piątek, 31 sierpnia 2012

Coś niewyraźnie czyli wakacyjne zmazy pamiątkowe



Molly Nilsson - The Closest We'll Ever Get To Heaven

Tak mi się skojarzyło, jak zwykle bardziej wizualnie niż muzycznie z jakością multimedialnych materiałów, które dostaję zazwyczaj po wakacyjnych wyjazdach  rodziców z bezdusznym prikazem: "Zrób z tym coś".
Rozmazy maści wszelakiej ("to gdzie właściwie byliście?"), fetyszyzująca wręcz dokumentacja stóp i łydek (bo aparat się omsknął), głowy poobcinane bezwzględniej niż na gilotynie i opuszki palców albo w kadrze albo usmażone na fleszu ("ciemność widzę ciemność")... Panie, no co ja mogę?

Jest taki oto pomnik Césara Baldacciniego w Paryżu















Ja takiego palucha mam na co drugim zdjęciu, z tym, że tyłem ;)

Tymczasem wyprawianie rodziców na wakacje wygląda tak i tak ;)

środa, 29 sierpnia 2012

Na popitkę Coca-Cola

Odkryłam co mi najlepiej gasi pragnienie w letnie upały  i jest to taa-dam: Schweppes Lemon z lodem. A czasem z lodem i listkami świeżej mięty, a w sytuacjach ekstremalnie towarzyskich z lodem, miętą, cytryną, cukrem trzcinowym i rumem (i wtedy nazywa się to mojito i w zależności od proporcji ingrediencji oraz bartendera inteligencji raz wychodzi lepiej a innym razem wychodzi tą samą drogą co weszło, no ale nie trzeba było - jak ostatnio- wlewać pół butelki rumu o niekorzystnym stosunku ceny do jakości). Tak.

Chociaż oczywiście najlepszy jest, w zimie czy w lecie, sok malinowy własnej produkcji z wodą. I woda 'Kinga', mmm, jestem uzależniona od Kingi, ręce mam już do kolan od ciągłego taszczenia pięciolitrowych kingo-baniaczków ze sklepu. Czy naprawdę nie można by wprowadzić do sprzedaży baniaczków 10 litrowych z płozami i rączką albo choć wypukłowklęsłym miejscem do popychania nóżką z kopa? (co zresztą przy stanie warszawskich chodników skończyłoby się po 2m wywrotką)
Natomiast od czasu do czasu mam też, niestety, małe napadowe epizody z wlewem Coli. No i się okazało, że niestety niestety bardzo niestety.

http://finanse.wp.pl/kat,104124,title,Coca-Cola-zawiera-alkohol,wid,14730128,wiadomosc.html

A niektórzy podobno decydują się na lodówkę jak w promocji wnętrze jej wypełnia tysiąc pięćset puszek Coli. Hmm. Ciekawa jestem czy ktoś jeszcze uprawia proceder mycia wanny Colą, jak to kiedyś bywało ;).














Błagam cię Boże, nie kuś mnie już nigdy więcej tą musującą brązową posoką. Never.


niedziela, 26 sierpnia 2012

I w Paryżu nie zrobią... ryżu. Jak dysponować kobiecymi atutami w celu uszczęśliwienia męża i przyjaciółki. Oraz jak po sposobie chodzenia rozgryźć kobietę

Gdybym była osobą skłonną do pesymizmu i malkontenctwa mogłabym sobie powiedzieć:
- Kurwa mać! Wszystkie te moje koleżaneczki i psiapsiółki są ode mnie atrakcyjniejsze!
Co zresztą zawdzięczam tylko i wyłącznie sama sobie: zbyt małej ilości przyjmowanych płynów i snu, zbyt dużej ilości przyjmowanych papierosów i kawy, wysiadywaniu owoców pracy na stołeczkach i krzesełeczkach, które znajomości ergonomii nie liznęły, w pozycjach tak karkołomnych, że gdyby ci wszyscy bohaterowie dokumentów pt: „Jestem dziwem nad dziwy bo urodziłem się bez rąk i nóg” mnie zobaczyli – to zapłakaliby się na śmierć z powodu niesprawiedliwości, że to właśnie o nich nakręcono film ;)
Wiadomo, że w duecie dwóch przyjaciółek - mimo, iż z biegiem lat upodabniają się do siebie, a nawet synchronizują okresowe zegary - jedna zawsze wodzi prym i błyszczy mocniej, druga zaś jest jej cieniem – podstawką pod doniczkę, podszewką pod sukienkę. Podobny los przypadł i mnie – zawsze w takich tandemach byłam osobą co prawda albo bardziej oczytaną albo bardziej utalentowaną albo tylko bardziej wyszczekaną ale nigdy nie piękniejszą, wizualnie nigdy nie zdobyłam najwyższych osiągów. A kogo w sumie obchodzi co tam masz do zacytowania, jeśli twojemu rozmówcy właśnie wyrwało gałki, które teraz, spocone ze szczęścia, turlają się w tą i wewtę po gładkim licu i epickim ciele twojej urodziwszej towarzyszki.
Jak byśmy nie emanowali swoją osobowością czy sznytem (co zresztą zaniedbane i roztrwonione rozwiewa się jak dym) to piękno zawsze pozostaje pięknem. I działa to w obie strony. Nie wiem czy zaznałyście tego rozdarcia, kiedy oczywiście wmawiamy sobie, jak to dobrze obudzić się obok kogoś czułego i wartościowego, ale obudzić się obok anioła Botticellego (niechby i nawet na ‘dzień dobry’ chlasnął nas po pysku) to zupełnie inna kategoria, to doznanie tak doskonałe wizualnie jak zamieszkanie w katedrze w Chartres.
(Nie zapominajmy jednak, że dziesięciolecia temu moje łydki z fartownie szczupłymi pęcinami występowały w reklamie skarpet ;) do czego się zresztą nie przyznaję, bo aż boję się myśleć, jak złośliwie można by to skwitować, heh...)

