sobota, 29 września 2012

O spotkaniu towarzyskim i znajomej, co jej nie widziałam kilka lat z hakiem...



... i przy której radości mam tyle, co po nabiciu na hak. To znaczy – nie zrozumcie mnie źle - lubię jak trochę boli... ;) Ale nie aż tak! Znajome mam różne: takie co perorują, takie co deklamują i takie co stwierdzają (i spróbuj nie daj Boże przerwać taki monolog!). Babek zabawnych jest akurat jak na lekarstwo za to na Panie Dobre Rady jakiś urodzaj w ostatnich latach nastąpił. A jest jeszcze typ towarzyskiego Smętka. I tak jak typy owe się zmieniają – np te co stwierdzają w te, co perorują, a każdy rodzaj w Panią Dobrą Radę, to smętek ma to do siebie, że jest w swojej smętliwości niezmienny.
Wspomniana znajoma na każdy możliwy temat opowiada przydługo i z takimś jakimś żałobnym patetyzmem, głosem zimnym jak stal i miną marsową. Byle anegdota o nauce jazdy na wrotkach skłania mnie do rozmyślań, czy nie chciałabym być z takimi wrotkami pochowana, najlepiej od razu. Ja bym zniosła nawet pogadankę półgodzinną, gdyby mnie mówca obdarzył choć cieniem uśmiechu, może jakiś żarcik wtrącił, tymczasem w tem przypadku czuję, iż powinnam stanąć na baczność a zarazem wpłacić datek na afrykańskie dziatki. A zarazem udać się na mszę i marsz patriotyczny i oddać szpik kostny chorym na białaczkę, najlepiej od razu. No taka powaga to nie na moje zdrowie w wieczór piątkowy, na okolicznościowym spotkaniu towarzyskim. Co innego umówić się z butelką wina i czekoladą na wylewanie żółci o złym świecie (zostawić dobra u mnie i gdzieś sobie następnie pójść i wylać ;) Zbyt długo służyłam licznej ciżbie jako gąbka emocjonalna, teraz przywilej ten zostawiam już tylko nielicznym i na pewno nie takim, których spotykam raz na dekadę a którzy upływu takowej najwyraźniej nie zauważyli.
Ale tymczasem to ja się umówiłam na ploteczki, kobiety, wino i śpiew.
Ja rozumiem, że nie każdy może być mistrzem żartów okazjonalnych, naówczas wystarczy być stonowanym, ale w sposób pogodny jakiś taki. Czy my się na pogrzebie spotykamy? Ano nie. Nie wymagam Bóg wie czego, ale jakiegoś minimum obycia, które według mnie wygląda tak: ma być krótko, ciekawie, z puentą i najlepiej zabawnie. I można sobie przerywać. I należy wchodzić w interakcje. I jakiś UŚMIECH, no błagam, a nie żebym cały czas się empatycznie zastanawiała, czy nie zaproponować delikwentce jakiegoś specyfiku na wątrobę, bo najwyraźniej się jej właśnie przemieszczają kamienie żółciowe i stąd ta mina cierpiętnicza. Na szczęście pozostałe towarzystwo ratowało sytuację i jednak zdołałam się nieco obśmiać, więc całą tę eskapadę przez rozkopane miasto i z półgodzinnym czekaniem, aż przejedzie masa rowerowa uważam nawet za udane.
Że przesadzam, może ktoś powiedzieć, ale ja nie jestem cholernym towarzyskim Janosikiem, żeby mnie tak tym hakiem nadziewać.
Zresztą w drodze powrotnej nie zdzierżyłam: owinęłam tę kwestię w zwoje egipskiej bawełny i delikatnie zapodałam rzeczonej obywatelce, gdyż bez tego to mogłabym się dla podtrzymania rozmowy chyba tylko popłakać.
Dziękuję za uwagę.
















A właściwie to jeszcze nie. Bo będzie jeszcze przypis do posta tego i ostatniego. Bo się w końcu  zdecydowałam na pisownię ;) (purystów uprasza się o opuszczenie okienka) i będzie tak:
- płęta dla jakichś rodzimych historyj and słowiańskich mądrości
- pointa dla ą ę dyskusyj  intelektualnych o sztukach i filozofiach wszelakich
- puenta będzie stricte towarzysko-anegdotyczna
No :)

czwartek, 27 września 2012

Słuchobus plotkowy. Oraz mieszczanina odbiór sztuki.

