą, jak pamiętasz,
miał w 1986, kiedy go ostatni raz odwiedzałeś.
I
tak dalej.
Tu
chciałam przypomnieć, że społeczeństwo nam się nie rozmnaża wystarczająco, za
to się starzeje i za jakiś czas 80% społeczeństwa to będą ludzie starsi. Niektórzy
z POMYSŁAMI. Inni z demencją. Jeszcze inni, ci najgorsi, z demencją i pomysłami
jednocześnie. Do tego dodajmy promocje w supermarketach.
To
będzie piekło na ziemi.
Na
razie mamy jeszcze czyściec pachnący rybą.
Poniżej: jak przechowywać rybę w domu.
ps.
Zrozumieć
jednakże należy powagęzwiązku faceta i ryby. Pradawny atawizm
z czasów gdy męskość występowała w parze z myślistwem. Cóż po tym pozostało?
Jakie
możliwości dla współczesnego, przeciętnego, miejskiego mężczyzny, oprócz
wędkarstwa? Aby jednak wędkować trzeba posiadać wędkę, pozwolenie, kolegę i
miejscówkę. A karpia można kupić i dziarsko zaj*bać w wannie, nie wyskakując z
kapci. Zwłaszcza w stolicy, mieście spod znaku półryby i półkobiety. W mieście,
przez które przepływa rzeka pełna ścieków, gdyż albowiem podczas budowania nowej
superfikuśnej oczyszczalni nie ma ich gdzie magazynować, więc się je bezpośrednio
popuszcza na pohybel rybom.
A
wy kupiliście już karpia?
A teraz przegląd subiektywny RYBA W SZTUCE WSPÓŁCZESNEJ
Chiński artysta Huang Yong Ping, Leviathanation (2011)
(Przyznaję, że przegląd zrobiłam tylko po to, by zaprezentować wam to urocze rybne pendolino ;)
Też Huang Yong Ping, w Muzeum w Szanghaju (koncept w pytkę, tylko jakby spławika brak?)
Handsome Wong of
Y&R shanghai, The coffin. To kampania uwrażliwiająca społeczeństwo
żrące zupę z płetwy rekina, w skutek czego zachłanny rynek nie daje
bidulkom normalnie żyć, pływać i rozmnażać się.
Rybę w dizajnie zaprezentuje żyrandol firmy Scabetti
oraz chiński piórnik marki chiński piórnik.
Właściwie
to mogłabym zrobić przegląd ryby w CAŁEJ historii sztuki NO ALE zaczyna
tu już jechać (rybne pendolino w rytm dźwięków doorszów ;), a nie jesteśmy nawet w połowie
panierki. Zatem cofnę się tylko troszkę w głąb rybnej sztuki XX w by nacieszyć oko i nozdrza przed erą panowania karpia.
Dorothea Tanning (żona Maxa Ernsta), Niebieski pstrąg, 1952 (jak na Wigilię to słabo)
M.C.Escher, Fisches and scales, 1959
Paul Klee, Mess of fish, 1940 (ach to obgryzienie i wściekłe spojrzenie...)
Max Beckmann, Journey on the Fish, 1934 (właśnie z takiego ścisku rodzą się syrenki)
Paul Klee, The Goldfish, 1925
(centralna złota rybka to mus takiego zestawienia;)
Ekspresjonista Chaim Soutine, Ryby i pomidory, ok 1924 (i to właśnie odróżnia artystów od kucharzy, że przyznają pomidorom równorzędne miejsce na płótnie, żadnych tam ryb w pomidorach albo kwartetu rybnego w wianuszku blebleble)
Salvador Dali, Martwa natura z rybą w misce, 1923-1924
(cóż, jakby powiedziała Magda Gessler: nie zachęca)
Pierre Bonnard, Fish in a Dish, 1921
(Bonnard tak samo namiętnie maluje kobietę moczącą się w wannie, jak i rybę w talerzyku, mmm)
Mojżesz Kisling, Martwa natura z rybą, ok 1910
(wreście! nasza krajowa ryba! Przebogato! ;)
Giorgio de Chirico, Sacred Fish, 1919
(pytanie: sacred czy scared?)
Pamiętajcie, że wy też możecie zrobić rybie sztukę.
Gdy pochwaliłam się ostatnio
znajomemu, że mam zamiar w grudniu uczestniczyć w spotkaniu digital influencerów (dawniej: Blogowigilia) to się obśmiał
tak, że o mało co z balkonu nie wypadł, gdyż akurat byliśmy tamże na
papierosku.
- Obyś się tylko influencą nie
zaraziła – powiedział inny znajomy, który też nie zrozumiał doniosłości
wydarzenia, gdyż również spoza branży branżuni jest.