Wszystko to tytułem skojarzenia wypłynęło z okazji niedawnej wizyty - prosto z Paryża do mojego ogródka - słodkiej P. razem z mężem L.
Z P.  nie przyjaźniłam się na zasadzie sukienkowo-podszewkowego duetu, bo dawno temu, w czasach jeszcze licealnych, wszystkie chadzałyśmy w powyciąganych swetrach i martensach i dużo czytałyśmy (nie to co teraz, tfu), ale przez pewien czas było nam po drodze. Później nasze drogi rozeszły się i podryfowałyśmy w odmiennych kierunkach – ja skończyłam w ogródku ;), a P. wyszła za mąż za rodowitego Francuza i mieszka w Paryżu (i trust me - tylko rodowity, w ząbek czesany Francuz mógł założyć koszulkę z dekoltem w serek, z którego wystawała mu włosowa kępka i uczynić z tego przejaw nonszalancji a nie dowód uczestnictwa w prowincjonalnym koncercie obleśnej Budki Suflera ;)
P. stała się kobietą urodziwą – ma ładną figurę, owalną twarz o regularnych rysach i zdrowej, w lecie złocistej, karnacji, duże niebieskie oczy. W przeciwieństwie jednak do wszystkich tych moich atrakcyjnych koleżaneczek uwielbiam z nią przebywać, ponieważ fakt bycia urodziwą nie tylko nie jest przez nią w jakikolwiek sposób eksponowany, ale raczej głęboko i wstydliwie skrywany. Każda raszpla, która liznęła z blogów modowych nieco francuskiego stylu, albo choć tylko dokonała zakupów ubraniowych w towarzystwie lustra, idąc obok niej ulicą mogłaby poczuć się wyśmienicie.
Jest to dla mnie doprawdy zadziwiające, jak można będąc tak obdarzonym przez los tak bestialsko zaniechać korzystania z tego dobrodziejstwa inwentarza dobrych genów i zdrowego trybu życia!
Toż to marnacja najgorszego sortu.

Pomijam rzeczy, których dopracować nie sposób, bo są w nas nierozerwalnie i niezmiennie wpisane, jak np sposób chodzenia, po którym poznałabym P. i z 200 metrów, jak snajper. Miałam taką teorię, że po sposobie chodzenia, po stylu sekwencji kroków, można kobietę rozgryźć – czy ma życie udane, czy jest szczęśliwa i pewna siebie, jak ma status społeczny albo choć doraźne tego dnia samopoczucie (no może oprócz tych tlenionych nastolatek z poodkrywanymi o każdej porze roku nerkami, które maszerują tak, jakby świat kładł się przed nimi pokotem już z powodu samego ich istnienia i ostentacyjnej młodości). Tymczasem przy P. moja teoria upada – niezależnie od tego, w której dekadzie życia ją widzę i pominąwszy fakt, że owo jej życie wydaje się raczej udane, zawsze lezie tak, jakby pytała „To gdzie właściwie jestem i yyy dokąd właściwie idę?”, jakby zgubiła się na środku jakiej podhalańskiej łąki. 
Pozostaje też kwestia niesprecyzowanej jakości i koloru koafiury, który okala jej całkiem, jak już wspomniałam, urodziwą fizis.