Coś mi się widzi, że do moich ostatnich problemów z dłonią, okiem i zwichniętym barkiem (litościwie przemilczę jak to się stało ;) dojdzie zapalenie ucha po wczorajszej  trzygodzinnej pogawędce telefonicznej z dawno nie słyszanym kolegą. Ucho owo - przyjmując wsad bogatej dawki plotek i spostrzeżeń natury życiowej - zassało się ze słuchawką i po skończonej rozmowie wydało wielce pornograficzny odgłos 'Pffluup'. Tymczasem polskie radio donosi, że krążący po Polsce Słuchobus donosi, że coraz więcej ludzi ma problemy ze słuchem, jako że obumierające w uszach kosmki już się nie odradzają (chlip). A głuchnie zwłaszcza młodzież. Tak mi się na odgłos 'Pfluuup' przypomniało po niewczasie, chociaż ucieszyłam się, że jeszcze myślę o sobie w kategoriach młodzieży ;)
















Po haniebnym oplotkowaniu znajomych (ale tylko tych, którzy nie trzymają fasonu) i porównaniu ubogiej sytuacji życiowej (która już niedługo ma się zmienić na przewspaniałą sytuację dobrobytu - oczywiście tylko u osoby wykonującej rzeczony telefon do osoby telefon odbierającej, u której przynajmniej nie zmieni się na gorsze wysokość rachunku telefonicznego ;) przeszliśmy min na temat sztuki jako takiej. W temacie sztuki poglądy mamy dość podobne i dojść usiłujemy, czy jest to związane z mieszczańskim wychowaniem zaserwowanym przez niezaprawionych artystyczną chucią rodzicieli czy dorastaniem w podobnym  grajdołku osiedlowo-dzielnicowym czy też niezależną kwestią posiadania zdrowego rozsądku połączonego z dystansem do definicyjnych -izmów  i niechęcią do wszelkiej artystycznej emfazy i zmazy. I co rozmowa, to się ten temat 'sztucznego' samookreślenia przewija...
Ale do czego to ja zmierzałam? (notatka: dopisać do listy schorzeń Altzhaimera...) Ano nie jestem pewna...
to może  wrzucę  kilka reprezentatywnych wypowiedzi w temacie ;)


I słodki jak miód: performance :)













Może zmierzałam do tego że tak w każdym poście, jak i w każdym dziele sztuki powinna być jakaś pointa? ;)

wtorek, 25 września 2012

Uciecha blogera czyli statystyki wejść. Oraz o oswajaniu przeglądarek.

Statystyki wejść, proszę państwa, podnoszą mi nieraz brew ;:)


















Przykładowo:
jak zapakowac papierosy zeby pies nie znalazł (znaleźć blog celnika)
dym z domu palącego (dzwonić pod 998!)
twoja stara pali męskie (to masz kolo problem ;)
jak wyglądają sztylety (inaczej niż buzdygany)
jak ubrac sześćdziesięciolatka (w togę?)
jak zbudować łuk z cegieł  ( jak z tego strzelać?)
futrzany stanik na zimę (prosz > )
lęźdźwie (to chyba bardzo wyrobione lędźwie?)
uwiódł mnie ksiądz (nooo mnie też > ;)
czy staropanieństwo to droga świętości (no ba! >;)
hipsterska praca na wakacje (w Castoramie?)
mniej żryj (meritum życia współczesnej białogłowy >)
jak zareklamować szynkę (zjeść?aż wyjdzie boczkiem >;)
głupie mordy (o takiej części ciała jeszcze nie pisałam, hm)
głębokie męskie spojrzenie pełne (nie wiem, ale pewnie lepsze niż niepełne. Albo cudze >
koza w stresie (jak my wszyscy. Tu na wesoło >)
kwiatek w wazonie społem (notatka: dawać więcej retro dizajnu)
facet w rajtuzach (mega dużo facetów w rajtuzach, aż zaczęłam wypytywać kolegów czy się już teraz nie nosi kalesonów... >)
ja w moich gaciach (to na pewno na moim blogu taa)

Czy wymyślono już odmianę poezji blogowej, złożonej z dziwnych fraz w statystykach? Może trzeba się tym zainteresować a za 10 lat Paszport Polityki gwarantowany :)