Nie będę słuchać tych
digit-dziadów i mam zamiar iść i się dobrze bawić, co w moim wypadku będzie
oznaczało wypicie 7 gratisowych capuczinów i 5 latte, a potem wpadnięcie w
drżączkę, którą niektórzy uznają za taniec. O tak:
Czego i wam życzę, jeśli
przebywacie, choćby chwilowo, 19 grudnia we stolicy oraz nie zapomnicie się wcześniej
zapisać [klik] i per fb [klik] pamiętajcie jednak, że po zapisie przychodzą do domu tajne
służby weryfikujące waszą atrakcyjność na imprezie, które zrobią wam kipisz w
bieliźniarce statystyk i adresie IP. No dobra, żarcik ;)
Wielu już wieszczyło już zmierzch
złotej ery blogerstwa. Faktycznie, bloger ubrany tylko w bloga to skromność i
digitalne ubóstwo. Co innego wdziać YouTuba i Fejsa, zarzucić barwny szal Instagrama i umaić się
Tweetem. W modzie może im mniej tym lepiej, ale w internetach na odwrót,
wszystko i to jednocześnie.
Zatem nie mam się w co ubrać.
Może chociaż bloga przebiorę w nowe, profesjonalniej wyglądające rajtki
gustownego minimalizmu. Kto wie.
Anyway.
Skończyłam pisać relację z Blogowigilii. Która -
zaznaczam – jeszcze się nie odbyła.
No ale. Trendy same się nie
zrobią, prosz państwa, trzeba konkurencję [didaskalia: suchotniczy kaszelek]
wyprzedzać o krok.
Skoro już można nabyć promocyjne
karpie świąteczne, nie widzę przeszkód, żeby relacji z Blogowigilii nie wrzucić
już teraz.
Zatem:
Mogę wam zdradzić, że blogowe
satelity będą krążyć wokół blogobrytów, którzy napisali ksiązki.
Że oczywiście
będzie robienie gruppen selfiów w kibelku raz wszędzie indziej. Że
większość będzie wspomagać swoje small-talki z innymi blogerami prezentacjami
stosownych materiałów na aj-cosiach.
Że ktoś się
dobrze przygotuje i będzie rozdawał wizytówki, ale i tak mu zabraknie, a innemu
nie zabraknie, bo nie będzie miał śmiałości wciskać ich wszystkim na około. Że szafiarki i urodziwce będą uczesane
przez profesjonalne stylistki kłaków i pomalowane przez zawodowe make-upistki i
będą wyglądały jak milion dularów minus podatek dochodowy.
Że parentingi będą
się dyskretnie sondować ze wzajemnej znajomości swoich najpopularniejszych
postów, a kulinarni z przepisów.
Że ktoś się haniebnie upije i dziarsko skompromituje tylko po to, żeby
potem przez pół roku przepraszać za to, że się tak dziarsko upił i haniebnie
skompromitował. Albo właśnie polemizować z insynuacją, że tak było.
I że tak wielu będzie padało od alko
popitki jak wiele będzie padało słów uznania w kierunku siebie nawzajem i
rykoszetem vice versa.
Że wychodzenie na papierosa zawsze jest
najfajniejsze, bo będę tam ja i inni utracjusze, a utracjusze to najfajniejszy
rodzaj blogerów. Oprócz oczywiście tych, którzy organizują takie imprezy i to
wszystko ogarniają.
Że znowu byłam jedną z
prawdopodobnie trzech osób, które same podchodzą nie do znajomych ale do
całkiem obcych ludzi, przedstawiają się i włączają do rozmowy, gdyż inaczej
takie imprezy nie mają zbyt wiele sensu, n'est-ce pas?
U Niemodnych Polek można poczytać chwytające za serce acz b.zabawne, reprezentatywne dla nurtu, kawałki o blogodoli i imprezach [klik]
Polecam zwłaszcza końcówkę. Gdyż nadal wyznacznikiem sukcesu jest gdy cię obrażają lub piszą o tobie pastisze. Nieprawdaż.
UPDATE: Tymczasem byłam ostatnio
na mikromeetingu z bardzo utalentowanymi blogerkami z całego naszego pięknego kraju oraz
a nawet Europy. Co za emocje, co za emocje! Co za osobowości, co za
osiągnięcia, co za dzieci, co za biżuterie i dodatki, co za co za.
Czułam się jak mały
szczeniaczek. O czym zapewne będzie wkrótce, gdy tylko przejdzie mi wrażenie,
że opisywanie imprez blogowych po fakcie, jest nieco passe.
Mały kramik, a w nim: misz-masz fos-pasów, od Sasa do USA, ad rem w fazie REM, kazamaty codzienności, merytoryczne peryferie, kulturowe perturbacje, psycho-socjo dywagacje.
Kopiowanie tekstów z tego bloga bez zgody i błogosławieństwa autorki podlega karze ustawowej, nieprzyjemnościom towarzyskim oraz ogniowi piekielnemu. I mean it!