Oprawa jest jak najbardziej w cenie: przyjrzyjmy się choćby obrazom w muzeum, czy robiłyby na nas takie wrażenie, gdyby nie wisiały tam w stylowych, złotych ramach albo byle cyrkonii, która dzięki srebru staje się pierścionkiem i hoho, jak narzeczona się nie zorientuje to może i udawać diament ;)
P. mimo wszystkich tych lat spędzonych w Paryżu nie liznęła paryskiego stylu nic a nic. Nawet jeśli nie było to jej życiowym celem (tylko pogratulować - w końcu doskonale zna język, ma pracę i udany związek), to choćby nawet przez osmozę, obserwacje... A tu zapuszkowane merde i guzik z pętelką zapięty na suwak oraz na deser strzał do własnej bramki. Jej mąż L., narzeka, że chciałby być czasem przez żonę uwodzony, a tymczasem na naszej wieczornej nasiadówie cały czas powracał jak refren, jak szlaczek w zeszycie pierwszoklasisty, temat jej tragicznych, dżinsowych szortów, które ze zgrabnych bioder uczyniły gargantuicznie rozdętą brzuchodupę wszechczasów jakiejś nadodrzańskiej Berty. 
Następnie  Komisja dyscyplinarna złożona z L. i mnie skazała rzeczone szorty na śmierć przez wyrzucenie (no zobaczymy...)
L. dokonał (pominąwszy pułap rozważań o podobieństwie charakterów i przekonań)  darwinowsko uzasadnionego wyboru żony: wybrał dobre geny, natomiast to, co jego żona z tymi genami wyrabia przechodzi ludzkie pojęcie, albowiem nie wyrabia NIC albo całkowicie WSPAK. W kwestii wybitnej urody jestem osobą spoza branży, nie mniej - na zdrowy rozum – posiadając jakieś atuty należy nimi jakoś zadysponować i je podkreślać, a nie niczym wylniałą koszulinę wciskać głęboko w gacie, podciągnięte i zapięte następnie pod brodą.
Mimo uroczego rozwoju wieczoru zakrapianego tyleż alkoholem co brakiem jedzenia (ponieważ nieuprzedzona nie miałam nic w lodówce) podskórnie wyczuwało się tę smutną, antymodową melodię.


















Z drugiej strony, może się niepotrzebnie czepiam - w końcu ma dziewczyna jeszcze czas... dużo czasu... advancedstyle.blogspot.com 

Siak więc to by było na tyle w kwestii mojego o tyleż pierwszego co nieostatniego posta modowego.
A teraz proszbardzo pierwszy z brzegu eksample na to, że jestem wybitną specjalistką modową i wiem, co dobre: na lato proponuję kratki a la grilowy obrus i uniwersalnie twarzową garsonkę w walenie oraz srebrnawy odcień karnacji i takież buciki :)

http://youtu.be/sqdVhjqgGAo

piątek, 24 sierpnia 2012

Bo każdy naród ma własnego JEŻA czyli o zgrozie w Saragossie. Nie tylko dla miłośników sztuki i zwierząt ;)

Uśmieszek  co najmniej nie na miejscu ale ciśnie się, skubany, na usta :)
Oto jak pełna dobrych chęci  80-latka w miasteczku niedaleko Saragossy zakonserwowała (zrestaurowała? skonsekrowała? cokolwiek?) ponad stuletnie malowidło Chrystusa "Ecce homo" Eliasa Garcii Martineza.
"Wnuczka autora fresku przyznała w rozmowie z mediami, iż "czuła, że coś jest nie tak"."


Ecce homo Elias Garcia Martinez

W naszej kulturze przyzwyczajeni jesteśmy do zdjęć typu before-after i spektakularnych metamorfoz, jednak takiego potraktowania Chrystusa nie spodziewałby się chyba nikt.... No ale  czego się spodziewać w od lat laicyzującej się Hiszpanii, zwłaszcza po polityce premiera Zapatero...

Z ciekawości dokonałam krótkiego przegląd skojarzeń w mediach międzynarodowych - efekt pracy 'utalentowanej' konserwatorki określany jest od "movie werewolf", "crayon sketch of a hairy monkey", ‘butchery’ do "style compared to Picasso's" (Pablo się pewnie teraz w grobie przewraca!)
Tylko Wyborcza proponuje "rozmazanego jeża"... no ale czego się spodziewać w kraju, gdzie taką furorę zrobił 'mięsny jeż' (nie podlinkuję niczego, jeśli nie słyszeliście, to tylko lepiej dla was)
Mujeju!