Oprócz tego nie omieszkam wspomnieć o smutku i rozpaczy wynikłych na tle kontaktów z przeglądarkami internetowymi, które porównać można do tępych studentów - typowe zachowanie Mozilli to 'brak odpowiedzi' a Chroma to 'próba wznowienia sesji'. (No bo IE to nie używa już chyba nikt conie? Gluuue ;) 

I tak w kółko i na okrągło, psiakrew. Znowu. Poza tym przez krótki okres czasu prawie że uwierzyłam, iż nagle wszyscy stali się fanami jakiegoś dziwnego elektropunku, z konsternacją wysłuchiwanego po kliknięciu w każdy muzyczny link,  ale potem okazało się, że ten, no, byłam bardzo niewyspana a Mozilla miała awarię wtyczki i muzę mi tak przerabiała ;).  Uroczo. (W końcu nadszedł ten moment, że się wydało, bo sprawdziłam klasyków ;)
Nie martwi mnie już też, że najwięcej zapytań o numer telefonu wystosowuje do mnie gmail ani że ciągle muszę udowadniać, iż nie jestem automatem - ot, takie czasy.

Nie jestem automatem, nie jestem automatem... to chyba dobra mantra na mały seansik medytacji?
Chociaż  'mniej żreć' chyba lepsza.

sobota, 22 września 2012

Deszcze niespokojne potargały dach... czyli o papie, glucie i agencie

W maju odbyłam spotkanie z agentem ubezpieczeniowym w sprawie zacieków na ścianie i suficie. Mój nieoceniony papa żartobliwie zasugerował, żebym - skoro już mam talent malunkowy - podrasowała nieco ich formę, bo wyglądają niezbyt przekonująco. No ale komu by się chciało włazić na drabinę, bo na pewno nie eks absolwentowi przedmiotu o nazwie etyka czegośtam, najpewniej remontyki.
Agent przychodzi i z precyzją FBI bada szkodę oraz dokumentuje ją przy użyciu małpy. Rzuca nawet następnie jakimś groszem wydanym następnie na cośtam. Chyba nawet na papę, którą kupił również papa, bo wmówiłam mu, że to wynika z definicji. Ja na dach nie wejdę i tak - mam lek wysokościowy a ponadto nie ma tam gdzie komfortowo usiąść z kawką, papieroskiem, gazetą i papą (rozumianą/nym dowolnie). 
Lato się w między czasie wykluło i problem naprawy dachu troszku przysechł.
No.
A teraz jest jesień, deszcze padają i z dachu kapie kap kap przez sufit prosto do wanienki, jak w tych dokumentach o różnych biednych ludziach z marginesu. Bardzo mnie to martwi bo ja z marginesu nie jestem a ponadto potrzebuję wanienki do prania, które robię tym chętniej, by udowodnić, że z margnesu nie jestem (na marginesie bowiem na pewno nie pachnie się wykwintnymi płynami do płukania tkanin de Lux).
Jednak gdzie papa wsadził papę - nie wiadomo, szykują się szeroko zakrojone wykopaliska archeologiczne w tym padole łez, gdzie mieszkam. W sumie to nie wiem czy w ogóle jej szukać, może już prędzej znajdę męża ;)

Co to w ogóle za jakaś durna piosenka była, że w czasie deszczu dzieci się nudzą?
W czasie ostatniej ulewy stałam z miotłą i podpierałam foliowy dach altanki, który już po pięciu minutach nabrał tonę wody i zwiesił się ku ziemii jak glut gigant
Także nie ma lekko.

I deszczowa piosenka

środa, 19 września 2012

Do szkoły, głupcze! Czyli witaj szkoło czyli plan lekcji jest następujący:

 1. JĘZYK POLSKI













2. MATEMATYKA

"Dziecko samobójcy będzie w naturalny sposób myśleć o śmierci, tej prawdziwej, jako logicznym rozwiązaniu dowolnego problemu - nawet prostego zadania z algebry. Pytanie: Jeżeli farmer A może zasadzić 300 ziemniaków w ciągu godziny, farmer B potrafi sadzić je o połowę szybciej, farmer C potrafi sadzić ziemniaki o jedną trzecią szybciej niż farmer B, a na jednym akrze należy zasadzić 10 000 ziemniaków, ile dziewięciogodzinnych dni jednoczesnej pracy będą potrzebowali farmerzy A, B i C na obsadzenie 25 akrów ?  Odpowiedź: Chyba palnę sobie w łeb."
(Kurt Vonnegut) :D
2.HISTORIA