źródła : 1  2  3

środa, 22 sierpnia 2012

Pocztówka z Berlina, część 2. Dzisiaj na smutno, o ubogich krewnych Historii oraz czemu starzy komuniści nie tykają bananów ;)

Na jesieni zawsze mnie bierze na poezję Brodskiego. No i proszę, może w sierpniu to trochę za wcześnie, ale będzie jak znalazł - coś o moim ostatnim tripie poniżej. A z tripem było tak. Po powrocie z urlopu odbieram telefon od angielskiej ciotki. I pyta się mnie ta ciotka, lat dużo, z czego większość w Anglii:
- Jak tam twój tryp?
Rany boskie, myślę, ktoż to w rodzinie rozpowiada że mam trypr?
- Że przepraszam co? - pytam więc.
- Jak twój tryb?
- Tryb mój yyy no obecnie pourlopowy mój życia tryb.
- Ale jak twoja pot-rósz pytałam? czy udała się dżurnej tu Dżerman?
Ach, więc o to chodziło, o moją journey-trip, a nie o jurny trypr, co go nie złapałam, bo moja journey-trip była kulturalna i spokojna, pełna raczej biegania po muzeach niż łykania piguł na berlińskiej scenie undergrantowej ;) Ciotka jest przykładem na to, że jak się w pewnym wieku zmienia kraje zamieszkania, to nie idzie mówić w żadnym języku, bo ani w rodzimym ani w nie-do-końca-angielskim. I jeszcze mi bezczelnie mówi, że hehe, ona z Angli jest, nie pamięta więc so niektóre wyrazy, a u mnie widac nie najlepiej z angielskim, hehe. Zawsze kuła, cholera jedna, w oczy to Anglią, zawsze jej Elżbieta była lepsza od naszego Jaruzelskiego, choć paczek nie wysyłała nigdy, tylko jak na wakacje przyjeżdżała z dziećmi to pozwalała mi łaskawie na kolekcjonowanie pustych puszek po bajeranckich napojach, które one wypijały. MOJA matka chrzestna, siostra mojego ojca. Więc nie wytrzymuję:
- Pani toć przecie nic tu nie słychać,  krowy muują straśnie głośno - mówię ze śpiewnym kresowym akcentem - No i trza po naszemu godać te frazesy a nie  inszymi językami, jak barbarian jaki.
Tośmy pogadały.

Wracając do Berlina - nie, nie widziałam muru berlińskiego, nie odbyłam pielgrzymi do Checkpoint Charlie, ale słyszałam przewodników tych wszystkich hiszpańskich, francuskich i angielskich wycieczek, którzy malowniczo i z pasją opisywali europejskiej młodzieży na schodach muzeów, jak to się w ogóle zaczęła ta nasza wspólna Europa, właśnie tutaj, pewnego listopadowego dnia w roku 1989. Żeby ktoś nie pomyślał, że może u nas w Polsze też coś historycznie sfermentowało, no gdzież tam.
Przeszłość wraca do nas jak refren piosenki sprzed lat, śpiewany ciszej i a capella, ale jednak.
S. u której gościłam, zupełnie obca osoba, lat sporo, z czego większość w Niemcach, która kiedyś, w zamierzchłych czasach wysyłała mi paczki, zawsze miała na kuchennym podorędziu banany dla mnie ;) Aż cud, że znowu nie dostałam tych zachodnich gumek i piórników ;) No ale może sama jestem sobie winna, robiąc spore zakupy - nie dlatego, ze u nas nie ma, tylko dlatego, że JEST DROŻEJ. (W zeszłym roku w Hiszpanii nakupowałam sobie tanich jak barszcz sukienek).
O zwodnicza Europo, jak tu zostać twoim europieskiem? W mieście idealnych środków transportu, rozbudowanej sieci ścieżek rowerowych i muzealnictwie na poziomie tak rozbudowanym, że oko bieleje, jeśli z wrażenia nie wypadło. Przecież my też do ciebie należymy... chyba.
Nie wiem czy to w ogóle nastąpi... ten czas, kiedy nie będziemy musieli się czuć jak ubogi krewny.

Melodia muru berlińskiego


To jest dom, który zburzył Jack
to jest punkt, skąd na tamten brzeg
chciał przejść Hans - jeden strzał i schlus
a to jest mur, który Iwan wzniósł
poczucie winy doskwierało mu widocznie
kiedy wznosił ten mur
bo zastosował skromny szary beton
i pól minowych koncepcję dyskretną

Mur ten (a) nudzi, (b) straszy ponuro
pod nim kolczasty drut jak włóczka, którą
babunia cerowała skarpetki na pięcie
lecz drut nie do robótek - wysokie napięcie
za murem flaga na wietrze się miota
a na niej cyrkiel w towarzystwie młota
obwieszcza na tle żółci, czerwieni i czerni
ziszczenie się snów masonerii

Czujne lornetki volkspolicji
z wież rozglądają się po okolicy
i wschód, i zachód przedstawiają widok
godny uznania: ni jednego Żyda
z tych, którzy razem tu żyli i marli
jednych na zachód pchnął pociąg do marki
drudzy do Marksa poczuli popęd
mur nie pozwolił im zejść się z powrotem

Przyjdź pod ten mur, jeśli źle ci tam, gdzie jesteś
to próbka tego, jak wygląda kosmiczna przestrzeń
w której życia brak - na pewno
a jeśli co ginie - to przedmiot
przyjdź na tę obojętną na pokój czy wojnę
zakrzepłą wersję "albo-albo" tak spokojnie
przecinającą dzielnicę, gdzie w pustce
pustka odbita, jak w pękniętym lustrze

Dzień tu smutny, po nocach reflektorów światło
przecina duszne powietrze i łatwo wykazuje
że jeśli ktoś tu krzyknął znów
to nie z przyczyny złych snów
bowiem sny nie są tutaj takie złe - najwyżej mokre
od krwi kogoś jak ty, kto próbował samotnie
włóczyć się gdzie nie trzeba, po czym w jego głowie
sny zastąpiono ołowiem

Przyjdź pod ten mur - wydanie i lepsze i nowsze
murów rzymskich czy chińskich, ich starte trzonowce
zazdroszczą kłom stalowym, które mierząc w niebo
błyszczą świeżo obmyte z krwi twego bliźniego
świergot ptaka wdzięczniejszą byłby kołysanką
lecz jeśli masz coś przeciwko skrobankom
lub konowałom, którym słono trzeba płacić
przyjdź pod ten mur popatrzeć

Świergot ptaka wdzięczniejszą byłby kołysanką
lecz jeśli masz coś przeciwko skrobankom
lub konowałom, którym słono trzeba płacić
przyjdź pod ten mur popatrzeć

(Josif Brodski, przekład: Stanisław Barańczak)

.....
No i jeszcze jedna, ważna kwestia: Czemu starzy komuniści nie jedzą bananów?
(w filmie "Marxism Today" pewien berliński artysta próbuje odpowiedzieć na pytanie, co robią followersi zapomnianych i zdyskredytowanych ideologi.)

" (...) unemployed Petra Mgoza-Zeckay remembers 1989. For her, it wasn't a year when the walls of tyranny came down, but a time when her life fell apart. She had been a teacher in Marxism-Leninism for medical students, married to an African socialist. "My parents didn't like me marrying a black man," she says. The couple wanted to go to South Africa, where they planned to join the ANC and fight apartheid. But her husband became depressed and took his life in May 1989. Soon after, Mgoza-Zeckay lost what she calls "her fatherland" and then her job. She couldn't share in the euphoria of the times, and remembers West German Chancellor Helmut Kohl going walkabout in Karl Marx Platz. "Kohl handed out bananas and Coca-Cola. I don't eat bananas any more – and of course I don't drink Coca-Cola." (link)

W kwestii obrazków będzie ubogo - jedno tylko skromne ujęcie berlińskiego pomnika Karola Marksa. Co ma między nogami nasz bohater - każdy widzi. Banana brak ;)











Także dzisiaj na smutno, ale już w kolejnym odcinku "Moich wspomnień z Rajchu" będzie weselej, przysięgam ęt trastmi.
Berlin w fotach, part 1 TU

wtorek, 21 sierpnia 2012

Najważniejsza odpowiednia perfuma czyli pachnieć jak książka









"It celebrates "all the glorious sensuality of books" (yes, apparently it refers to those kind of naughty librarians), allowing you to wear the "very chic" smell of a book.
Retailing at just $115 for a small bottle, the fragrance promises to place you into a "world of luxury."
"You have a book, you open it, there's a bottle inside and it smells of a book. It might be quirky, but the idea has a simplicity, a linearity." -Geza Schoen, one of the creators, said."