3. BIOLOGIA





 

4. CHEMIA

5.RELIGIA


















DO FINAŁU, dziadki, nie tak znowuż DALEKO

 













Może się wydawać że post spóźniony, ale ja zawsze zaczynałam zajęcia szkolne tak gdzieś w połowie września właśnie, po tych wszystkich obozach i wyjazdach integracyjnych wymrażających mój nastoletni tyłek.
Z ciężkim sercem czytam te wszystkie blogowe wynurzenia nauczycieli, zwłaszcza o podstawach programowym... są tak przygnębiające, że żal ściska... pewną część ciała należącą zasadniczo do działu biologii, w której jednak zmieściłby się cały plan lekcji ;)
Temat klamra.

niedziela, 16 września 2012

Jak mieszka w starym domostwie Księżniczka Popielowa aka Królewna Śnieżka dyscyplinuje oddział niesfornych animalsów

Dziś będzie o problemach ze starym domostwem, nadal trwa bowiem okres mojego wyjątkowego pobudzenia kardiologicznego i nie chodzi o chodzenie na rande-wusy, ale o dopiwniczną migrację gryzoni.
Przyzwyczaiłam się już do regularnego dostawania zawałów, kiedy mój skromny ogródeczek zamieszkiwał jeż, który najbardziej lubił przesiadywać pod drzwiami wejściowymi (wyjście z poranną kawką na ogródek i wdepnięcie w jeża = zawał poranny, nocny powrót do domu z obowiązkowym wdepnięciem w jeża = zawał wieczorny.) 
Teraz myślę, że nie wykorzystałam dobrze szansy na dokarmienie mojego wewnętrznego dziecka... albo chociaż masaż receptorów stóp :)

Muszę kiedyś wrócić do arcyciekawej historii pozbycia się pana jeża, tak, tak.
Rodzina małych polnych myszek natomiast to fajoska jest na maksa tylko w kreskówkach Disneya i w tyłku Enta u Tolkiena, a w życiu powoduje co najwyżej duże straty zaopatrzenia żywieniowego. Oraz zawał. No ale sama jestem sobie winna, nie trzeba było zostawiać drzwi otwartych na oścież, tzn na ogródek.
Niedawno wyszłam na klatkę schodową z widokiem na składzik zapasów i oczom mym ukazała się taka oto scenka: ciastko samo zeszło z kredensu na podłogę. Zawał! 
 Po czym jednak okazało się (sama nie wiem - chyba na szczęście?), że jest ono przyczepione do myszy. Zawał II! Następnie ja i mysz spieprzyłyśmy w odmiennych kierunkach. Następnie ja, w przeciwieństwie do myszy, wróciłam i wypieprzyłam cały składzik żarcia.
Doprawdy nie wiem jak moja pikawa to przetrzymuje, pewnie jest już dziurawa jak ser.
 















czwartek, 13 września 2012

Jak bożyszcze szalika zawiązać nie umiało

A tu "facet, co w saksofon dmie" czyli Zaucha, wąsate bożyszcze przedfejsbukowych pokoleń, w fenomenalnym teledysku na tle komunijnych dziewcząt i jesiennych liści.
Jedynie tego niestylowo zawiązanego szalika nie mogę mu wybaczyć.



Bo ja uwielbiam szaliki, szale i chusty. I nie tylko dlatego, że nagminnie walczę o nie ulegnięcie hipotermii ;). I mam szczerą nadzieję, że te mendy, które pokradły mi moje ulubione szaliki, w czasie gdy oddawałam się tanom w stolicznych klubach, skończą jak Isadora Duncan ;)
Wracając do Andrzeja z tym smętnym zwisem w kratę, to na jakimś bardzo stylowym portalu o modzie znalazłam to
Tutorial jak nosić szalik :)














































oraz w wersji kobiecej to:

W sam raz na nadchodzące jesienne chłody ;)

wtorek, 11 września 2012

Książka kontra audiobook oraz taśmy prawdy czyli każdy ma takiego audiobooka na jakiego zasłużył