"The idea for Paper Passion began when German publisher Gerhard Steidl commented that his favorite scent was "a freshly printed book" at the Wallpaper Handmade exhibition in Milan. From there, Wallpaper Magazine commissioned famed perfumer Geza Schoen to find a way to bottle the indescribable smell.
Paper Passion is the latest attempt by fragrance makers to bottle up strange scents. Scents of Departure lets users smell like 17 different cities around the world, while the BLOOD Concept puts together fragrances based on different blood types.
Perfumers have even managed to bottle up that new car smell."

http://www.tuaw.com/2012/06/04/no-comment-paper-passion-perfume-for-e-booklovers/

Newsweek donosi, że perfumy o zapachu książki dostępne są już w Polsce (link). Mam nadzieje, że choć bibliotekarki sobie kupiom. W końcu 100 dolarów to nie tak znowu dużo, khy khy, a wydać się czytelnikowi jeszcze bardziej profesjonalnym w zawodzie... bezcenne :))
Oczywiście zawsze też można się natrzeć starym, znalezionym w piwnicy Tyrmandem albo Grzesiukiem ;)

fotki via  www.thecherryisonmycake.com

niedziela, 19 sierpnia 2012

Leniwa niedziela, bajorko gnuśności


Jakoś nie chce mi się pisać, w podczaszkowych rejonach, dział odchodzenia-do-nie-pamięci, nadmiar spostrzeżeń i anegdot z wakacji stacza ze sobą walkę o tytuł Mistera Importantio i występ na podium posta, a wszystko polane sosem rozleniwienia i ogólnej gnuśności. Pochylam się w zamyśleniu i głowa - ten niepotrzebny niedzielny instrument zagłady - spada i toczy się w nieznanym kierunku...

Skandynawski kryminał, minus 15 godzin z życiorysu, cięgiem...

Bardzo przygnębiona: kończy mi się zrobione przed weekendem leczo. Jakież to było PYSZNE leczo, do którego jak w narkotycznym widzie musiałam podchodzić co kwadrans i próbować czy nadal takie dobre i omlaskiwać i oklaskiwać, i miałam ochotę zanurzyć w garze całą głowę, tę samą co nie wiadomo gdzie teraz jest... A teraz się kończy. Jak tu żyć?



A głupot w sieci poczet niezliczony...


Muzeum dźwięków zapomnianych technologi. Bardzo sentymentalne.
http://savethesounds.info/

Make everything OK button - bardzo przydatne, zamiast np modlitwy ;)
http://make-everything-ok.com/

You can do here anything ;) Plus magnetyczny głos.
http://zombo.com/

i jako ta wisienka na torcie:
Automatyczny generator wielkich ponadczasowych prawd o życiu, śmierci, pięknie dobru i takich tam ;)
http://michalossowski.com/coelhogenerator.html


Żałuję, że dowcipny autor zlikwidował przesłodkie notto.pl, gdzie zmyślny automat przeliczał sen na numerki, przed wizytą w kolekturze. Widać za dużo wygranych było :)

Bez płęty dziś, ot tak.

czwartek, 16 sierpnia 2012

Pocztówka z Berlina, część 1

Berlin to bardzo malownicze miasto.










szkoda tylko że rozkopane po całości...
















Ponieważ jednak lubię koparki i te seksi pneumatyczne wysięgniki przeszkadzało mi to tylko w 80%. Przejdźmy do rzeczy.
W tym pudełku siedzi Angela:











Jak nas nie stać na Paryż to znajdujemy najbliższe miasto z placem Paryskim, siedzimy wcinając bagietę lub kruazą i se wyobrażamy...















Tymczasem w Berlinie: Hans niestety nie dał się poderwać...













Jurgen także mnie nie chciał... przewieźć swoim bijomoto.












Nie ma to jak porządna ruska czapa z futra, zwłaszcza w 30 stopniowym upale...













Nad Szprewą. W dzień słonecznie














a wieczorami danisingi, tanga i salse.






Jeśli chodzi o rzeźbiarstwo miejskie - dręczenie koniny na wszelkie możliwe sposoby


























Natomiast wszystkie wypatrzone pierwiastki żeńskie rozluźniają masą rozsiadłych się Bert. Człowiek od razu zaczyna konsumpcję precla co to go sobie obiecał nie zeżreć w celu zachowania formy.












Berlińscy chłopcy jak te lale







I od wuja misiów wszelakich: kamiennych, cementowych, pleksiglasowych i pluszowych, tak ukochanych przez japońskie turystki:











Mnie podobały się zestawienia fasad w jednym, ulicznym ciągu: od bardzo stareńkich, starych, stylizowanych na staroć aż po błyszcząco nowe. Wiecznie szukam takiej ulicy, która byłaby ilustracją historii architektury ;)










Na pozostałościach DDR się nie fokusowałam










Niestety nawet w kraju ordnungu zdarzają się przykłady bestialskiego wandalizmu:











Po długich godzinach snucia się - najsłodsza memu pęcherzu budowla (desperackie pytanie: - Ekskjusmi where is das klopen? nie spotykało się najczęściej  ze zrozumieniem)











Nawet 5letni turysta niemiecki dysponuje sprzętem o znaczniejszym poziomie zaawansowania technicznego niż moja małpa. Frustrated ;I













Jedna z moich fotek z Berlina...tia. Na szczęście mam też takie, na których występuje sama głowa, więc zawsze można skleić i pamiątka a la Frenkensztajn będzie w sam raz. (Przeciętny amator fotkografii zapomina w pełnym słońcu, że istnieje coś takiego jak wizjer. WIZJER!)