Koleżanka blogerka A. zadaje pytanie: audiobook czy książka. No wiadomo – książka li tylko. Strasznie mnie denerwuje, jak się wysłuchane książki zalicza do książek przeczytanych. CZYTANIE to jest wtedy, kiedy się spojrzenie ślizga po kartkach, kiedy się wzrok plącze w szeryfach czcionki. No ale komu się kiedyś rozpadła w rękach klejona kniga albo kto się chował na radiowych słuchowiskach, a skończył z dzierganymi robótkami jako hobby, to może go taki audiobook kusić. Oraz być może komunikacja miejska temu sprzyjać, chociaż osobiście już chyba wolę sobie wzrok zmęczyć niżli wśród warkotu silników mieć na poziomie decybelowej hekatobomby zapodawaną w uszy dawkę opowieści, której i tak nie mogę należycie w tych warunkach docenić. A cokolwiek jeślikolwiek dziergam to najbardziej lubię jednak ciszę albo historie, które sama sobie opowiadam (bo niestety cierpię na taką przypadłość czasami ;). I tu bardzo żałuję nie posiadania dyktafonu, chociaż może wtedy to nie byłoby to samo. M. puścił mi niedawno trochę nagrań ze swojego zaawansowanego technologicznie telefonu, który – jak się okazało -  dyskretnie zostawał czasem ze mną w kuchni, kiedy pichciłam (telefon, nie M.). No i co się okazało? Gdybym mężczyzn uwodziła tak słodko i zmysłowo jak zarzynane warzywa to należałoby mnie odznaczyć medalem Madam Padam Pompadour. Gdybym zaś ludzi obrażała tak twórczo jak środki spożywcze, które współpracować nie chciały, to mogłabym zyskać wśród nieprzyjaciół co najmniej duży szacunek.
Mój ulubiony kawałek jednakże to powstały przy gotowaniu ziemniaczków pięciominutowy utwór pt ‘Ziemniaczki’ gdzie rzeczona fraza recytowana jest przez mnie głosami różnych celebrytów i postaci z kreskówek takoż wpleciona w znane i kultowe filmowe dialogi i scenki. Czy to oznaka werbalnej nerwicy w niesprzyjającym środowisku (kuchnia) czy podświadomej tęsknoty za audiobookami? 
Jak by nie było ziemniaki w mundurkach bardzo polecam.

sobota, 8 września 2012

Social Miodzio czyli Jak to jest być w Polsce niepełnosprawnym. Oraz o szkodach poczynionych przez tychże estetyce ogólnej i mojej znajomej

Paraolimpiada nadal trwa, ale w super estetycznej telewizji polskiej jej nie uświadczysz, wiadomo - nie ma jak wepchnąć tego nieparzyściekończyniastego zlepka jakim jest grupa heroicznych paraolimpijczyków w ramówkę, między film z piękną Demi Moore a niezgorszą Justynę Pochanke czy inną Lis Hankę (ilość kończyn: parzysta)

A tu krótka historia o tem, jak to niewidoma chciała grać w Milionerach. No też coś!
Z artykułu:
"Nasze roszczenia nie mogą być absurdalne, bo w ten sposób będziemy zrażać do siebie społeczeństwo.
powiedziała dyrektor biura zarządu głównego Polskiego Związku Niewidomych (na 100% nie sponsorowanego przez żadną telewizyją fundację, for siur! (przyp. de mła)) . Oraz jeszcze:
"Życie niewidomego nie jest łatwe, ale priorytety powinny być inne: poprawa bezpieczeństwa, by niewidomi nie wpadali pod pociągi metra (...) zmiana stereotypów. (...)
TVN nie zastosował rozwiązań dla osób niewidzących, bo nie mógł przewidzieć, że taka osoba zgłosi się do teleturnieju. Tak samo jak nikt nie wyobraża sobie osoby niewidomej w konkursie strzelania do celu. "

No toż wiadomo, nie widzisz/  kończyn nie masz, to siedź cicho w domu i basta! A nie wpadać pod metro i z łuku strzelać się zachciewa! (Najpewniej w sobotnie wieczory!)










Kto by chciał obejrzeć w tivi coś takiego - ręka w górę.


Można by mnie podejrzewać o sarkazm...
Jednak odkąd kilka lat temu jakiś niewidomy na deptaku w centrum Warszawy podciął białą laską moją znajomą, po czym nieświadomy niczego (pogwizdując) poszedł dalej, a bidulka poległa na chodniku z ręką połamaną w pięciu miejscach... no więc odtąd naprawdę nie lubię niepełnosprawnych :I
A przynajmniej nie życzę im wygrania miliona.