Tymczasem w kuchni suszyły się przywiezione z polskiej ziemii dary:







Reklama Play, która przywitała mnie pierwszego dnia po wyjściu z dworca, w czasie drogi powrotnej zmieniła się w złowróżbne PAY. Bardzo życiowe.













W następnych częściach  "Moich wspomnień z Raichu" odcinek "Miasto rowerów" i "Jak podróżowałam z Fiffi i Dolly" ;) 
Tymczasem odcinek 2 - TU

środa, 15 sierpnia 2012

Przewidziane przez scenografów czyli Matka Boska Zielna Wniebowzięta

Hehe...he.
http://wpolityce.pl/wydarzenia/34069-moze-lepiej-nie-robic-z-prezydentowa-wywiadow-o-waznych-sprawach-anna-komorowska-o-wniebowzieciu-nmp

Droga Pani Komarska! Hajda że obejrzeć "Wniebowziętych" i dołączyć do listy, silwuple. Albo choć "Dziewczyny do wzięcia" :)



A na deser (zupełnie nie a propos prezydentowej )... kremówka ;)

wtorek, 14 sierpnia 2012

Doping, czarni sportowcy i zadek robobusa. Podsumowanie Olimpiady. Oraz w oczekiwaniu na paraolimpiadę.




















Ogólnie rzecz biorąc, oprócz części artystycznej, która była wspaniała, choć jej nie widziałam, mam na temat olimpiady jak i wszystkich tych sportowych zmagań zdanie negatywnie ujemne. W bieganiu i lekkoatletyce saaaami czarni (aż dziw że Chińczycy nie wpadli jeszcze na to, żeby czarnych  zaadoptować, jaki to jest jednak przeambicjonowany naród, żeby tylko swoich wystawiać w szranki) albo nastolatki (nie ma jak podkarmić taką dojrzewającą dzieweczkę pigułami dopingowymi, chemia niestety bywa gorsza od pedofilii IMHO) albo czarne nastolatki. Jak zwykle stawia się nie na narodowość jako taką tylko na lepsze geny. Dlaczego więc nie wymyślono jeszcze olimpiady dwukolorowej, czarno-białej, to zagadka.
Polacy dorobili się złotych medali w dwóch tylko jakże finezyjnych dziedzinach: podnoszeniu ciężarów i pchnięciu kulą.
Komentator olimpijskiego zakończenia stwierdził, że rodzina królewska się na zakończenie owo wypięła zadkiem, jako że wysłała swoje najsłabsze  ogniwo w postaci księcia Harrego.Współczuję biedakowi nazywanemu w mediach ostatnim sortem królewia.
A tutaj inny przykład zadka - olimpijski robo-bus w wykonaniu czeskiego artysty Davida Czernego, który straszył w Londynie:













Nie wiadomo, czy bardziej strašný  czy hrozný!
No nic, 29 sierpnia zacznie się Paraolimpiada i będzie przynajmniej bardziej heroicznie



niedziela, 12 sierpnia 2012

Rzezimieszek szuka mamki. Wymiatające filmy akcji i atrakcji. Oraz wybijające się na tym tle "Noce i dnie"

Pan Smith czekał na autobus, gdy nagle dostrzegł uciekającą w panice ciężarną kobietę. Jest ścigana przez groźnych gangsterów. Smith przyjmuje poród. Zabija rzezimieszków. Kiedy kobieta ginie, okazuje się, że to nie ona była celem przestępców, lecz niemowlę. Smith ma podwójną misję - musi nie tylko ratować noworodka przed bezwzględnymi bandytami, ale także znaleźć mu mamkę.
Recenzja filmu 'Tylko strzelaj' / 'Shoot 'Em Up' (2007) z Clivem Owenem i Monicą Bellucci (wp)
No słowo daję, repertuar telewizyjny na weekend rozwala mnie czasem bardziej niż rzezimieszek prujący serią z obrzyna ;D
(update: oczywiście mam na myśli li tylko rzezie filmowe, zważając, iż takie komentarze po masakrze na premierze Batmana - przez publiczność tamże wziętej wszak za część trójwymiarowych efektów specjalnych (o tempora o mores!), som bardzo nie nie miejscu chwilowo)

Ciekawe jak o naszych czasach świadczy to, że wierutna bzdura rozciągnięta na półtorej godziny wydaje się jednak bardziej przyswajalna (skoro ma widzów, skoro ktoś wyłożył na jej produkcję, etc) niż jej jednozdaniowe streszczenie...


Nasuwa się pytanie czym zgwałcił... pewnie uniwersalną wtyczką USB, hm.



 Jednak niektóre postaci mają tyle uroku mmm...


...oraz umiejętności ;)                                                                       
Poniżej: bardzo pouczające dane na temat przyspieszającej z roku na rok (proporcjonalnie do szybkości rozszerzania się wszechświata ) ilości truposzy w filmach akcji... Touché,really.
Jednym słowem...
K mówi, że stosuję za dużo skrótów myślowych, że pewne rzeczy pojawiają się w rozmowie ze mną 'od czapy' a nikt przecież nie może wiedzieć, jakie tam też trybiki mi się w głowie obracają i skąd skojarzenie dane wlazło nagle na wokandę i peroruje w najlepsze. 
A więc no więc tytułem wstępu w ramach epilogu: pewnego pięknego a leniwego poranka w urlopowym Berlinie, w czasie, gdy moja gospodyni leci do najbliższego sklepu po kawę, pstrykam sobie szwabską telewizornię i natrafiam na coś, co się nazywa Telewizja śniadaniowa w Tvn i mogę na własne oczy zobaczyć, jak nisko upadł Andrzej Sołtysik, co to się kiedyś zajmował filmoznawstwem (no bo wyobraźmy sobie w śniadaniówce np.Grażynę Torbicką, ekhm). No ale do wyboru mam to albo Andreę Berg, niemiecką piosenkarkę w typie Maryli albo film przyrodniczy z niemiecką Czubówną (nevvver!) albo też strzelić sobie w łeb (brak kawy!). I to mój jedyny incydent filmowy na obczyźnie.
Zaś po powrocie, ledwie rzucam w kąt walizki, w telewizorni lecą 'Noce i dnie', które to postanawiam sobie odświeżyć w towarzystwie pół butelki niemieckiego wina... Buży błąd ;) Pomijając kwestię nenufarów oraz dobrotliwego Bogumiła, który przypomina mi nieodmiennie moich dwóch czy trzech życiowych eks-Bogumiłów, zagubionych na krętych i błotnistych ścieżkach żywota....to jak gra Basieńkę ta Jadwiga Barańska! Toż to majstersztyk nieosiągalny dla współczesnych aktorek najwyraźniej. Ogólnie łza wzruszenia ( i to nie jedna) może się w oku zakręcić, że o przednim poczuciu humoru nie wspomnę ("Chłopy! Chowajta się, dohtory jadom!" :). Takiegoż trzeba mi właśnie patriotycznego kopa, coby się na nowo w ojczyźnie emocjonalnie obsadzić.
Dziękuję za uwagę i witam w kraju.

piątek, 10 sierpnia 2012

Historie na lato: Taniec z pszczołami



In this video I, Sara Mapelli, am dancing with 12,000 honey bees. I think of this dance as a duet among many. The bees push with their powerful wings from each side of my body, I resist and then I let go and flow and move with them. It is a deep meditation and I feel the hive mind surround me, hold me, and expand my body on a cellular level. I am a healer, dancer, artist, builder of structures and bee keeper. As a bee keeper my partner and I hope to help the bees of the northwest by encouraging them to swarm and become hardy to the ever changing environment.

Ble ble ble. No doceniamy wysiłek i zaangażowanie, chociaż na moje oko pszczół jest może z tysiąc, z czego sto użądliło Sarę w usta, który to sposób na powiększenie wymyśliłam i proponowałam wąskoustnym koleżankom już w liceum, kiedy jeszcze nikt nie słyszał o kwasie hialurowym lub przetaczaniu tłuszczu z tyłka.
Poza tym też mam czasem zbereźne fantazje, ale jakbym chciała je filmować i publikować to bym sobie raczej zmiodowała dolną część ciała ;) Nie po to ekolodzy z Greenpeace'u strzelają do statków wielorybniczych, żeby o prawa pszczół walczyć za pomocą półśrodków!

Bardzo mnie martwi zmniejszająca się populacja pszczół, bez których okazuje się może paść ekosystem.
Straszne czasy nastały: zwiększa się populacja islamska, za to ta europejska leci na pysk. I jeszcze te pszczoły ;I

A skoro już w temacie to nie mogę nie wrzucić troszku pięknych makro Rose-Lynn Fisher z serii BEEyond. Mniam!











































ło tu więsej www.rose-lynnfisher.com

A teraz męski punkt widzenia zaprezentuje nam Paulo Khekhelo, prosz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...