Na deser historia niewidomego nauczyciela, który tak bał się utraty pracy, że się do ślepoty nie przyznawał... - artykuł (tu) albo reportaż (tu)
Daredevil normalnie!

Natomiast jeśli chodzi o kulturę w tej materii to Warszawski Festiwal Filmowy otworzy "Imagine" - nowy film Andrzeja Jakimowskiego (autora nolens volens "Zmruż oczy" ;) Opowieść o instruktorze nauczającym niewidomych orientacji przestrzennej, min przy pomocy echolokacji. (Widziałam kiedyś dokument o echolokacji i próbowałam potem przejść się w nocy do kibelka bez zapalania światła. Efekt: punktacja 10/10 za efektowny tulup z półobrotem na pysk ;)

I to tu powinnam dać te piękne reklamy na temat com je dała tam















No to chyba wyczerpałam chwilowo temat... przynajmniej jako osoba  fizycznie sprawna acz społecznie całkowicie niepełnosprytna ;)

czwartek, 6 września 2012

Trudna współpraca z darmowym wyrobnikiem. ASAP! tylko się nie ZASAP!

Sezon ogórkowy niniejszym dobiegł końca i teraz czeka nas tylko mizeria. Te małe dramaty, gdy korporacje i agencje takoż znajomi królika próbują zasadzać się na freelanserską brać. I brać, zawsze brać, nigdy dawać...











Dziś pouczające historie darmowej współpracy.
Jedna na wesoło. Zgubiony kotek i co dalej z tym fantem ;)
http://theneave.com/david-thorne-missing-missy/ 

Druga na smutno, ale z pazurem ;) Logo za piwko:
http://www.wykop.pl/ramka/1205321/jak-powinno-wygladac-logo-w-zamian-za-piwko/

Trzecia (znaleziona na Fb).. hm, jak z czasów niemieckiej okupacji :I
(w imidż klik i będzie big ;)















Zawsze oczywiście można zripostować się metodą lustrzaną... szkoda tylko że w przeciwieństwie do internetu w realnym życiu tak to niestety nie wygląda :I W życiu nie mamy bowiem tyle chucpy i po prostu musimy wierzyć, że te wszystkie robótki pt 'rozliczymy się potem' i 'będzie pan miał do portfolio w Portofino' kiedyś zaprocentują, tiaaa.




I na deser skecz pt. klient-Mistrz Zdziwka: "Prawdę mówiąc po raz pierwszy spotykam się z prośbą o dokonanie płatności" tutaj

Solenne przyrzeczenie: od września zająć się odzyskiwaniem 'rozliczymy się potem' od 2009 r. Na razie się jeszcze odchudzam, ale jak przyjdą jesienne mrozy i trzeba będzie wzbogacić powłoczkę tłuszczową na zimę to coś czuję, że wymiar mojej desperacji wzrośnie na tyle, aby co poniektórym wysłać zdechłego szczura albo stare pantalony mojej babci, żeby rzecz przyspieszyć. A co.
Ewentualnie ZDJĘCIE zdechłego szczura i pantalonów, jeśli rzecz przebiegała zdalnie czyli e-mailowo. Hm. (Smutek)

Wszędzie tak samo, zakończymy więc klamrą:
I kurtyna.

wtorek, 4 września 2012

Telewizornia jesienna proponuje



Już drugi raz to było i znowu nie mogłam się oprzeć oglądnięciu w tivi „Cesarzowej” – najdroższego chińskiego filmu ever. A akcja idzie tak: chińska cesarzowa obsesyjnie wyszywa chryzantemy na woalkach, jest przy tym - w postaci obowiązkowych cogodzinnych herbatek - perfidnie podtruwana przez cesarza małżonka. No i wiadomo: nerwy jej w końcu puszczają a potem jest masakra za masakrą. Oj, nie jest to film o szczęściu rodzinnym, bynajmniej. Bardzo płaczę jak oni te wszystkie wystawione na pałacowym dziedzińcu gliniane donice z żółtymi chryzantemami zadeptują NA AMEN, po czym zraszają własną krwią – chińska armia zbuntowanej cesarzowej znaczy się. Znaczy się zabijanych na pęczki Chińczyków też szkoda, ale jakby mniej. Za to chryzantem BARDZO. Czy by to nie można jakoś kulturalniej zdradzić cesarza, jakoś alejkami pomiędzy zmasować atak czy coś i nie niszczyć tyle kwiecia?
U mnie na ogródku w tym roku obrodził oczywiście tylko (no bo co innego?) TYTOŃ. Tym bardziej mi serce łamie ta chińska filmoza antykwiatowa. Poza tym bardzo malowniczo, dużo złota, dźgania i fikuśnej biżuterii. Dobrze, że nie powtarzają tak często filmu „Zawieście czerwone latarnie” bo też bym się nie oparła, a to jest już bardzo mega smutny film. Taki najsmutniejszy z tych, które na jesieni widzowi należy serwować z ostrożnością.








Wielką ostrożnością...ekhm







A w czwartek w tv „Blaszany bębenek” – no i znowu: ja tu się oprzeć?
Także telewizor w domu czasem mi się jednak przydaje.
Oby coś drgnęło w 'niebycie fal' satysfakcjonujących i oby jesienną ramówką rajcować się mógł nie tylko chłoporobotnik i boa-grzechotnik, że tak poetycko poujeżdżam Agnieszkę O.
Wypijmy za to.

sobota, 1 września 2012

O Dniu Blogera, czatach, Facebooku Twiterze i jak zaczynam gonić w piętkę

Na początek coś od czego padłam :)

Tak się składa, że to mój czterysetny post. Czy dane mi będzie przebić liczbę odcinków 'Mody na sukces'? Czy dane mi będzie zjechać do poziomu 'Mody na sukces' jeśli zbyt wiele postów będę pisać przed poranną kawą albo w środku nocy? Czy dane mi będzie sensownie gospodarzyć bimbalionem nowych obrazków, które co dzień pojawiają się w necie?
Zobaczymy.





















Na razie obudziłam się  z ręką w nocniku, majtkach czy gdzie tam, żeby  najlepiej wyrazić mój embarasment w kwestii, że nie zorientowałam się wcale a wcale, że w natłoku tych wszystkich świątecznych dni w rodzaju dnia czekolady łamane na dnia bez nałogów,  dnia teściowej lub braku takowej, dnia rezygnacji z barchanowych majtek na rzecz stringów, dnia wścieklizny, dnia bez blizny czy też Światowego Dnia Nerek (wykaz wszystkich tu)... że był mianowicie wczoraj Dzień Blogera.
Oddajmy więc co boskie Bogu... a co oddać Blogu?
(W toku przewijających się postowych pasm dyskusji o blogowaniu płatnym, może należałoby wyodrębnić Dzień Blogera Bezpłatnego kontra Blogera co pisaniem za friko poniewiera czyli innymi słowy Blogera Sponsorowanego? No ale dajmy tej idei czas na  obwąchanie własnego zadka)
 
Opowiem wam jak to było ze mną. Miałam 26 lat jak dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak czat (zawsze byłam lekko opóźniona ;) Potem dowiedziałam się, że czaty są dla lekko opóźnionych właśnie, którzy nawet o seks nie potrafią żebrać w żadnym istniejącym oficjalnie języku :)
Potem okazało się, że wszyscy musimy być na Facebooku, bo jak inaczej moglibyśmy udowodnić własne istnienie?














(Nieco wcześniej postanowiłam wyrobić sobie w końcu dowód osobisty, taki nowy - laminowany i pachnący, bo stary - taki książeczkowy, zielony, który służył mi za notatnik teleadresowy, lata wcześniej zjadł pies ;) Postawiłam na udowadnianie swojego istnienia tymi dwoma kanałami więc. Niestety Facebook okazał się medium nie dla mnie ale dla hipsterskiej młodzieży, której przedstawicielką nie jestem (na razie, bo kto wie?) No bo kliknięcie w Like it to nie jest dla mnie satysfakcjonujący dialog z innym przedstawicielem Homo Sapiens.
No i błagam: mamy XXI wiek i nie można edytować postów? Nie można zamieszczać gifów? Nie można postować a priori na jutro rano dajmy na to, kiedy chcę żeby się zapostowało, chocia śpiem? Ostatnio Facebook zmusił mnie gwałtem do przyjęcia stylistyki faceline'a więc chyba ostatecznie się pożegnamy, bo gwałt to ja i owszem mogę lubić w zaciszu własnej alkowy ale niekoniecznie ten wizualno-użytkowy na Wallu i na pewno nie w wykonaniu CEO Zuckenberga, który mam nadzieje zostanie impotentem co może mu unaoczni fatalną użytkowość medium, które w założeniu powinno cieszyć ;)
No i odkryłam Blogera.
Przejrzałam bloga jakiegoś młodego reżysera, podlinkowanego przez P., która się w nim kochała, choć nie pamiętam dokładnie szczegółów tej historii, co na tle tego, że nie pamiętam gdzie spędziłam ostatniego Sylwestra i co wczoraj jadłam na kolację, nie powinno razić. Założyłam bloga własnego, profil: pierdolety, życie domowe, dramaty rodzinne, wtopy randkowe, chwile. Klaser momentów. Dwa posty, pół roku przerwy i jakieś wesele, które opisałam i które znowu wtrąciło mnie w rytm. Blog dla trzech osób, potem pięciu i dziesięciu, a wszystkich z reala, o konkretnych twarzach i życiorysach. Ale to nie było to... zbyt osobiste komentarze a potem dla odmiany cisza jak makiem zasiał, jakby tańce w sobotnią noc czy ploteczki o nowej fryzurze były w naszej przyjaźni całkowicie wystarczające, a to co postuję nieistotne zupełnie (po namyśle stwierdzam, że owszem nieistotne, ale niezupełnie nieistotne. Need coffe ;)
Więc odkryłam blogosferę.
Blog to jakby życie równoległe do naszego, jakieś strzępy sytuacji i dialogów w sosie z animowości, melodia puszczona w eter, którą ktoś złapie na swoich falach albo i nie, echo wybrzmiewające gdzieś w internetowej puszczy, gdzie każdy to jakiś indywidualny ent, oprócz oczywiście stabilnych świerków sponsorowanych w rodzaju Kominka, z gadżetowymi bombkami i prezentami  u podstawy, no ale ilu z nas trafi do tej części stumiljonowego lasu, gdzie trwa wieczne boże narodzenie?
Niewielu, bo nie o to chodzi.

Chodzi o komunikat w pakiecie z odzewem, o niezobowiązujący romans z interakcją, o przyjemność dialogu,  choć przyznaję i bez tego nieszczęśliwa bym nie była. A skoro nie, skoro istnieją też ludzie, używający innych części półkul niż ta do klikania w klawiaturę, ludzie którzy np rozbierają się przed anonimową widownią portali pornograficznych, to może chodzi o coś innego, o niesprecyzowany jeszcze naukowo rodzaj ekshibicjonizmu wykwitłego w naszym gatunku na tle tego niezwykłego rozwoju technologii?
Gdybam tylko.


















Dla mnie to chyba bardziej sentymentalna podróż w przeszłość przy pomocy technologii z przyszłości, bo jak inaczej nazwać opisywanie życia z PRLu na blogerze? ;) A tego - jeśli sama nie opisuję - to przynajmniej szukam, do tego mnie ciągnie. Pokolenie przełomu. Moja generacja, która się pogubiła, bo najpierw miała niewiele w sztywno nakreślonych ramach kraju rad a teraz może wszystko i wszędzie, w globalnej wiosce.  Ale nie wyrwano jej z korzeniami, nie na Blogerze przynajmniej, bo na Facebooku już raczej tak...


Rzeczy takich jak jednozdaniowy Twitter nie ogarniam w ogóle. Dla mnie to jak kaszlnięcie, ten środek wyrazu.

Ale jest i cena tegoż blogowania. Całe życie, przynajmniej licząc od życia podstawówkowego, pisałam dziennik. 
Ale teraz nie mam czasu. I szkoda, bo wszystkie te rzeczy, które mnie kształtują, przepadają w otchłani altzhaimera, czeluści gorszej od Czarnej Dziury. Ludzie, miejsca, zdarzenia, epickość i dramatyzm czegoś, czego nie można tu sprzedać, tzn ups, przepraszam: PODAROWAĆ. No ale kiedy tu pisać, oprócz blogowania, czytania, oglądania, rysowania i prania? Przecież trzeba jeszcze żyć.
Acha, no i pracować, na ZUS zbierać ;) co niechybnie prowadzi do następnego posta, już wkrótce :)

A z tytułową szpotawą stopą to jest tak: wystarczy popatrzeć na margines każdego bloga, gdzie ma linkownię, blogi ulubione i odwiedzane . To jest właśnie gonienie w piętkę - próba ogarnięcia tegoż ;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...